Liczba wyświetleń

czwartek, 29 listopada 2012

robótki ręczne

Dziś pokażę ci kilka skarbów, które udało mi się zdobyć, część już zrobiona, część w trakcie, a trochę jeszcze czeka. Wiesz, wędruję po wsi, okolicy, szukam staroci, które nikomu do niczego nie są potrzebne, zapomniane siedzą w stodołach, drewutniach, na złomowisku... Drewniane cuda, pożerane przez przedziwne stwory ( http://www.xn--koatek-4db.pl/inne-szkodniki-drewna.html ), metalowe sprzęty zaatakowane przez wszędobylską rdzę, tkaniny zamieszkałe przez mole i pleśń... Próbuję odkupić, czasem wyprosić, czasem wystarczy "płatność przelewem oprocentowanym" - piwem, winem... Ale najczęściej okazuje się, że nie jestem w starej szopie, tylko w DESIE, albo na jakiejś aukcji w Sotherby's... Ceny robią się kosmiczne, rozmowy trudne, a te cuda zostają, niszczeją, odchodzą...
Zobacz, proszę, ciut tego, co udało mi się zdobyć...


 fragment sypialki - gondolka, znaleziona na śmietniku, skrzynia posagowa przeznaczona do spalenia, jest kompletna, nawet ze szkatułą na biżuterię, trzymam w niej pościel...


szafa, która po przeprowadzce do bloku nie chciała się nigdzie zmieścić


drzwiczki do starego kredensu, w które oprawiłam aniołka, zrobionego w 3 dni na szydełku


na ścianie dębowa szuflada, do której komoda zaginęła, też w sypialce, z podręcznymi książkami
pod nią stara bańka na mleko, wyszlifowana, pomalowana na stare złoto
a w kąciku nocna szafka, z której musiałam wypędzić kołatki, potem odnowić


belki ze starej konstrukcji, wiszące nad kuchennym piecem



obie szuflady, druga z wiankiem z oberwanych w ogrodzie hortensji i porcelanową panienką, wyciągniętą prawie ze śmietnika


kolejna stara szufladka, tym razem w paproci zamieszkał stłuczony anioł, ciut wstydliwy :)


maselnica Miele - skontaktowałam się z producentem, takie właśnie, jeszcze bez numerów seryjnych, produkowane były tylko 3 lata - 1903-1906
na razie oczyszczone części metalowe, usiłuję ustalić oryginalną kolorystykę



kredensik za 50zł, przed i w trakcie renowacji


stare drzwi, które wyrwałam spod piły szalonego palacza w piecu, razem z zawiasami
po odnowieniu zawisną na ścianie w domu, wiesz, takie drzwi z przeszłości donikąd...


a tu trzymam narzędzia ogrodnicze, tabliczka ze złomowiska


tabliczka rysikowa, maleńka tarka z niemieckimi inskrypcjami, szatkownica i maleństwa z warsztatu tkackiego, foremka na ciastko
wiszą w kuchni


poniemieckie prawidła, porzucone w moim domu, również opisane 


skrzynia umarlaka :), już zeszła ze strychu, ale jest mocno skorodowana i podjedzona, trzeba dużo trucizny i szpachlówki

A na swoją kolej czekają skrzynkowe okna, które będą ramami do obrazów, kilka beczek, kolejne bańki na mleko, 2 stoły, kilka krzeseł i wał do rozbijania bruzd na polu, bukowy, twardy, który czyszczę stłuczonym szkłem. Chcę go postawić w pionie, w małej sionce, będzie przypominał hinduskie wałki modlitewne w skali makro :) Kolejna skrzynia posagowa z 1895 roku, do niedawna namiastka kurnika...I przepiękna, stara koza, która ma karbowaną szamotkę i fantastycznie grzeje. Pokaże, jak tylko skończę.
Naprawdę wierzę w to, że cień tego, co widziały, lekką zjawą pokaże się w moim życiu... Nie jestem tu przypadkiem...
Uśmiechy znad całego stołu sprzętów i narzędzi :)

Noc Listopadowa

http://youtu.be/OFwY9oHPKu8

- Nam strzelać nie kazano. -- Wstąpiłem na działo
I spójrzałem na pole; dwieście armat grzmiało.
Artyleryi ruskiej ciągną się szeregi,
Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi;
I widziałem ich wodza: przybiegł, mieczem skinął
I jak ptak jedno skrzydło wojska swego zwinął;
Wylewa się spod skrzydła ściśniona piechota
Długą czarną kolumną, jako lawa błota,
Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy
Czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy.-......

