Liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Bóg się rodzi


Została napisana przez Franciszka Karpińskiego w roku 1787. Był to czas po pierwszym rozbiorze Polski, w czasie przygotowań do Sejmu Wielkiego. Czas ten charakteryzował się tym, że w umysłach światłych ludzi z epoki jawiła się potrzeba głębokiej reformy państwa i ratowania niepodległości. Ale był to również czas, kiedy drogi i sposób myślenia władzy i elit intelektualnych rozeszły się niepomiernie. Elity władzy nie rozumiały jeszcze istoty zagrożenia i wydawało im się, że jakoś to będzie, że Polska nierządem stoi. Tymczasem elity intelektualne, nie tylko Karpiński ale też twórcy KEN, twórcy uchwał Sejmu Czteroletniego bili na alarm. Dlatego na zakończenie tej kolędy – napisanej w rytm poloneza, w rytm naszego narodowego utworu – umieszczono zwrotkę "Podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą, w dobrych radach w dobrym bycie, wspieraj jej siłę Swą siłą". Sam twórca kolędy - Franciszek Karpiński (zresztą autor wielu innych znanych pieśni religijnych m.in "Kiedy ranne wstają zorze") w momencie, kiedy okazało się, że został rozpisany drugi i trzeci rozbiór Polski rozczarował się do tego stopnia życiem w Warszawie, że z niej wyjechał i już nigdy nie chciał wrócić. Tak był zdegustowany zachowaniem polskich elit. I trudno się dziwić. Nigdy bowiem w Polsce nie było tak wielkich balów jak po trzecim rozbiorze Polski. Świętowano go jako koniec z polską zgrzebną nieporadnością i czczono wejście Polski w skład wielkiego imperium. Franciszek Karpiński tego myślenia nie akceptował. Na wieść o podpisaniu trzeciego rozbioru – jednej nocy osiwiał. Osiadł na Białostocczyźnie. Zajął się pracą fizyczną i żadnego utworu już nie napisał. Uznał, że nie ma dla kogo. Natomiast widział sens pracy dla prostego ludu i wśród tego ludu miał niesamowity oddźwięk. Jego książeczki z pieśniami były wręcz rozchwytywane. Śpiewano je w każdym kościele. Jego grób ma zresztą kształt wiejskiej chaty.
Powstały jednak kontrowersje co do teologicznego przesłania tej kolędy...
Ten tekst odzwierciedla treść prologu Ewangelii Św. Jana. Zestawia też szereg paradoksów, (ogień krzepnie, blask – ciemnieje) na znak, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Franciszek Karpiński był człowiekiem wszechstronnie wykształconym. Był absolwentem Uniwersytetu we Lwowie, była też doktorem filozofii, a biskupi usilnie zabiegali by go uczynić go duchownym. On nigdy nie przystąpił do stanu duchownego ale był gruntownie wykształcony teologicznie. W tej kolędzie umieścił też słowa:
"Cóż masz niebo nad ziemiany, Bóg porzucił szczęście Twoje"
Chodzi o to, że Bóg wybrał ten rodzaj szczęścia pośród nas, przez krzyż, porzucając beztroskie szczęście aniołów. Zszedł na ten świat, gdzie jest płacz i łzy. Ale ponieważ w niektórych wersjach zostało to źle zapisane, że "Bóg porzucił szczęście Swoje", to niektórzy ortodoksyjni teologowie zaczęli zarzucać mu, że Bóg nie może porzucić swojego szczęścia, bo nie może pozbyć się czegoś co jest częścią jego istoty. Dlatego niektórzy nawet nie chcieli śpiewać tej zwrotki, żeby nie wpadać w herezję. Tymczasem wystarczy po prostu trzymać się oryginału. I trzymajmy się oryginału, boFranciszek Karpiński jest niesamowicie precyzyjny, a każde jego słowo ma wielkie znaczenie i jest przemyślane.

ks. Henryk Zieliński, redaktor naczelny tygodnika "Idziemy" w rozmowie z wPolityce.pl

wtorek, 18 grudnia 2012

pstrąg i śledź




Pstrąg
Czyszczę dokładnie wewnątrz i nic mu nie odcinam. Myję, osączam w ręczniku papierowym,posypuję naturalną przyprawą włoską, wcieram ją też we wnętrze, do środka daję plasterek masła maślanego, takiego prawdziwego, lekko solę, pakuję w folię aluminiową i do piekarnika. Podaję z kawałkiem cytrynki, którą skrapiam go z każdej strony. Żadne panierowanie, smażenie i takie tam.

