Liczba wyświetleń

wtorek, 25 sierpnia 2015

bajka o domku na kurzej łapce

ponad 35 tysięcy ludzików... czytają i ... krzyczą, proszą, pytają, czekają :) że pajęczyną zarosłam, czy w ogóle jeszcze żyję, napominają, tupią i gwiżdżą. no dobrze, nie wszyscy :) ale i tak dostałam po uszach. no to szybciutko opowiem bajkę.

dawno, niedawno temu, pewna miastowa baba wymyśliła, że wyniesie się na wieś, gdzie kury gdaczą, woda czysta, trawa zielona. ponieważ zwykle najpierw działała, a potem myślała, kupiła chałupkę na kurzej łapce i tyle ją widzieli.
http://lukremalowane.blogspot.com/

zniknęła z kurzu asfaltu, tramwajów, miejskich autobusów, świata sygnalizacji świetlnej, przejazdów kolejowych, przed którymi, czekając w aucie, czytała książki, wielkich sklepów, tak wielkich, że zmieściłyby się w 3/4 miejsca, które wybrała na resztę swoich lat, ile by jej Wielki nie dał.
zamieszkała. oswoiła obcość, inność, widok z wszystkich, drewnianych okien, kąty, pełne wszelakiego bałaganu po poprzednikach, zaczęła grzebać w przeszłości głębokiej, zamierzchłej, ciemnej. w kąty wcisnęła swój bałagan, swoje zabawki, swoje ja. polubiła przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, jakakolwiek była jej pisana. zaprzyjaźniła się z wiatrem, wiejącym ze szpar, kotami, których nigdy nie miała (one nie miały tego personelu pomocniczego i nauczyły ją, jak to jest być ignorowanym?), piecem, który wiecznie woła o opał i wieje zimnem, siekierą, piłą i wspomaganiem akustycznym (o, żesz k....), które dawały jej siłę do zdobycia ciepła.
w wielkim, zarośniętym sadzie, znalazła owoce, których smak pamiętała z dzieciństwa, soczyste, słodkie, lepkie od soku. jadła, pakowała do obory, stajni, chlewika, żeby starczyło na czas zimny, paskudny, wietrzny i mroźny. do słoików, z odrobiną cukru, do zamrażarki (sic!) na zimę. zimą grzała na kozie, zdobytej na złomowisku i pieszczotliwie odnowionej, podjadała te ciepłosoczki z radością, której nie pamiętała od dzieciństwa.
los chciał, że została w tym świecie sama.sama? czyżby? :)
zabrał jedno, dał milion innego. los tak ma.
została z życiem, którego istnienia nawet nie podejrzewała. z ludźmi, którzy nie istnieliby w wirze aglomeracji. ona też nie miałaby tam racji bytu, ale tego dowiedziała się dopiero z perspektywy kurzych łapek.
żyła, płakała, śmiała się, poznawała, dostawała i dawała, sama nie wiedziała, czego więcej.
nigdy nie dostałaby moniki, która poszła do jeszcze większej jędzy i dowiedziały się obie, że jeszcze dawniej temu były siostrami.
JAK JA LUBIĘ JĘDZE :)
jeszcze później pojęła, że jej życie nigdy nie było tak fascynujące, jak w ustach tubylców. poczuła się spełniona, szczęśliwa, pełna człowieczeństwa wszelakiego.
żyje nadal, siedzi w kącie mapy, z aparatem w ręku, słucha, czuje, widzi, uwiecznia chwile, które to głupie pudło potrafi uchwycić, bo nijak się nie mają do tego, co by chciała (pozdrawiam czule złodzieja sprzętu, który był przedłużeniem mojego widzenia...).
szczęśliwy człowiek na za....perypetiach* wielkiego świata.
i, nienawidząc gnomy, które czuwają, będzie tak żyć długo i szczęśliwie

*copyright człek, który rzekł: mieszkam na perypetiach częstochowy