Liczba wyświetleń

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Bajeczka, baj, Grajeczka...


            Dominika nie lubiła, kiedy rodzice zdrabniali jej imię, a już wyjątkowo drażniło ją to w takiej sytuacji, jak dziś wieczorem. Była już w piżamie, mama czesała jej długie włosy i splatała je w gruby warkocz. Tatuś siedział obok na kanapie i czule uśmiechał się na ich widok. Dominika wiedziała, że kocha ją i mamę najbardziej na świecie, to było tak pewne, że nawet się nad tym nie zastanawiała. Korzystając z chwili, z dziewczęcą przebiegłością i słodką minką ponownie próbowała przekonać rodziców, że koniecznie powinna mieć psa. Obiecywała, że będzie się nim zajmować, karmić, rzucać patyki, ale rodzice znów nie chcieli się zgodzić.
-        Nikusiu – powiedziała mama – przecież już o tym rozmawialiśmy. Jesteś jeszcze za mała, a pies to duży obowiązek. Trzeba z nim wychodzić....
-        Ale ja tak bardzo chcę! - przerwała Dominika, mimo że wiedziała, że to niegrzeczne – będę z nim wychodzić i będzie miał piękną, czerwoną obrożę, taką, jaką ma pies Kasi. I nie jestem już mała! - poczuła się urażona, miała w końcu już prawie 6 lat
-        Kochanie, przecież wiesz, że nie możesz jeszcze wychodzić sama, babci nie możemy tym obciążać, a zanim mamusia i ja wrócimy z pracy, pieskowi będzie bardzo źle bez spaceru – próbował tłumaczyć tatuś.
Nawet on, który zawsze wszystko rozumiał, przytulał ją i podrzucał do góry, nawet on był przeciwko niej.
-        Nika, idź już do łóżeczka, jest późno, rano trzeba wstać do przedszkola. Porozmawiamy o tym jutro. Przyjdę za chwilkę do ciebie – powiedziała mamusia, bo co wieczór przychodziła okryć ją kołdrą i dać buziaka na dobranoc.
-         Nie jestem żadna Nikusia, mam na imię Dominika! - tupnęła nóżką i ze złości nie odpowiedziała na całusa, którego przesłał jej tata. Była zła na rodziców, że nie są tak odważni, jak ona i boją się mieć psa.
Dużo, dużo później, kiedy wszyscy już spali, Dominikę obudził dziwny dźwięk, jakby ciche drapanie i mlaskanie. Nie całkiem obudzona sięgnęła po misia, który spał spokojnie pod kołdrą, przytuliła go do siebie mocno i zaczęła nasłuchiwać. Dźwięk wyraźnie dochodził zza szafy. Cichutko zeszła z łóżka i , nie wypuszczając misia z rąk, boso, na paluszkach, podeszła do wielkiego, starego mebla. Dla rodziców było to po prostu miejsce do wieszania ubrań, ale Dominika wiedziała, że szafa tylko udaje przechowalnię sukienek mamusi i garniturów tatusia... ciemna, trzydrzwiowa, z ozdobnymi wzorami na wielkich drzwiach, mogła być tym, czym chciała dziewczynka. W dużej części, pod długimi rzeczami, znalazła indiańską kryjówkę, z której polowała na dmuchane zwierzątka, ustawione w różnych kątach pokoju. Rakietka do kometki była z jednej strony karabinem, z drugiej patelnią. Upolowaną zwierzynę kładła na patelni i nad ułożonym na podłodze stosie papierków  gałganków, udających ognisko, przygotowywała kolację. Dokładnie tak, jak widziała w filmie, który oglądała z tatą.
Szafa czasem była namiotem nad jeziorem, zrobionym z leżącego na podłodze lustra. Na jego brzegach układała sztuczne kwiaty, pomarszczoną zieloną bibułkę, a na tafli pływały małe, szklane łabędzie, przyniesione z witrynki w bawialni
Mniejsza część szafy była windą. Dominika mieszkała w starej kamienicy, naprzeciw parku. Windą jechała tylko raz, kiedy mama wzięła ją do wielkiego urzędu, załatwiając WAŻNE SPRAWY. W windzie, w obliczu ważnych spraw, czuła się całkiem dorosła, przynajmniej tak, jakby miała już 7 lat.