Śledziki
Powinny być całe, takie, które mają też ości. Moczę, 50 razy woda zmieniana i oblizuję paluchy, którymi sprawdzam, na ile są dalej słone. Najlepsze śledzie Monika przywozi z .. kopalni :) Dla mnie to niepojęte, bo nie mam pojęcia, na jakim poziomie się wydobywa wszystkie te pychoty, które razem ze śledzikami tam zdobywa...Widzisz, pewnie też ci się wydawało, że z kopalni to tylko węgiel :)
Wymoczone, odpowiednio słone, tnę na kawałeczki, pi razy drzwi 4-5 centymetrowe. W słoiku układam pojedynczymi warstwami – śledzik, poplasterkowana cebula (...), wcześniej posypana i wymieszana z drobno pociętym koperkiem, kulkami ziela angielskiego i gorczycą, na to śledziki i listek laurowy. I kolejna warstwa, z akcentem na cebulę, bo uwielbiam. Całość zalewam olejem lnianym, bo jest najpyszniejszy, w markecie już jest. A jak nie mam, to innym. Choć najpyszniejszy jest ukraiński lniany olej nie tłoczony, a bity, tylko skąd go wziąć...Wszystko to robię przynajmniej 3 dni przed podaniem, żeby cebulka była lepsza od śledzia..


poniedziałek, 17 grudnia 2012

i znów dziękuję :)

Za kolejny tysiąc odwiedzin... Czuję się, jakbym miała dom pełen gości, dla których gotuję kompot, podaję drożdżowe ciasto, kwaśne mleko, na drewnianym stole biały obrus, polne kwiaty, wszędzie śmiech i lato... Tak, jakby świąteczna radość trwała cały rok... Ciepło w sercu... Kłaniam się nisko :)

http://www.e-ogrodek.pl/a/10335,nakrycie-stolu-w-ogrodzie

niedziela, 16 grudnia 2012

kopalnia "wujek"

16 grudnia przeciwko górnikom w kopalni Wujek w Katowicach skierowano: 5 kompani ZOMO, 2 kompanie ORMO, 1 kompanię NOMO, 7 armatek wodnych, 3 kompanie po 10 bojowych wozów piechoty i 1 kompanię czołgów.
W pogotowiu czekał również pluton specjalny ZOMO. Czołgi sforsowały mur, a oddziały ZOMO wkroczyły na teren kopalni.
Wobec górników użyto środków chemicznych. Byli także polewani wodą.
Następnie do akcji wprowadzono pluton specjalny i rozległy się strzały...

Podczas pacyfikacji kopalni "Wujek" zginęli:
Józef Czekalski
Krzysztof Giza
Ryszard Gzik
Bogusław Kopczak
Zenon Zając
Zbigniew Wilk
Andrzej Pełka
Jan Stawisiński
Joachim Gnida




Jan Stawsiński miał 21 lat. Został zastrzelony przez milicyjnego snajpera z helikoptera. Syn Janiny Stawsińskiej umierał w katowickim szpitalu. Pani Janina, rezygnując z pracy na Pomorzu, specjalnie przybyła na Śląsk i zatrudniła się w tym szpitalu. Jako salowa czuwała dzień i noc przy łóżku nieprzytomnego syna. Gdy 25 stycznia 1982 r. zmarł bez odzyskania przytomności, powróciła do siebie. Tutaj nie miała łatwego życia. Bezpieka ją inwigilowała i utrudniała dostęp do grobu dziecka. W 1984 r. pobito ją nawet w czasie demonstracji. Gdy kilkanaście lat temu rozpoczął się proces oprawców, przyjeżdżała na każdą rozprawę. W ten sposób trasę Koszalin-Katowice przemierzyła pociągiem aż 97 razy tam i z powrotem. Znosiła te nieprawdopodobne trudy, bo wierzyła, że domagając się prawdy i sprawiedliwości, może ocalić ideały, za które zginął jej syn.
31 maja 2007 r. został ogłoszony wyrok w procesie członków plutonu ZOMO, który strzelał do górników - 11 lat więzienia dla Romualda Cieślaka, b. szefa plutonu specjalnego ZOMO z kopalni "Wujek" i "Manifest Lipcowy"; kary 3 lat oraz 2 i pół roku dla jego podwładnych; uniewinnienie b. wiceszefa MO z Katowic Mariana Okrutnego i umorzenie sprawy jednego z zomowców z "Manifestu Lipcowego". Z kolei Czesław Kiszczak został uniewinniony przez sąd 26.04.2011 r. Janina Stawsińska zmarła parę dni później, 3 maja. Pogrzeb zgodnie z jej wolą był bardzo skromny. Pochowano ją na koszalińskim cmentarzu w tym samym grobie, w którym spoczywa jej syn.