Mijają 182 lat od wybuchu powstania listopadowego .
Powstanie listopadowe, które wybuchło w 1830 roku, miało swój tragiczny finał na granicy z Prusami, w powiecie brodnickim. Niespełna miesiąc po oddaniu Warszawy pod Brodnicą rozegrał się ostatni akt powstania listopadowego. Kierując się przez Dobrzyń - Lipno - Rypin ku granicy pruskiej 5 października 1831 r. oddziały polskie pod dowództwem ostatniego wodza naczelnego powstania gen. dyw. Macieja Rybińskiego przekroczyły granicę Królestwa Polskiego i Prus między Górznem a Jastrzębiem i złożyły broń. Armia liczyła jeszcze 19.8771 ludzi, w tym 9 generałów, 89 oficerów sztabowych i 416 oficerów młodszych. Granicę przejechało 95 armat z zaprzęgami, 5280 koni kawaleryjskich i 2556 koni artyleryjskich.Wraz z armią na emigrację udały się też władze powstańcze z ostatnim prezesem Rządu Narodowego Bonawenturą Niemojewskim oraz członkami sejmu i liczni politycy. Odchodząc na obczyznę świadczyli, że nie rezygnują z podjętego celu. Po przekroczeniu granicy pruskiej na rzece Pissie żołnierze armii polskiej pod eskortą żandarmów pruskich zostali internowani w obozach na Wapnach i nad Drwęcą. Między drogą do Mszana i Drwęcą - kawaleria, artyleria, 4 pułk piechoty liniowej, w zabudowaniach klasztoru franciszkanów - ranni i chorzy żołnierze oraz cywile. Wskutek dotarcia do Brodnicy dalszych rannych i cywili trzy dni później stan liczbowy internowanych wzrósł do 20.219 osób.Większość mieszkańców przyjęła strudzonych żołnierzy z otwartym sercem, dzieląc się posiadanymi zapasami i udzielając pomocy medycznej. Wśród żołnierzy, którzy przekroczyli granicę, był znany poeta, geograf i krajoznawca porucznik Wincenty Pol, który uwiecznił popas w Brodnicy w wierszu Stary ułan pod Brodnicą.
Belweder
Powstanie Listopadowe rozpoczęło się wieczorem 29 listopada 1830 roku, kiedy grupa spiskowców ze Szkoły Podchorążych Piechoty na czele z Piotrem Wysockim próbowała zabić przebywającego w Belwederze Wielkiego Księcia Konstantego, brata cara Mikołaja I.Zamach się nie udał. Do wystąpienia przeciwko namiestnikowi cara przyłączyli się mieszkańcy stolicy. W walce ze 115-tysięczną armią rosyjską uczestniczyło ok. 54 tys. polskich żołnierzy. Powstanie, trwające przeszło rok, zakończyło się klęską. Po upadku powstania represjonowano jego uczestników i drastycznie ograniczono autonomię Królestwa Polskiego.Wybuch Powstania Listopadowego poprzedziło utworzenie w 1828 roku tajnego sprzysiężenia w Szkole Podchorążych Piechoty w Warszawie, na czele którego stanął ppor. Piotr Wysocki.
  Piotr Wysocki 29 listopada 1830 r., litografia wg rysunku Jana Nepomucena Żylińskiego
Powstanie organizacji było konsekwencją pogarszającej się sytuacji politycznej w Królestwie Polskim. Sprzysiężenie, liczące ok. 200 członków i mające kontakty ze środowiskiem studenckim, rozpoczęło przygotowywania się do wystąpienia zbrojnego. Spiskowcy zamierzali opanować stolicę i oddać władzę w ręce polityków cieszących się zaufaniem społecznym. Dlatego też sprzysiężenie Wysockiego nie stworzyło wyraźnego programu społeczno-politycznego, ani nie przygotowało władz przyszłego powstania. Na ulicach Warszawy w Noc Listopadową zginęło z rąk spiskowców sześciu polskich generałów: Maurycy Hauke, Stanisław Trębicki, Stanisław Potocki, Ignacy Blumer, Tomasz Siemiątkowski i Józef Nowicki oraz kilku innych polskich oficerów.
30 listopada Warszawa była wolna, ale jej społeczeństwo - podzielone. Najważniejszym wówczas pytaniem było, czy podejmować otwartą walkę z Rosją, czy też szukać z nią kompromisu. Warszawski lud opowiadał się za walką. Jednak wobec braku rządu powstańczego władzę przejęli konserwatyści. Próby negocjacji z ks. Konstantym, podjęte przez Radę Administracyjną, która nie wierzyła w powodzenie powstania i liczyła na porozumienie z księciem, zostały storpedowane przez klub patriotyczny złożony głównie z inteligencji, na czele którego stanął Joachim Lelewel, a jednym z najaktywniejszych członków był Maurycy Mochnacki. Na skutek nacisków klubu 3 grudnia 1830 roku powołano Rząd Tymczasowy, na czele którego stanął ks. Adam Jerzy Czartoryski, a w jego skład wszedł m.in. Lelewel. Rokowania z ks. Konstantym zakończono ustaleniem, iż znajdujące się przy nim jednostki polskie wrócą do Warszawy, natomiast sam książę razem z wojskami rosyjskimi odejdzie w stronę granicy. Rozpoczęte w listopadową noc 1830 roku powstanie narodowe było największym wysiłkiem zbrojnym w polskich walkach wyzwoleńczych XIX wieku. W czasie jego trwania uzbrojono ponad 140 tys. ludzi i przez ponad 10 miesięcy prowadzono walkę z największą potęgą militarną Europy, odnosząc w niej przejściowe, lecz poważne sukcesy.