Wewnątrz węższej części szafy narysowała kredą przyciski, małym choinkowym dzwoneczkiem dawała sygnał na każdym piętrze. Tylko mamusia nie była specjalnie zadowolona, bo ubrania były pomazane różnymi kolorami kredy, którą sama jej kupiła, ucząc grać w klasy. Dominika, jak Ferdynand Wspaniały, chciała pojechać windą wysoko, aż do chmur, ale do tej pory jeszcze się to nie udało, mimo że najwyższy przycisk był w kształcie chmurki. Może kiedyś....
Szafa mogła być wszystkim, do tej pory jednak nie chrobotała i mlaskała. Czasem tylko cichutko skrzypiały jej drzwi.
            Dominika szła w jej kierunku cicho i powoli, ale w ciemności nie zauważyła leżącego na podłodze klocka, który, trącony nieuważną stopą, pojechał po parkiecie w stronę okna. Skrobanie ucichło. Podeszła bliżej i kucnęła bez ruchu między szafą i ścianą. Czekała dłuższą chwilę,  nic się nie działo, było zupełnie cicho. Kiedy chciała już wrócić do łózka, myśląc, że to pewnie był sen, usłyszała za szafą ciche szuranie, jakby coś się od niej oddalało.
Szmer ucichł, a z ciemnego kąta spojrzały na nią wielkie, przerażone oczy. Oczy Dominiki zrobiły się prawie tak samo duże, choć nie było w nich lęku, raczej zaskoczenie i ciekawość. To Coś bało się zdecydowanie bardziej, niż Dominika szczepienia.
-        Kim jesteś? - spytała szeptem, żeby nie spłoszyć siebie i tego Czegoś.
Po dłuższej chwili Coś odpowiedziało cichym, przerażonym głosem:
-        Jestem Zaszaflokiem... a ty? - odważył się na zadanie pytania
-        Jestem ludziem – odpowiedziała już pewniej – i do tego dziewczynką – dodała z zadowoleniem – co robisz za moją szafą?
-        Cyba mieszkam – odpowiedział niepewnie Zaszaflok
-        Chyba? Jak można chyba mieszkać? A na dodatek w takiej chudej dziurze?
-        Nie wiem – był coraz bardziej niepewny – mamusia m powiedziała, że każdy Zaszaflok musi mieć swoją szafę. Twoja wyglądała tak ładnie, a do tego może być czym chce, że od czasu, jak ją zobaczyłem, nie szukałem już innej
-        A skąd wiedziałeś, że ona tu jest?
-        Mieszkałem z mamusią na topoli przed twoim oknem,siedziałem najczęściej w dziupli, z której wyprowadziła się wiewiórka, a mamusia szykowała dla mnie miejsce za twoją szafą. Każdy Zaszaflok, kiedy skończy rok, musi przeprowadzić się w miejsce, wybrane przez mamę. Tylko to jest coraz trudniejsze, bo ludzie już nie lubią szaf, wolą meblościanki, a za nimi jest za mało miejsca i nie pachną tak ładnie. Widziałem jak pływałaś w lustrzanym jeziorze i polowałaś na żyrafę. Ale ja się boję żyrafy. I ludzi też, ale chyba tylko tych dużych.
-        Wyjdź stamtąd – zażądała stanowczo Dominika – zimno mi, chcę się położyć do łóżka, możesz położyć się obok mnie.
Zaszaflok jeszcze szerzej otworzył i tak już szeroko otwarte oczy. Bał się, choć dziewczynka nie wydawała się groźna. Ale mama opowiadała mu o ludziach i o tym, co by z nim zrobili, gdyby go znaleźli. Nazwała to eksrepementem, czy jakoś tak. Powiedziała też, że już nigdy nie mieszkałby za szafą, tylko w klatce, a oni mierzyliby go, ważyli i robili paskudne rzeczy. Już nigdy nie byłby prawdziwym Zaszaflokiem. Nie wiedział, czym jest łóżko, ale był pewien, że nie jest to inna szafa. Skulił się w sobie na tyle, na ile pozwoliła wąska szczelina.
-        No chodź, pod kołdrą jest ciepło, zobaczysz.
Nawet nie drgnął, zamknął oczy i całkiem zniknął w ciemności.