zdjęcia z sieci

sobota, 15 grudnia 2012

kutia, makówki i pychota


kutia:
Bywa zdradliwa, bo jest ciężkostrawna. Ma też 1 wadę-podaje się ją na koniec i - poza Stefcią, lata temu - nikt nie ma na nią miejsca... Zaczynam od przygotowania 6 garnków. W pierwszym gotuję namoczoną w nim dzień wcześniej, łuskana pszenicę. mieszam to i mieszam, a ona się po paru minutach od zawrzenia przypala. Błyskawicznie przerzucam ją do drugiego garnka, bo jak się przypali, gorzka będzie i mało aromatyczna. Podlewam w tym drugim garnku ciutkiem wrzącej wody, mieszam, ona się przypala, ja przerzucam, podlewam... i tak dalej, aż będzie miękka i pyszna.
Mak daję do zmielenia w piekarni. Gotuję w 1 garnku, cały czas mieszając, dobrze wcześniej namoczyć, ale jak nie, to starczy zalać wrzątkiem. Łuskam orzechy włoskie i laskowe, kroję na drobne kawałeczki, daję wcześniej namoczone we wrzątku (poza tym dniem moczę w wódeczce, ale to post, itd) rodzynki, drobno pocięte morele, suszone na słońcu (sklep ze zdrową żywnością, pszenica też, choć i w warzywniaku pewnie będzie), jak kto lubi, to figi, jedyny suszony owoc, którego nawet nie dotykam :)
Mieszam to z wystudzoną pszenicą i słodzę miodem. bajko ty moja.....

makówki:
Mak jak wyżej, jak wystygnie słodzę miodem. potem biorę duuużą miskę szklaną, ale żeby w lodówce się zmieściła, bo jak zimy nie będzie, to na dworze za ciepło, a psy i koty tylko czekają.. Lodówki w grudniu zawsze są za małe, naczynia za duże, przedmioty stają się za-nie-takie, bo to czas uczuć przedziwnych, pięknych...
Kupuję batona-francuza-bułkę paryską, kroję na cienkie kromki i układam warstwami - mak, ciasno obok siebie ułożone kromeczki bułki. Lepsze są wcześniej namoczone w mleku, ale wtedy trzeba to wszystko zjeść jak najszybciej, zanim mleko skwaśnieje. Robię bez mleka, za to na talerzu, zanim zjem, porcyjkę polewam.....30% śmietaną, zapominając, że miażdżyca i takie tam.


I pychota niebywała, aczkolwiek nie tylko na Wigilię … hreczka, to kasza gryczana, absolutnie najpyszniejsza, najdelikatniejsza jest ta niepalona, biała,wzrokowo jak kaszka na krupnik. Kupuję w sklepie ze zdrową żywnością. Kaszę, każdą, ryż też (tylko z pszenicą to nie wychodzi...) gotuję tak:
do garnka wlewam wodę, objętościowo 2 razy tyle, ile suchej kaszy, solę i czekam, aż zawrze. Kaszę rzucam na wrzątek, nie zmniejszam gazu i stoję nad tym, mieszając, aż się pobałwani ze 2-3 minuty. po czym przykrywam-o dziwo-przykrywką, zawijam w ręcznik i pakuję pod pierzynkę na jakieś 30 min. Wychodzi na sypko, co ma sens nawet, jak się komu nie spieszy...
Po tych 30 min. wymieszać z podrobionym twarogiem i kawałeczkami orzechów włoskich i zapiec, aż się ser zacznie kleić.
A jakie to pyszne nawet nie w Święta...