W starym kościółku na Woli
Został jenerał Sowiński,
Starzec o drewnianej nodze,
I wrogom się broni szpadą;
A wokoło leżą wodze
Batalionów i żołnierze,
I potrzaskane armaty,
I gwery: wszystko stracone!
Jenerał się poddać nie chce,
Ale się staruszek broni
Oparłszy się na ołtarzu,
Na białym bożym obrusie,
I tam łokieć położywszy,
Kędy zwykle mszały kładą,
Na lewej ołtarza stronie,
Gdzie ksiądz Ewangelią czyta.
I wpadają adiutanty,
Adiutanty Paszkiewicza,
I proszą go: "Jenerale,
Poddaj się... nie giń tak marnie".
Na kolana przed nim padli,
Jak ojca własnego proszą:
"Oddaj szpadę, Jenerale,
Marszałek sam przyjdzie po nią..."
"Nie poddam się wam, panowie -
Rzecze spokojnie staruszek -
Ani wam, ni marszałkowi
Szpady tej nie oddam w ręce,
Choćby sam car przyszedł po nią,
To stary - nie oddam szpady,
Lecz się szpadą bronić będę,
Póki serce we mnie bije.
"Choćby nie było na świecie
Jednego już nawet Polaka,
To ja jeszcze zginąć muszę
Za miłą moją ojczyznę,
I za ojców moich duszę
Muszę zginąć... na okopach,
Broniąc się do śmierci szpadą
Przeciwko wrogom ojczyzny,
"Aby miasto pamiętało
I mówiły polskie dziatki,
Które dziś w kołyskach leżą
I bomby grające słyszą,
Aby, mówię, owe dziatki
Wyrósłszy wspomniały sobie,
Że w tym dniu poległ na wałach
Jenerał - z nogą drewnianą.
"Kiedym chodził po ulicach,
I śmiała się często młodzież,
Żem szedł na drewnianej szczudle
I często, stary, utykał.
Niechże teraz mię obaczy,
Czy mi dobrze noga służy,
Czy prosto do Boga wiedzie
I prędko tam zaprowadzi.
"Adiutanty me, fircyki,
Że byli na zdrowych nogach,
Toteż usłużyli sobie
W potrzebie - tymi nogami,
Tak że muszę na ołtarzu
Oprzeć się, człowiek kulawy,
Więc śmierci szukać nie mogę,
Ale jej tu dobrze czekam.
"Nie klękajcie wy przede mną,
Bo nie jestem żaden święty.
Ale Polak jestem prawy,
Broniący mego żywota;
Nie jestem żaden męczennik,
Ale się do śmierci bronię
I kogo mogę, zabiję,
I krew dam - a nie dam szpady..."
To rzekł jenerał Sowiński,
Starzec o drewnianej nodze,
I szpadą się jako fechmistrz
Opędzał przed bagnetami;
Aż go jeden żołnierz stary
Uderzył w piersi i przebił...
Opartego na ołtarzu
I na tej nodze drewnianej.
"Dalej bracia do bułata" Rajnolda Suchodolskiego, jest to pieśń powstania listopadowego, której autor brał udział w walkach powstańczych, także wiedział o czym pisał Oto treść tej pieśni:

"Dalej, bracia, do bułata,
Wszak nam dzisiaj tylko żyć!
Pokażemy, ze Sarmata
Umie jeszcze wolnym być
Długo spała Polska święta,
Długo biały orzeł spał!
Lecz się ocknął — i spamiętał,
Że on kiedyś wolność miał.
Śmiałem skrzydłem on poleci
Przez szczęk szabel i kul grad.
Za nim, za nim polskie dzieci,
Tylko w zgodzie za nim w ślad!
Będziem rąbać, będziem siekać —
Jak nam miły Bóg i kraj!
Dalej, bracia, a nie zwlekać,
Z naszej Polski zrobim raj!
Już złodzieje i tyrany
Na piekielny poszli brzeg
I Moskalom zaprzedany
Ziemię gryzie zdrajca szpieg.
W szlachetnej młodzieży żyle
Staropolska płynie krew.
Ufność, bracia, w naszej sile,
A wolności wzrośnie krzew.
Wiwat Gwardia Narodowa,
Wojsko Polskie! Tobie cześć —
Bądź gotowa, bądź gotowa
Za Ojczyznę życie nieść!"