-        Jak nie, to nie. Idę spać – zmarznięta Dominika szybko wróciła do łóżka – tatuś mówił, że nie wolno być tchórzem – dodała, zakopując się z misiem pod kołdrą – mówił, że tylko odważni zdobywają świat.
Zaszaflok nie chciał zdobywać świata. Miał swoją szafę i był za nią szczęśliwy, do czasu, aż go nie odkryła. A chciał żyć tam spokojny, nieodkryty i bezpieczny. Ale był bardzo głodny, za głośno zeskrobywał cienkie szczapki z tylnej ścianki szafy i nierozważnie obudził Dominikę.a ona, zamiast pomyśleć, że to sen i spokojnie spać dalej, albo chociaż wystraszyć się i nie wychodzić z łóżka, usiadła w kącie i odkryła jego istnienie. Na to mamusia go nie przygotowała. Ludzie mieli być groźni i źli, a ona po prostu z nim rozmawiała... zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Uciec i szukać innej szafy? Wyjść i całkiem przyznać się do istnienia? Zostać i wierzyć, że rano Dominika uzna to za sen? Coraz bardziej zmęczony Zaszaflok ułożył się najwygodniej, jak tylko się dało w tej sytuacji, w najdalszym kącie, lęk i niepokojące myśli zaczęły się rozmazywać, uciekać i po chwili już spał.
Obudziło go ciche pytanie:
-        Jesteś tam jeszcze? – Dominika, tak, jak w nocy, kucała w kąciku i zaglądała za szafę.
Otworzył zaspane oczy i zrezygnowany przytaknął. Pamiętała...
-        Mama woła na śniadanie, na co masz ochotę? Przyniosę ci. Lubisz dżem?
Nie wiedział, co to jest dżem, ale nie brzmiało to zachęcająco. Pomyślał o pysznych patyczkach i listewkach.
-        Wiesz, zeskrobię sobie jeszcze kawałek szafy, chociaż wolałbym taką świeżą gałązkę z listeczkami...
-        Jesz drewno?! - nigdy nie słyszała, żeby ktoś wolał patyki od świeżej bułeczki z dźemem jagodowym – przecież nie możesz zjeść szafy, bo nie będziesz miał gdzie mieszkać! Nie mam żadnego patyka, później ci przyniosę, a na razie dam ci moją kredkę, może będzie ci smakować. I postaraj się być cicho, bo mamusia zostaje dziś w domu i będzie robiła porządki. Lepiej, żeby cię nie widziała. Całuski, idę do przedszkola – pomachała mu na pożegnanie, dokładnie tak, jak robiła to mama. Poczuła się jeszcze bardziej dorosła, miała przecież własnego Zaszafloka.
Kredka była pyszna. Najpierw, ostrymi ząbkami,  zeskrobał czerwoną, cieniutką warstwę, która chrupała mu w zębach. Potem zeskrobywał trochę grubszą warstwę drewna, która pękała lekko na malutkie kawałeczki. Na końcu, pomagając sobie pazurkami, ogryzł chudy, gładki, owalny i śliski patyczek, który okazał się absolutnie najpyszniejszy. Odgryzał maleńkie kawałeczki i ssał je powoli, przymykając oczy z zadowolenia. Ani topola, na której wyrósł, ani szafa nie miały takiego smaku.
Zza zamkniętych drzwi usłyszał nagle ciche nucenie, szuranie i chlupot. Do pokoju weszła mama. Zaszaflok, z resztką kredki w łapkach, wcisnął się w najdalszy zakamarek i czekał, nie bardzo wiedząc właściwie na co. Mama zmoczyła ściereczkę i zaczęła wycierać kurze. Pozbierała zabawki z podłogi, kredki rozsypane na biurku, poskładała rozrzucone ubrania i zaścieliła łózko.
-        Oj, ta moja córeczka – powiedziała z uśmiechem, włączając do kontaktu odkurzacz.
Przerażony Zaszaflok wspiął się na tylną ściankę szafy, czując, jak ryczące urządzenie ciągnie go w swoją stronę. Z całej siły trzymał się pazurkami, przerażony tak, że o mało nie zaczął krzyczeć. Nagle wszystko ucichło. Mama otworzyła szeroko okno i zaczęła myć podłogę. Szeroki mop szybko przemieszczał się po wszystkich kątach, wsuwając się też pod szafę. Poczuł dotknięcie czegoś włochatego, zimnego i mokrego. Znał deszcz, ale nie miał pojęcia, że zamiast padać z góry, może być tylko pod łapkami.