piątek, 14 grudnia 2012

pluszowy nieźwiadek


Potraktuj go, proszę, jako symbol. Są przecież różne, nie zawsze pluszowe, rzadko takie, jak ten z dzieciństwa, w ramionach którego zasypiałam spokojnie, wtulona w miękkie futerko, a on dawał mi całego siebie, wszystkie dobre sny, uczucia, nie żądał niczego, chciał tylko być przy mnie. Cerowany niezdarną ręką dziecka, prany co jakiś czas przez dorosłych, którzy widzieli w nim siedlisko bakterii... Wtedy wypchany był trocinami, zimą siedział całymi dniami przy piecu, żeby wyschnąć, a ja tęskniłam tak, że aż bolało. Jeden, jedyny, prawdziwy, mój. Pewnego dnia zniknął. Pytałam, szukałam, płakałam, nie wrócił.. Został uznany za bałagan w czasie szalonych porządków, nikomu nie przyszło do głowy, KOGO wyrzucili... Nikt nie zainteresował się moim nieszczęściem, poczuciem straty tak okrutnej, że nie umiałam sobie dać z tym rady, bo jak radzi sobie z tym mała dziewczynka...
Weź się w garść, przestań płakać, to była stara zabawka, do niczego, posprzątaj lepiej resztę zabawek, bo może okazać się też niepotrzebna, weź sobie coś innego, jeśli ci nie jest wstyd, że taka duża...
Nie wiem, może nie słyszałam tego prawdziwie, może tak, ale tak to czułam..
Lata później pojawił się kandydat na pluszowego. Po krótkim czasie okazał się wypchany betonem, sztywny, zimny, bez miękkości i czułości. Tego pozbyłam się sama, szukałam przecież czegoś innego...
A jeszcze później... był miękki, lekko złoty, zewnętrznie prawie taki, jak mój. Dałam się zwieść. Śniłam pięknym snem, że to ten, odzyskany, jedyny, trochę inny, ale przecież ja też się zmieniłam. Budowałam na nowo moje szczęście, poczucie bezpieczeństwa, szeptałam wieczorem do uszka radości i kłopoty, a on był. Musiał minąć wiek tego snu, żebym zauważyła, że jest wypchany gąbką, nie ma kręgosłupa, jest plastyczny, wszyscy się cieszą, jak szybko schnie, wystarczy tylko wywirować i rano jest jak nowy. Uśmiechnięty, wyszczotkowany i podatny na wszystko. Nie byłam jego. Był wszystkich. Zachwycali się nim, znów nie widząc, że powinien być tylko mój. Zatracił się tym. Dla innych był jeszcze piękniejszy, czarne oczy lśniły, jak wypolerowane węgielki, przybierał pożądane pozy, kłaniał się nisko, bo gąbka pozwalała na najniższy ukłon. Zapomniał, że to ja go znalazłam, że miał być przede wszystkim ze mną...
Duże dziewczynki też płaczą... Cicho, w poduszkę, bo już nie bardzo wierzą, że ich miś istnieje naprawdę... Że kiedykolwiek jeszcze go znajdą. Tak mijały całe lata.. Żyliśmy obok siebie, ja z tęsknotą, on w samozachwycie, którego potwierdzenia szukał tylko w oczach innych. W moich nie widział radości, smutku, uczucia i powolnego wygasania...
Trwałam. Zagubiłam marzenia, siłę, wiarę...Tak mijały lata, gorsze i lepsze, był, a jakoby go wcale nie było.
Pewnego dnia wyruszył w wielką wyprawę, dostępną tylko niedźwiedziom. I minęły kolejne lata, w czasie których tylko czasem pamiętał, że istnieję. Coraz bardziej obcy, nieobecny gąbkowym duchem. Nie chciał wracać, tam było mu dobrze. Kiedy wreszcie wrócił, nie byłam już jego, odsunął mnie w kąt czekania na wszystko. Odeszłam, ale w swój świat, w swoje pudełko nicości.
I nagle zdarzył się cud. Znalazłam moją najdawniejszą zgubę. Dorosłą, mądrą, złotą, czułą. Pluszowa buzia pełna była uśmiechu, oczy patrzyły wnikliwie, wszystko wiedział, wszystko rozumiał. Kiedy się przytuliłam, znów poczułam, że łapy niedźwiedzia mogą być pasem ratunkowym.. Każdego dnia patrzyłam, chciałam czuć do końca, że to naprawdę tamten miś. Tamto poczucie bezpieczeństwa, zrozumienia, ufności i wiary. I kiedy prawie się w tym zatraciłam, nagle dotarło do mnie, że tak, to on, ale... tyle przeżył od upadku w śmietnik, że nauczył się walczyć o siebie, to był jedyny upadek, na który sobie pozwolił. Już nie potrafi być mój, już nie wierzy, boi się wracać do przeszłości, bo nie potrafi w tym  dojrzeć przyszłości. A ja... nie chcę przyjąć do wiadomości, że duże dziewczynki nie szukają już ratunku w misiach... Że nie można uciec od samego siebie, nawet na skraj świata, bo tam zawsze będę tylko ja i to, co we mnie jest. Nawet, jeśli to dalej ta kilkulatka, która zbudowała wokół siebie kobietę, dorosłość, odpowiedzialność.. Ciągle chcę się do niego przytulić, wyszeptać zaklęcia do sterczącego uszka, ufnie spojrzeć w oczy, zaczerpnąć siły i dalej być sobą. Dorosłą sobą. Bo dziecko staram się schować najgłębiej, jak potrafię, ale nigdy nie pozwolę mu odejść...