Olszynka Grochowska Kossaka


Powstanie listopadowe jest często wskazywane przez Polaków jako “powstanie straconych szans”, które miało realną szansę na wywalczenie niepodległości. Jest to jednak pewne nieporozumienie. Owszem - istniała realna, acz zaprzepaszczona, szansa na pokonanie w polu armii rosyjskiej. Żołnierz polski dowiódł kolejny raz swej wartości, stawiając częstokroć zwycięsko czoła armii carskiej. Odpowiedzialni za upadek byli w głównej mierze politycy i działacze konserwatywni, liczący na łaskę cara i nie wierzący w możliwość powodzenia powstania. A przede wszystkim, obawiający się radykalnych ruchów społecznych.Jednakże nawet w przypadku powodzenia wojny i uwolnienia się od Rosji, niepodległa Polska nie utrzymałaby się długo.
Polska była osamotniona.
Jak pisał w "Reducie Ordona" Adam Mickiewicz, Polacy zostaliby zaatakowani przez od początku wrogie powstaniu Prusy, dla których istnienie niepodległej Rzeczpospolitej było nie do zaakceptowania. I to pomimo ich rzekomej - wymuszonej przez konferencję londyńską - neutralności. Prędzej czy później armia pruska przekroczyłaby granicę Królestwa. A tej interwencji Polacy by nie przetrwali. Niepodległa Polska to Polska chcąca odzyskać swe dawne terytoria. A na dokładkę jej istnienie stymulowałoby Polaków z zaboru pruskiego do działań na rzecz rozbicia Prus i powrotu do Macierzy. A nawet, gdyby nie było interwencji zbrojnej, małe państewko mogłoby zostać wyniszczone przez sankcje gospodarcze, blokady i inne złośliwe działania jej sąsiadów. Czy istniało jakieś wyjście z tej hipotetycznej sytuacji? Związanie się z innym państwem zaborczym - pozostawała jedynie Austria. Nie doszłoby jednak do tego - Wiedeń nie ośmieliłby się naruszyć równowagi i zagarniać dla siebie ziem rosyjskich. W końcu był to okres apogeum działalności Świętego Przymierza i sojuszu trzech zaborców. A zachowaniem równowagi europejskiej i pomocą w ramach Przymierza można było usprawiedliwić wszelkie działania. Niepodległość nie utrzymałaby się długo.
Ale jednak zawsze warto o nią walczyć, bo czy można być wolnym bez niepodległości?

ps. materiały z sieci, do mnie via blog Kryski na niepoprawni.pl

i jeszcze jedna polecanka - książka prof. Jerzego Łojka "Szanse powstania listopadowego"



środa, 28 listopada 2012

dom, w którym straszy

Wiesz, kiedy tu zamieszkałam, kiedy poznałam ludzi mieszkających tu od zawsze, kiedy zaczęłam słuchać historii przez nich opowiadanych, pomyślałam, że to jakiś sprawdzian, że chcą wiedzieć, na ile poradzę sobie z nadprzyrodzonym :) Kiedy mieszkałam tu sama, sąsiad zapytał, czy nie boję się spędzać tu samotnie nocy, bo ludzie coś tu widzieli, snuło się po podwórku, świeciło światło na strychu, gdzie nie ma prądu... Nie, nic nie widziałam, mimo, że mieszkam tu już 300 lat :) A potem się zaczęło...
Najpierw była historia o młynarzu który zmarł dawno temu i teraz siedzi w różnych miejscach i obserwuje świat, ergo -  straszy. Potem wskazano mi boczną drogę, którą zbiega co jakiś czas duch panny młodej w sukni ślubnej i welonie. A na koniec opowiedziano mi o domu, w którym straszy. Podobno od dawna nikt nie odważył się tam nocować, nikt nie mieszka tam na stałe, a właściciele, kiedy przyjeżdżają raz na jakiś czas, nocują w przyczepie kempingowej na podwórku. Podobno mieszkał tam przez chwilę nawet ksiądz, który odprawiał egzorcyzmy, ale też uciekł... 
Dom jest piękny, na zewnątrz widać ślady dawnej świetności. Zważ na piękną, kutą bramę, rzygacz nad balkonem, kształt budynku. Chyba jedyny tak okazały we wsi. 
Zbudowany w 1911 roku, według starych map, o których już pisałam tu http://rozumice.blogspot.com/2012/07/mapy-i-satelita.html, w 1945 roku należał do Emmy Kremser i oznaczony był numerem 7.
Nikt nie wie, co straszy i czemu to robi. Ale wiesz, w takich sytuacjach reaguję, jak słodkie dziewczątka z horrorów, które siedząc w samotnym domu, z dala od ludzi i z zepsutym samochodem na zewnątrz, koniecznie same, słysząc pukanie w piwnicy, schodzą tam z tlącą się świeczką i ostatnią zapałką, żeby sprawdzić, cóż tam siedzi :) Dlatego, kiedy tylko spotkam właścicieli, poproszę, żeby pozwolili mi wejść do środka, zrobić zdjęcia, a może i przenocować :) A do tego, żeby opowiedzieli mi jego historię. Wtedy dopiero cię wystraszę :)