Mama skończyła i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jeszcze chwilę trwał w bezruchu, zanim zdecydował się zejść na mokrą, śliską i dziwnie pachnącą podłogę. Zatęsknił za Dominiką, ona wytłumaczyłaby  mu, co się właściwie stało. Bał się, że odeszła, jak kiedyś jego mama. Smutny położył się na nieprzyjemnej podłodze, coraz czarniejsze myśli snuły mu się po głowie.
-        Cześć! Już jestem – wesoły głos Dominiki wyrwał go z letargu. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, że znów z nim jest.
-        Jesteś tam? - zajrzała za szafę i zobaczyła tylko cztery łapki.
-        Jestem – odpowiedział cichutko. W jego głosie usłyszała lęk i cień radości, jakby cieszył się, że wróciła. Przyszło jej do głowy, że sama, kiedy się wystraszy, biegnie do mamy na kolana i mocno się przytula, powiedziała więc miękko – chodź, wyjdź stamtąd, proszę. Wezmę cię na kolana, przytulę i wszystko będzie dobrze.
Zaszaflok nie wiedział, czym jest branie na ręce i w pierwszej chwili pomyślał, że to coś jak odkurzacz i mop. Ale przecież ona nie zrobiłaby mu niczego złego...Dominika wzięła misia, przytuliła go do siebie, kołysała i coś szeptała mu do pluszowego ucha. Siedziała tak, żeby dokładnie ją widział. Niepewnie ruszył w jej kierunku. Zatrzymał się przy brzegu szafy, a Dominika  wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego pyszczka. Przez chwilę głaskała jego nos, aż odważył się wystawić cały łepek. Pomyślał, że to bardzo przyjemne. Odważył się zrobić następny krok, potem jeszcze jeden, aż wreszcie wyszedł cały. W jego oczach był już tylko cień niepewności, dużo więcej ufności i coś w rodzaju uśmiechu. Wyglądał zupełnie inaczej, niż wszystkie stworzenia, które widziała w zoo i wielkim atlasie zwierząt. Trochę podobny do mrówkojada, ale bez długiej trąbki, cały okryty krótkim, szorstkim futerkiem, dokładnie w kolorze ściany, przy której stał. Ale najdziwniejsze było to, że był zupełnie płaski. Tak płaski, jak kilka kartek z bloku do rysowania. Siedząc wciąż na podłodze, głaskała jego boki i cieniutki grzbiet, a jego ciałko lekko drżało pod dotykiem jej ręki. Czuł się bezpiecznie, ciepło, choć jedynym dotykiem, jaki znał do tej pory, był szorstki język mamy.
-        Chodź, wezmę cię na kolana – powiedziała cichutko – jesteś cały zmarznięty i masz mokre łapki, ogrzeję cię.
Do tej pory pewnie czuł się tylko za szafą, obawiał się, że bycie na kolanach, nie jest tym, co Zaszafloki lubią najbardziej, ale dotyk ciepłej, małej dłoni był taki przyjemny, taki nowy... ostrożnie wszedł na kolana Dominiki. Przytuliła go mocno do siebie, jego płaskie ciałko owinęło się wokół niej, jak zimą szalik na szyi. Zdziwiła się, kiedy przybrało kolor sukienki, którą miała na sobie, zrobił się biały, w drobne, kolorowe kwiatki. Był rzeczywiście bardzo zmarznięty. Wzięła go na ręce i zaniosła do łóżka. Zanim okryła go kołdrą, był już zielony, w czerwone kwadraty, dokładnie taki, jak pościel. Poczuł się naprawdę szczęśliwy, łózko było ciepłe i miękkie, głowa zapadła się w puchową poduszkę, lekka kołdra otuliła go całego. Do tej pory znał tylko dotyk zimnej ściany i szorstkiej ścianki szafy, ten najwcześniejszy, dotyk mamusi, wydawał się już tylko wspomnieniem, nie był do końca pewny, czy było tak naprawdę.
Po chwili zasnął. W łóżku był całkiem niewidoczny.