środa, 12 grudnia 2012

karp w galarecie

Przepisy świąteczne popełniłam kiedyś dla Anki Krakowianki, są jej, ale mam taką ochotę pokazać ci, jakie są moje Święta... Ania, buziaki...

Karp w galarecie, bajka po prostu, ulubiona mojego dziadzia, czyli moja też.
Poza karpiem sprzedał mi mamałygę, poczucie bezpieczeństwa, czytanie...książek - miałam 3 lata, jak zapisał mnie do biblioteki i kupił specjalny, tekturowy tornister, żebym miała w czym książki nosić.
Był esencją cierpliwości, nieprzegadanego, a okazanego w codziennych drobiazgach kochania. Człowiek prawy, dobry i mądry. Zasnął zbyt szybko, miałam 15 lat.
Karpia od kilku już lat przywozimy z wód dawniej przynależnych cystersom. Stawy są w środku rezerwatu przyrody, opróżniane tylko raz w roku, a zawsze jeden pozostaje z wodą, bo z niego odlatują na zimę gęsi- widok niebywały tysiąca ptaków na stawie, którego prawie spod nich nie widać, radzące głośno przed odlotem..
Po wykonaniu czynności niezbędnych, żeby rybka stała się mięsem, dzielę ją, specjalnie na tę okoliczność kupionym elektrycznym nożem, na dzwońce. Usuwam łuski, przycinam płetwy, koty zewsząd nadciągają na to, co rybka ma w środku, a mięso nie potrzebuje. Myję dokładnie, solę dostatecznie i układam w garnku. Nerwowo tym razem czekam do jutra.Rano obieram około 1 kg cebuli, kroję w drobną kostkę (a nie używam do tego deseczki, kroję w ręce - nie, to nie ma znaczenia kulinarnego, po prostu się chwalę), zalewam wodą, dodaję garść rodzynek, ciut pieprzu i gotuję ok. 20 min. na niewielkim ogniu. Wody nie może być za dużo, bo się galaretka nie zetnie, ani za mało, żeby nic nie wystawało, bo się nie dogotuje. I to pachnie tak, że już wiem, że Święta za chwilkę. Potem wkładam ostrożnie dzwońce tak, żeby utonęły w wywarze cebulowym i dodaję ze 4 głowy karpiowe. Zmniejszam gaz, bo rybka musi pyrkać, albo lepiej murgać, jak mawiała Stefcia. Gotuję na oko, koło 15-20 min, zależnie, jakie duże są kawałki, a potem delikatnie wyławiam dzwońce, układam na półmisku i oddzielam ... rodzynki od cebuli. Połowę rodzynek zjadam od razu, resztę rozsypuję wokół ryby i przecieram na nią cebulę przez sitko. Dopełniam czystym wywarem, lanym przez sitko, a jak wystygnie, wstawiam do lodówki. 
Jemy z chałką, której nie piekę na te święta, bo nie ma kiedy.





dziadzio

wtorek, 11 grudnia 2012

wigilijny barszczyk


Plasterkuję buraczki do dużej michy, bo ja lubię duże naczynia, z których nic nie wylatuje i nie wycieka. Jest około 6, takie wielkości pomarańczy. posypuję łyżką cukru i ciutkiem soli, dokładam posiekany czosnek (ze 3 ząbki),sporo utartego w moździerzu majeranku i 2 cytryny, wyciśnięte do szpiku kości. Mieszam to wszystko, przykrywam ściereczką, żeby żaden bałagan nie wpadł i odstawiam na jakąś minimum godzinę. Dużo wcześniej zalewam grzyby wrzątkiem i czekam, aż przybiorą na wadze i przestaną być suszone [czasem sama wchodzę do długiej kąpieli i czekam na to samo, ale nie jestem grzybem, niestety i nic z tego nie wychodzi :)];
Gotuję je w tej wodzie, w której się moczyły. Jak wystygną, można je pokroić, ale po co, niech wszyscy widzą, że barszcz powinien smakować i pachnieć grzybem. Wrzucam je zatem w całości, a jak ktoś nie lubi, to łatwiej mu je wyłowić. Nastawiam zupę właściwą - do wody wrzucam 3 marchewki przekrojone na 4, 2 pietruszki w całości, bo je potem zjadam, a najbardziej lubię, jak leży na talerzu i na mnie czeka, kawał selera, 1 duży, albo 2 małe pasternaki, garść lubczyku,2 świeże liście laurowe, 5-6 kulek ziela angielskiego i gotuję, ciągle jeszcze bez soli. Jedno duże jabłko nacinam w wielu miejscach i w całości dokładam do wywaru, nie tonie, pływa dość energicznie, ogonkiem do góry.
Po jakiś 20 minutach wrzucam buraki, które tymczasem puściły mnóstwo soku, z tym sokiem, rzecz jasna, w ogóle michę dość dokładnie wyskrobuję z wszelkich przypraw, wrzucam to do zupy i stoję nad garnkiem, aż wszystko zawrze. To chwilę trwa, więc najczęściej zdążę się już włączyć, odbyć daleką podróż w byty nieznane i wracam na ziemię, jak się wszystko bałwani, kipi, wypływa i ogólnie zachowuje się niestosownie. Wtedy zmniejszam gaz, tak, żeby tylko murgało, wycieram kuchenkę, blat, garnek papierowym ręcznikiem i zostawiam zupę na małym ogniu na jakieś 15 min. Wtedy próbuję i wiem, czego dosypać - na pewno soli, mielę świeży pieprz, może ciut cukru. Wyławiam liście laurowe i zostawiam jeszcze na parę minut, po czym wyłączam gaz, przykrywam garnek i zostawiam wszystko, żeby się odstało i przegryzło.
Ponieważ jestem konserwatystką, nie dodaję vegety, a ze względów tych oraz innych śmietany, czy innego bielidła, bo to ma być postne, czy tam pośne, jak mówiła moja Stefcia i ja się tego zamierzam trzymać :)