wtorek, 27 listopada 2012

słowa

Czym są dla nas? Oczywistością, czymś, co poznajemy od zarania naszego jestestwa, najpierw zupełnie nie rozumiejąc ich znaczenia, raczej chwytając intonację i połączoną z tym mową ciała. Uczymy się ich przez całe życie, ich sens, znaczenie dominuje nasza codzienność, rzeczywistość. Mówimy - kocham cię, czekając, że ktoś powie nam to samo i najczęściej słyszymy - ja ciebie też... Też, czyli co? Jak inaczej zabrzmiałoby - ja też cię kocham. Słyszymy spokojnym tonem wypowiedziane - daj, ja to zrobię, bo przecież tobie się i tak nie uda. A jak inaczej byłoby - daj, pomogę ci, razem pójdzie szybciej...
Poznajemy słowa, ich teoretyczne znaczenie, ale często nie bardzo potrafimy nadać im właściwy sens, szczególnie w sytuacjach, które dotykają naszych uczuć, emocji, naszego widzenia świata. Wypowiadamy je i rozumiemy, patrząc przez pryzmat siebie. Poprawiamy swoje samopoczucie, poczucie własnej wartości, ważności, może czasem są sposobem na własną niemoc, czy nawet kompleksy.Nie myślimy, jak inni nas odbierają, jak rozumieją nasz przekaz.
Wiesz, dawno już wpadłam na to, że powiedzenie - jak cię widzą, tak cię słyszą, odnosi się też do - jak cię słyszą, tak cię rozumieją.Bo to, jak sami siebie postrzegamy, jak siebie dajemy innym, sprawia, że tak, a nie inaczej nas postrzegają. Wyznacza granice, buduje nasz obraz w oczach innych. 
Pisałam już o asertywności, tak modnego od dawna już pojęcia, którego głównym zadaniem jest obrona samego siebie, nie zgadzanie się na tłamszenie przez kogokolwiek naszego zdania, doprecyzowania zła i wskazania komuś, kto nam robi krzywdę, naszego odbioru rzeczywistości, sposobu pojmowania, naruszania naszej strefy bezpieczeństwa.Ale czy do końca? Czy to naprawdę nie ma ograniczeń??
Słowa... mogą zmieniać tak wiele, sprawić, że będziesz pełen wiary, będziesz miał skrzydła u nóg, siłę i umiejętność. I te same słowa, które przynoszą łzy, upokorzenie, odsunięcie i uderzą z cała mocą w nasze uczucia. Jak wiele i niewiele trzeba, żeby kogoś podbudować, uszczęśliwić i wrzucić w dół bez dna, przy pomocy dokładnie tego samego... aż się wierzyć nie chce, że to w ogóle możliwe. 
Alexis de Tocqueville powiedział kiedyś, że wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Jakże często o tym zapominamy, może nie wiemy..
Jednym z najważniejszych słów jest dla mnie NIE. Umiejętność powiedzenia go tak, żeby osiągnąć swój cel i nikogo nie dotknąć... Fascynuje mnie definicja w "Ojcu chrzestnym" Mario Puzo.

" Jesteś prawie równie dobry, jak twój ojciec, ale jednej rzeczy powinieneś się nauczyć.
Czego? - spytał uprzejmie
Jak mówić nie - odrzekł
Michael poważnie skinął głową.
Masz rację, będę o tym pamiętał.
(...)
-Więc nauczyłeś mnie wszystkiego, poza tym. Powiedz, jak się mówi ludziom nie, w taki sposób, żeby im się podobał.
Don przesiadł się za wielkie biurko.
- Nie można mówić nie ludziom , których się kocha, nie za często. To cały sekret. A poza tym, kiedy to mówisz, musi brzmieć, jak Tak. albo trzeba ich samych skłonić do powiedzenia NIE. Trzeba poświęcić na to sporo czasu i trudu."