Od tej chwili zmieniło się jego życie. Miał kogoś, kto chciał z nim być i dla kogo stał się ważny. A to nie byle co, nie tylko dla Zaszafloka…
Mijały dni, tygodnie, lata. Dominika była już dużą dziewczyną, często wychodziła z przyjaciółmi, coraz częściej był sam. On też wyrósł, nie mieścił się już na jej kolanach, albo spać z nią w łóżku. Noce spędzał teraz na dywaniku przed jej łóżkiem, jak zwykle przyjmując kolor i wzór tła.
Coraz częściej wyglądał przez okno, tęsknie spoglądając na wysoką już topolę, na której kiedyś mieszkał z mamą. Czuł przemożną potrzebę wyjścia z pokoju, w którym spędził tyle czasu i wspiąć się na nią, znaleźć to na poły zapomniane, na poły nierealne, nieznane już miejsce. Ogarnęły go uczucia, których nie potrafił nazwać, a co dziwniejsze, nie chciał wziąć tam Dominiki, czując, że to nie jest miejsce dla niej, że musi coś zrobić sam.
Pewnego wiosennego dnia Dominika wpadła jak burza do pokoju, krzycząc od progu:
-        Dostałam się! Dostałam się na studia! Będę lekarzem! - złapała go, uniosła wysoko i zakręciła się tak mocno, że zrobił się jeszcze bardziej płaski, a jego szorstkie futerko położyło się gładko na grzbiecie.
Paplała i paplała, że wyjeżdża do Krakowa, będzie mieszkać w akademiku z koleżankami, pozna nowych ludzi, będzie chodziła na koncerty, do teatrów i uczyć się, uczyć i uczyć. Nagle uśmiech znikł z jej twarzy, uświadomiła sobie, że nie będzie mogła go wziąć i widywać się będą tylko w nieliczne dni, kiedy przyjedzie do domu. Po policzku spłynęła łza, nie wiedziała ani jak mu to powiedzieć, ani jak sama zniesie rozstanie.
Zaszaflok dotknął językiem słoną kropelkę i położył pyszczek na jej kolanach. On też nie wiedział, jak powiedzieć jej o topoli...
-        Nie będziemy mogli pojechać tam razem, wiesz, tam jest mnóstwo ludzi, to nie byłoby dla ciebie bezpieczne – wychlipała – ale tak bardzo nie chcę się z tobą rozstawać, nie chcę, żebyś siedział sam za szafą w pustym pokoju!
-        Dominika, nie płacz, ja też muszę ci coś powiedzieć. Usiądź, proszę i posłuchaj – łapki położył na jej dłoniach – i w życiu człowieka, i Zaszafloka, przychodzi moment rozstania. Najpierw są łzy, żal, dopiero potem zaczynamy rozumieć, że to nie koniec, tylko początek czegoś innego. Dużo się zmienia, ale też dużo zostaje. Gdybyśmy tylko siedzieli w tym pokoju, nie wiedzielibyśmy nic o życiu. I ty,  ja potrzebujemy czegoś nowego, innego. To się nazywa doświadczenie życiowe, dlatego jesteś lepsi, mądrzejsi. Ludzie lubią wędrować, często bardzo daleko, Zaszafloki nie są tak odważne, spędzają życie za szafą, potem w najbliższej okolicy. Ale ona też się zmienia, więc, nie ruszając się z miejsca, też mądrzeją – uśmiechnął się do niej i pogłaskał jej dłoń. Patrzyła na niego uważnie, już nie płakała, słuchała.
-        Wiesz, nie wiedziałem, jak ci powiedzieć, że coraz częściej chcę wspiąć się na topolę przed twoim oknem. Na tę samą, z której do ciebie przyszedłem. Chciałbym, żeby w starej dziupli czekał na mnie malutki Zaszafloczek, któremu pokazywałbym twój pokój i opowiadał, jak mieszkaliśmy tu razem i znaleźć dla niego równie szczęśliwą szafę. Przecież tak naprawdę nigdy się nie rozstaniemy, zawsze będziesz w moim drewnianym serduszku, a i ty może czasem sobie o mnie przypomnisz.
-        Czasem?! Jesteś moim jedynym prawdziwym przyjacielem, nigdy o tobie nie zapomnę. Skąd to wszystko wiesz? Myślałam, że to ja... - przerwała i przytuliła do niego twarz.