poniedziałek, 10 grudnia 2012

biała armia

Nie lubię zimy. Nie zachwycam się śniegiem, nie jeżdżę na nartach, zimno sprawia, że niknę, jestem coraz mniejsza, zimniejsza, coraz częściej mam ochotę w ogóle nie wychodzić z łóżka... Nie myślę nawet o tych wszystkich niedogodnościach, mokrych, śliskich drogach, odśnieżaniu i całej reszcie. Sama zima jest moim mordercą... Zawsze była odchodzeniem, przemijaniem, beznadzieją. Przez cały ten biały i lodowaty czas nie wierzę, że kiedykolwiek jeszcze będzie ciepło, zielono, kwieciście, że kiedykolwiek ogrzeje mnie słońce, 3 dni Świąt to za mało, żeby ogrzać na pół roku.. 
Pewnej zimy, kiedy jak zwykle zniknęłam w sobie, przyjechała Misia. Chwilę potem przed wejściem do domu stanęła biała armia, strzegąca mnie przed mroźnym złem, które mało mnie nie zwyciężyło... I już nie jestem sama, śnieżna ciemność nie wygrała, nie jestem zagubiona...
Spróbuj, jeśli, tak jak ja, nie chcesz tego czasu :)n oni naprawdę są skuteczni









sobota, 8 grudnia 2012

Marszałek

5 grudnia minęła 145 rocznica urodzin Marszałka. Wielki człowiek,  jak zwykle wokół takich, narasta legenda, pojawiają się wrogowie, przeciwnicy, ludzie usiłujący zniszczyć to, co robił, odebrać siłę, zasługi, godność. Zaczęło się to już tak dawno, że sam odpierał ataki. Trwa do dziś, zacytuję tylko kilka:

"Historia Piłsudskiego jest historią zdrady narodowej polskiej burżuazji" Ekspres Wieczorny, 13 maja 1951
"O piłsudczyźnie" Wydział Propagandy KC PZPR 1951, tu tylko tytuły rozdziałów:
- Na służbie obcych wywiadów
- Korzenie zdrady i zaprzaństwa
- Mafia piłsudczykowska
- Zdradą, prowokacją, terrorem
- Obraz żenady i zgnilizny moralnej
- Rodowód zdrady narodowej

"Szkalujcie, szkalujcie, zawsze się coś przyczepi" - Fryderyk Wielki, król Prus

I z innej strony:

"Bitwa Warszawska była jedną z decydujących bitew w dziejach świata; chwała Piłsudskiemu, gdyż jego zwycięstwo wybawiło Europę od fanatycznej tyranii Sowietów" - Edgar Vincent d'Abernon

"Piłsudski wybawił Polskę i cały kontynent manewrem iście napoleońskim, ponosząc przy tym minimalne straty" - gen. Hubert Camon

"Gdy się analizuje geniusz bitewny największych wodzów, takich jak Aleksander Macedoński, Hannibal, Cezar, Napoleon czy Piłsudski..."  - Simon Goodenought


warta honorowa grupy rekonstrukcyjnej przy sarkofagu Marszałka
5 grudnia 2012

Piłsudski, Wieniawa-Długoszowski, Skrzyński, Iłłakowiczówna, Kasztanka...hasła,
wspomnienia, życie całą mocą dla innych, wbrew wszystkiemu... z uwielbieniem i pogardą, wierność przekonaniom, honor, wielkość...