I coraz bardziej to rozumiem. NIE ma wielką siłę rażenia. Im dłużej nad tym myślę, to czuję, wiem, że drugi człowiek ma to samo prawo. Wypowiadania swoich myśli, uczuć, swojego widzenia świata. I że wtedy nie mogę myśleć tylko o sobie, postrzegać to wyłącznie przez pryzmat swojego bycia. Że nie wolno się dać ponieść sobie, że trzeba usłyszeć, pojąć i zaakceptować to, co ktoś nam mówi. A jednocześnie nie zatracić siebie..A jednocześnie czasem tych, których dopuszczamy najbliżej siebie, trzeba nawet pojąć wbrew sobie...
Niby proste, niby jasne i oczywiste, ale pomyśl, czy zawsze używasz właściwych słów? Czy masz świadomość, że mają aż taką moc? Wreszcie - czy ciebie samego nie dotykają, wypowiadane bezmyślnie przez kogoś? Porozmawiajmy :)











środa, 21 listopada 2012

kuchnia z niespodzianką

Dziś opowiem ci, jak powstaje moja kuchnia :)
zaczęło się od wyrzucenia kilku warstw wykładzin, pod którymi znaleźliśmy deski. Niestety, zupełnie zniszczone, bo od lat podciekał zbiornik wyrównawczy na strychu i podłoga zbutwiała. Ponieważ już tu mieszkaliśmy, remont trzeba było robić po kawałku. Najpierw wycięty został fragment desek w miejscu, gdzie miała stanąć największa szafka. Pod spodem... klepisko. Zastanawialiśmy się chwilę, czy robić podłogę, czy po prostu wpuścić kury :) Jolo miało jeszcze inny pomysł, że będzie na obiady przyjeżdżać z nieletnim niejadkiem, bo w piaskownicy w kuchni na pewno nie zauważy, że jest karmione... Maryś jednak miał inną koncepcję i, jak widzisz, wyjątkowo szybko ułożył bloczki fundamentowe i zalał gustownie betonikiem.
Bardzo podobał mi się stary kredens, którego dół będzie kiedyś zupełnie czymś innym, a góra zawisła nad blatem. Trzeba było dopasować wysokości do rozmiaru kafli, których nie chciałam ciąć, stąd konstrukcja z krzesłem i wiaderkiem po farbie, czy impregnacie, pasowały idealnie. Potem dopasowany został rozmiar drugiej szafki pod kupione na wyprzedaży w IKEI szuflady. Zapewniam, że działają :)
Ponieważ nie lubię równych ścian i kątów prostych - wyobraź sobie, jakie budowałabym pajęczyny, gdybym była Arachne :)) - maleńką szpachelką wyprodukowałam krzywizny z lekkiej zaprawy tynkarskiej. Możesz ocenić efekt na małym zbliżeniu. Lubię starocie, wiszą więc wszędzie, w kuchni też. Tarło do maleńkich marchewek z przedwojennymi inskrypcjami, szatkownica do kapusty, tabliczka rysikowa i kawałek piecowego kafla z nazwiskiem producenta. 
Nad piecem wiszą belki, do których przyczepiam kukurydzę, chmiel, miechunkę i suszę lubczyk w ilości hurtowej, bo wiesz, mąż, rosół, a on dalej ... i tak dalej, było w poście "po kiego grzyba", nie będę się powtarzać :)
Zanim wszystko stanęło tam, gdzie trzeba, zmalowałam na ścianie pierwszy fragment winogronowego pędu, przyjdzie moment, kiedy go skończę.
Wiesz, nie ma chyba fajniejszej rzeczy, niż robić to dla siebie, tak, jak się chce, własnymi rękami. Schować nowoczesność za kwiecistą zasłonką, albo ścianką z aniołami...wejść o poranku do pomieszczenia, w którym świeci słońce, na oknie rośnie wawrzyn, pachnie kępa towarzyszącego mu cynamonu, zioła nad piecem i parę dużych kęp rumianku... Jeszcze trochę zostało, deski na podłogę czekają, aż przeproszę się z heblem, wtedy dokończę klinkierowe cokoliki, a z okrągłych plasterków czerwonego marmuru ułożę mozaikę pod piecem..
A największą zabawą jest to, że w ogromnej większości robiłam to sama :)
Teraz to Moja kuchnia.
Zdjęcia końcowe za chwilę, bo jeszcze tyle mi zostało.
Uśmiechy znad kielni, młotka i majzla, malowane kilkoma rozmiarami pędzli :)



kuchenna piaskownica


tak szybko układa się bloczki fundamentowe

następnie uzupełnione betonikiem

 dopasowywanie bywa inspirujące

a szuflady działające


ściana krzywiuteńka

wstęp do końca z kominem obłożonym resztkami ręcznie robionej cegły

 nad umywalką anioł marki Marianna

początek winogrona, stół, ciepła lampa...

teraz to już prawie "Kolęda rozterek" Budki Suflera, przynajmniej we fragmencie...



wtorek, 20 listopada 2012

5000 razy....