-        Macie w domu mnóstwo książek, słyszałem, jak uczyłaś się czytać, kiedy zostawałem sam, próbowałem cię naśladować i nagle okazało się, że to nie takie trudne. Przeczytałem chyba wszystko... jestem chyba jedynym na świecie Zaszaflokiem, który umie czytać – zaśmiał się radośnie, obejmując ją mocniej- obiecaj mi tylko, że jak przyjedziesz do domu, zawsze zostawisz mi na parapecie kredkę, są pyszne.
-        Napisz, proszę, do mnie czasami, zostawię ci adres. Chciałabym wiedzieć, co robisz, jak żyjesz...
-        Nie umiem pisać, pazurki przeszkadzają mi trzymać pióro. Kredką nie wyszło, za każdym razem ją zjadałem. Ale nie martw się, coś wymyślę. I nie martw się, nigdy cię nie zapomnę, wiem, że jutro rodzi się wczoraj. Bez tego nie miałbym przyszłości...
-        No i się wyjaśniło, czemu kredki tak szybko znikały. A mama mówiła, że tak często kupuje mi nowe, że chyba je zjadam – uśmiechnęła się porozumiewawczo i puściła mu oczko. Znów była dzielną Dominiką.
-        Kocham cię – szepnęła mu cicho do uszka
-        Ja też cię kocham – odpowiedział i pierwszy raz w życiu po jego pyszczku też spłynęła łza, ciepła i słona, ze szczęścia i smutku rozstania.

Minęło wiele lat. Dominika była już dorosłą kobietą – śliczną, z długimi, jasnymi włosami, a jej pozornie zdecydowany krok kojarzył się na przekór wyłącznie z krokiem łani. Tak, jak kiedyś chciała, skończyła medycynę i została psychiatrą. Pracowała w szpitalu z ludźmi, którzy żyli we własnych światach. Zawsze spokojna, uśmiechnięta, otulała ich kokonem bezpieczeństwa samą swoją obecnością. Rozumiała ich jak nikt, przecież tyle czasu mieszkała z Zaszaflokiem... Czasem wyciągała ze skrzynki na listy kawałek patyka, albo kory, porysowany ostrymi pazurkami. Któregoś dnia poza śladem dużych, pojawił się też ślad malutkich....
Pewnego dnia trafił do niej pacjent, z którym wyjątkowo długo rozmawiała. Był poważnym człowiekiem, bardzo ważną osobą, jego życie było zaplanowane i poskładane, jak czekoladki w pudełku. Nagle zdarzyło się coś, co zaburzyło całą jego rzeczywistość. Długo nie umiał jej o tym opowiedzieć, w końcu się odważył.
-        Pani doktor, nie wiem, jak mam to ująć, nie wierzę w żadne obce byty, kosmitów i wróżki. Ale stało się coś, czego nie rozumiem i boję się, że to objaw jakiejś choroby...
Słuchała uważnie, a on coraz pewniej opowiadał. widział mądrość i zrozumienie w jej oczach i to dodało mu odwagi.
-        Pierwszy raz zdarzyło się to miesiąc temu. Naprawiałem w garażu żelazko, rozkręciłem go i wymieniałem grzałkę. Spadła mi śrubka, chwilę potem nakrętka. Zanim się po nie schyliłem, poczułem na stopach lekki podmuch powietrza, jakby lekki przeciąg. Spojrzałem w stronę drzwi, a kiedy chwilę potem chciałem podnieść z podłogi to, co spadło, już tego nie było. Szukałem wszędzie, nie znalazłem. Drugi raz przygotowywałem w kuchni kawę i położyłem na stole łyżeczkę. Znów poczułem ten sam powiew, mimo że okno było zamknięte. Ale tym razem widziałem też coś dziwnego, jakby zardzewiały pancerzyk, biegnący po blacie z moją łyżeczką tak szybko, że właściwie tylko po podmuchu poznałem, że jest... od tego czasu znikają różne drobne, metalowe rzeczy. Wygląda, jakby coś dziwnego zamieszkało w moim domu...Przecież to niemożliwe....
Niemożliwe? - pomyślała – a niby czemu? Czy w domu Bardzo Ważnej Osoby nie mógł zamieszkać Złomojad?....Są przecież na świecie rzeczy znane i nieznane, a jeśli człowiek nie boi się myśleć i wierzyć, może zostać odkrywcą całkiem nowej rzeczywistości.
Ale o to opowieść na całkiem inną bajkę.