I cytaty z Marszałka:



– Panie Marszałku, a jaki program tej partii?
– Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.
Opis: rozmowa hrabiego Skrzyńskiego z Piłsudskim na temat możliwości założenia przez Piłsudskiego partii politycznej

Kto nie był buntownikiem za młodu, ten będzie świnią na starość.

Raz się skurwisz, kurwą pozostaniesz!

Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo,
zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska. Kto chce, ten może, kto chce, ten zwycięża, byle chcenie nie było kaprysem lub bez mocy.
Źródło: dedykacja dla Żołnierza Polskiego, 24 grudnia 1918

Jednym z przekleństw naszego życia, jednym z przekleństw naszego budownictwa państwowego jest to, żeśmy się podzielili na kilka rodzajów Polaków, że mówimy jednym polskim językiem, a inaczej nawet słowa polskie rozumiemy, żeśmy wychowali wśród siebie Polaków różnych gatunków, Polaków z trudnością się porozumiewających, Polaków tak przyzwyczajonych do życia według obcych szablonów, według obcych narzuconych sposobów życia i metod postępowania, żeśmy prawie za swoje je uznali, że wyrzec się ich z trudnością możemy. (…) czeka nas pod tym względem wielki wysiłek, na który my wszyscy, nowoczesne pokolenie, zdobyć się musimy, jeżeli chcemy zabezpieczyć następnym pokoleniom łatwe życie, jeżeli chcemy obrócić tak daleko koło historii, aby wielka Rzeczpospolita Polska była największą potęga nie tylko wojenną, lecz także kulturalną na całym wschodzie.
Opis: przemówienie na obiedzie w Lublinie, 11 stycznia 1920 r.

Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości ani prawa do przyszłości

Naród, który traci pamięć przestaje być Narodem – staje się jedynie zbiorem ludzi, czasowo zajmujących dane terytorium.

wtorek, 4 grudnia 2012

Święta Bożego Narodzenia


Wiesz, opowiem ci o pierwszych świętach w miejscu, które miało stać się moim domem. Piszesz, że przecież to był nasz wybór, że tak o niego walczyłam, pytasz, skąd lęk. Nie wiem. Może istotnie starych drzew (bez komentarza :) ) się nie przesadza, a może brak walizki pieniędzy w obliczu wyłaniających się niespodzianie z każdego kącika kapitalnych i kompletnych remontów każdej bzdury, którą do tej pory wydawało się, wystarczy jedynie odświeżyć? Może to, że to pierwsze święta bez dziecka, lęk, że to nigdy nie będzie jej dom? Sama buduje swój świat, jeszcze wszystko przed nią, jej życie zmieniło się tak samo diametralnie, jak nasze - inny kraj, własny dom, praca, studia...
Choinka w wiklinowym koszu, zrobiłam koronkowe anioły, ugotowałam grube plastry pomarańczy w syropie cukrowym, zrobiłam snopek ze słomy z wielkiej stodoły pomalowałam na złoto pozbierane i osuszone wielkie orzechy, Maryś powiesił malutkie jabłka na najniższych gałązkach, razem upiekliśmy chleb, sernik z brzoskwiniami, pierniki z dziurką, dołożyli ocalałe z podjadania bakalie do kutii, drewna do pieca i zapachniało w całym domu... ciepłem, pomarańczą, goździkami... Gdyby nie Kasia daleko, byłabym szczęśliwa absolutnie. Gdyby nie Kasia, nie wiedziałabym, co poczuła, kiedy Syn się narodził...
      Chwilę przed Świętami pojechaliśmy do miasta - największego w okolicy, wielkości jednej dzielnicy w tym mieście, w którym wyrosłam - na świąteczny kiermasz. Wielkie rozczarowanie, jest pełen chińskiej tandety, gdzie te koronki, zabawki ze słomy, pająki pod powałę? Snopy zbóż, do stawiania w kącie, zamiast pstrych pędów wierzby mandżurskiej? Podłaźniki, zwane też jutką, lub bożym drzewkiem? Nawet chleba ze smalcem nie ma, są fabryczne cukierki i ... lody. Dobrze, że ręka Marysia jest ciągle silna, ciepła i ogarnia cała moją dłoń.
      Przychodzą kartki, z bałwanami, szalonymi reniferami z czerwonymi czapeczkami z pomponem, z nadrukiem niemającym nic wspólnego z prawdziwym znaczeniem tych dni... Coraz bardziej oderwane od sensu, coraz bardziej laickie... Bez Świętej Rodziny, Biskupa z pastorałem, zamiast niego jest czerwony, przerośnięty krasnal, wykreowany przez wielki koncern.. Albo emile, czy sms-y z życzeniami zdrowia...
      Przez długi czas robiłam kartki w domu, wyklejane, z aniołami uskrzydlonymi prawdziwymi piórami, szopkami rysowanymi, albo wyklejanymi z drobnych, nierównych patyczków. Łańcuchy z bibułki, wśród których długie, soplowe cukierki...
      Pod choinką stoi zawsze szopka, teraz będzie ciut wyżej, bo trafiło mi się kolejne psie dziecko, które, jak niektórzy ludzie, nie pojmuje, na czym to polega...
W tym świecie wszystko nabiera innego znaczenia, słowa nabierają odwrotnego sensu. A ja chcę, żeby było, jak dawniej, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem...
Tu nie ma miejsca na kartki z holiday season... Tu się czeka na pierwszą gwiazdę na niebie, a w kropielniczce jest święcona woda... Żadnej nowej, świeckiej tradycji nie wpuszczę za próg.
Czego i tobie życzę :)