Wczoraj przekroczyliście, moi mili, 5000 wejść w moją pisankę... Piszę ten blog od czerwca, czasem częściej, czasem rzadziej, jest tylko moim spojrzeniem na świat, jego odczuwaniem, dzielę się z Wami tym, co w poczochranej głowie siedzi. Niczego nie radzę, nie pokazuję rzeczy pożytecznych, nie szyję-gotuję-naprawiam na piśmie... a mimo to tyle osób chciało to czytać... Kolejny raz nie wiem, jak Wam podziękować, ale będę to robiła po każdym okrąglutkim wejściu :) Mam nadzieję, że mnie nie opuścicie  i postaram się, żeby kolejne wpisy, poza tym, że ja się wygadam :) wnosiły w Wasze życie chociaż ślad zastanowienia, na tyle wyraźny, żebyście zechcieli zajrzeć tu znów...
W ostatnim tygodniu odwiedziliście mnie z Polski, Niemiec, Rosji, USA, Malezji, Francji, Indonezji, UK, Brazylii, Włoch, Japonii... Kłaniam się wszystkim nisko, dziękuję z pokorą i proszę... zostawcie po swojej wizycie choć maleńki wpis :)


ostatnie tegoroczne róże dla wszystkich






Semper Fidelis

O mamo, otrzyj łzy,
Z uśmiechem do mnie mów-
Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew - to za nasz Lwów...

                  Or-Ot "Orlątko"

Nie, nie zapomniałam o 11 listopada. Ale to nie tylko ten dzień... Cały listopad to symbol walk o wolność, niepodległość i granice rodzącej się Polski. 
Dziś przypomnę ci dzieci, które historia nazwała Orlętami Lwowskimi. ! listopada 1918 roku rozpoczęła się  z Ukrainą wojna o wschodnią granicę Polski. Wśród obrońców polskiego Lwowa, czwartą ich część stanowiły dzieci poniżej 18 roku życia. Reprezentowali wszystkie warstwy społeczne. Czwartą część poległych w walkach...Jak na Westerplatte, do nieba szli czwórkami...
Ich symbolami  stali się 13-letni Antoś Petrykiewicz i rok starszy Jurek Bitschan, który 20 listopada 1918 roku napisał list do ojca:

" Kochany Tatusiu, idę dziś zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę na tyle siły, by móc służyć i wytrzymać. Obowiązkiem moim jest też iść, gdy mam dość sił, a wojska braknie ciągle do oswobodzenia Lwowa. Z nauk zrobiłem już tyle, ile trzeba było.
                                                                                Jerzy"

Poległ w ataku na koszary naprzeciw cmentarza Łyczakowskiego...

Antosia wspominał generał Roman Abraham:

" W moim oddziale Góry Stracenia walczył od pierwszych dni listopada uczeń II klasy gimnazjum, ś.p. Antoni Petrykiewicz, w wieku lat 13. W walce był nieustępliwy. Ciężko ranny pod Persenkówką 23 grudnia 1918 r. zmarł z ran w szpitalu na Politechnice."

Naczelnik Józef Piłsudski nadał mu pośmiertnie Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari i do dziś pozostaje on najmłodszym kawalerem tego orderu.
Na jego nagrobku znajduje się napis:

Szer. Pietrykiewicz Antoni, lat 13, uczeń II klasy gimnazjum V z odcinka III Góra Stracenia, ranny 23. XII na Persenkówce, zmarł 16 stycznia 1919 r, kawaler Virtuti Militari, k krz. wal., odznaką rycerzy śmierci, odz. III, odc. Orlęta

Walki trwały do 21 listopada 1918 r. kiedy to przybyłe z odsieczą wojska pod dowództwem płk. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, wyparły Ukraińców z miasta. Walki n a Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu trwały jednak aż do lipca 1919 r. Zakończyła je zwycięska ofensywa wojsk polskich, w tym przede wszystkim sprowadzonych z Francji dywizji Armii Błękitnej gen. Hallera.

Imienni i bezimienni, przypomnę ci tylko kilku...

Jaś Dufrat, lat 12
Tadek Jabłoński, lat 14
Wilhelm Haluza, lat 15
Tadek Wiesner, lat 14
Ksawery Wąsowicz, lat 14
Józef Szczepański, lat 16
Jan Kłosowski, lat 15
......
Ostatnie Orlę Lwowskie, płk. Aleksander Sałacki, zmarł 5 kwietnia 2008 r. w wieku 104 lat


 "Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie" (Adam Mickiewicz)

 Antoni 


Jerzy

fot. z archiwum IPN

grób Jerzego

fot. http://solidarni2010.pl/1690-lwowskie-orleta.html


poniedziałek, 19 listopada 2012

stare kino

Ktoś kiedyś powiedział, że świat składa się z garstki faktów i całego bezmiaru możliwości, to moja wizja świata. Składam piękne chwile, obrazy, dźwięki w swój świat, to moje skarby. Jedyne fakty, w które mogę uwierzyć, wiesz, teraz budowanie zacznę od dymu z komina, to najtrwalsza konstrukcja. 
A w miasteczku małe kino, tęskniące za pianinem, widownią, zgaszonym światłem...z drobinkami kurzu, unoszącymi się w snopie światła z projektora, zapachem celuloidowej projekcji...porzucone, oszukane, magiczne... dawno temu, pod koniec studiów, któryś z wykładowców zapytał, co chcielibyśmy w życiu robić. Większość chciała robić filmy, ktoś nawet w Hollywood, ja chciałam mieć kino. Z galerią, spotkaniami autorskimi, przeglądami, takie kino, jakie miałam na wydziale, gdzie na sali siedziałam z filiżanką kawy, albo talerzykiem z kolacją. Kocham kino, ale nie lubię rozbierania filmów na drobne kawałeczki, choć potrafię to robić, chłonę film atawistycznie, całą powierzchnią ciała, wszystkimi zmysłami. Tak niewiele jest fimów pięknych, scen zapadających w najgłębsze czeluści duszy...wyśmiali mnie wtedy, pomysł był egzotyczny i nierealny, a przede wszystkim precedensowy, a to zawsze budzi opór. Dziś jest trywialny, kinoteatrów, współczesnych nickelodeonów (wartych ciut więcej, niż nickel...) jest mnóstwo.  I coraz trudniej znaleźć wśród nich to, co kiedyś było kinem, a nie komercyjną fabryką obrazu. Gdzie znajdziesz miejsce, w którym zobaczysz przedwojenne polskie filmy? Gdzie oglądać światową klasykę? Nawet na płytach ciężko kupić... Kolejna sztuka sprowadzona do parteru... Kolejny brak punktów odniesienia, bo nie znamy przeszłości.. 
Kiedy weszłam pierwszy raz na moje podwórko i weszłam do stodoły, zachwyciła mnie perspektywicznie :) Misia chciała tam wpuścić żyrafy, które noszą się na barana, a ja wstawić drewniane ławki, stare krzesła i fotele z podnóżkami z drewnianych pni, projektor, wielki stół z kwaśnym mlekiem i kompotem z owoców z sadu, placek drożdżowy z kruszonką i oglądać, oglądać... kino w stodole :) moje własne... Da Bóg, kiedyś się ziści, zaproszę cię wtedy na filmy z Mae West - "nosi pan w kieszeni rewolwer, czy aż tak się panu podobam?" tekst z "Lady Lou" z 1933r. i opowiem, czemu najpiękniejszą linią łączącą 2 punkty jest linia falista :) I jak to się stało, że zdjęcie w tańcu jednej, długiej rękawiczki w zmysłowym tańcu, działało na wyobraźnię bardziej, niż dzisiejsza nagość na ekranie. Pokażę ci najpiękniejsze pin-up girls i zrozumiesz, o co w tym chodziło. Albo scenę, w której Clark Gable zdejmuje koszulę pokazując nagi tors, co w rzeczywistym świecie doprowadziło do upadku firmy, zajmujące się produkcją i sprzedażą ... podkoszulków... 
A potem dostaniesz śpiewnik z tekstami ze starych, polskich filmów i obiecuję, że cię to zachwyci... A może konkurs na najciekawszą interpretację "Miłość ci wszystko wybaczy" Ordonówny... wiesz, z jakiego to filmu?
Wiesz, jest takie kino w Atlancie, które ma w repertuarze tylko jeden film... "Przeminęło z wiatrem", który grany jest od czasu premiery :) i świetnie działa do dziś... A co powiesz o filmie o jego realizacji? Dziś nigdy by nie powstał....
Chciałabym, żeby to było już, choć, jak zwykle, lubię równie mocno gonić króliczka, jak złapać go :)
Uśmiecham się do ciebie niewinnie prowokująco i tajemniczo :)



fourwallaxy.blogspot.com

niewinna prowokacja...


ukryta tajemnica  

środa, 14 listopada 2012

dove stone

Gołębia nie widziałam ani jednego :)
Ale miejsce nieprzytomnie piękne. Położone w dolinie, na skraju Oldham i Peak District National Park. To  zbiorniki, z których najmłodszy został  wybudowany w 1967r. do zbierania wody z okolicznych wrzosowisk. Szeroka aleja spacerowa wokół, łagodne podejścia, a do tego widoki, jak na zamówienie. Wzgórza, skały, wodospady, połacie wrzosowisk i wszędobylskie owce... Można spacerować, wspinać się, żeglować, z każdego miejsca inna perspektywa tych wspaniałości. I coś, co widziałam już w wielu miejscach na Wyspie - opisana ławeczka. W Beaumont Park jest rząd ławeczek z nazwiskami swoich sponsorów. W Pontefract - poświęcone pamięci tych, którzy odeszli. Tu z sentencjami. Nagle stają się ławeczkami-które-znaczą-więcej, jeśli wiesz, co mam na myśli :)
I jeszcze jedna rzecz, zapoczątkowana w 1999 roku - Las Pamięci, w którym, za opłatą, możesz posadzić drzewo poświęcone ukochanej osobie....Jest ich już ponad 700.