jarmark świąteczny...

podłaźnik wykonany przez świetlicę wiejską w  Połomiu Dużym

emocje

Myślisz kiedyś, czym są emocje w naszym życiu? Te wszystkie bodźce, których doznajemy? To, jak traktujemy siebie, kim dla siebie jesteśmy, jak na siebie patrzymy? Wszystko, co nas otacza, czego czasem nawet nie dostrzegamy i nagle robi się istotne? Zdarza ci się próbować je określić, pomyśleć, co z nimi zrobić?
Moje życie to przede wszystkim emocje. Nad większością nie staram się zapanować, w jakikolwiek sposób je okiełznać. Niech są, to prawdziwa ja. Wbrew poradnikom, zaleceniom mądrych ludzi, że nie wolno pozwolić, żeby nami targały, że trzeba panować nad sobą i własnym jestestwem... Może i tak, ale mam takie wrażenie, że to krok do bycia cyborgiem...Życia w uporządkowanym pudełku, w którym nie ma miejsca na improwizację, odrobinę szaleństwa, nagły płacz i szczęśliwy śmiech...
Gdzie nie widać różnicy między doznaniem fizycznym, a duchowym, bo to pierwsze się znosi, drugie - wybiera...Gdzie każdy gest jest przyczyną rodzącą skutek. Stanie w listopadowym morzu nie jest dotknięciem bezmiaru, ale sposobem na katar... A ja mam katar w ... nosie :), jeśli dzięki temu mogłam się poczuć tak, jak tylko w morzu się czuję... Fikołek na poręczy jest niewłaściwy dla wieku, uszkodzona poprzeczka grozi urazem, co ludzie pomyślą... A ja robię to kolejny raz z definicją moich emocji, małym - dużym człowieczkiem, który jest całym moim sensem... Lęk przed samolotem jest pozwalaniem sobie na słabość charakteru, a przecież zawsze można jechać samochodem... A może i ten lęk jest potrzebny? Może dzięki strachowi, lękowi, niepewności zdaję sobie sprawę, że nie jest prawdą, że mogę wszystko?
"Chcę na tym świecie mieć swój własny świat, nich z nim przepadnę, lub się z nim ocalę" R. Wagner "Tristan i Izolda", stara bajka, a zwróć uwagę, że już wtedy, w całkiem innym świecie, ludzie szukali oderwania od codziennej szarości, szukali siebie, wbrew skutkom, wbrew zasadom, tylko dla siebie... Trochę później, Staff pisał:

Kochać i tracić, 
pragnąć i żałować,
padać boleśnie 
i znów się podnosić...
krzyczeć tęsknocie: precz!
i błagać: prowadź...
oto jest życie - nic, a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie, 
iść w toń za perłą o cudu urodzie, 
ażeby po nas zostały jedynie
ślady na piasku i kręgi na wodzie...

Buduję mój świat z emocji, ulotnych chwil, efemerycznych momentów, tak bardzo nie chcę być automatem wprzęgniętym w kierat bycia tym , kim powinnam... Z niewielką tylko odrobiną odstępstwa, którą nazywamy kompromisem...
Życzę ci wielu emocji nieopanowanych, szczerych, nieprzemyślanych, wychodzących z ciebie samego, tego małego człowieczka, który siedzi w nas i lekceważy wszelkie zasady...


 strach

 definicja

 radość

 spokój

 podziw atawistyczny, miłość bezwarunkowa

zaduma, przeszłość, identyfikacja








czwartek, 29 listopada 2012

robótki ręczne

Dziś pokażę ci kilka skarbów, które udało mi się zdobyć, część już zrobiona, część w trakcie, a trochę jeszcze czeka. Wiesz, wędruję po wsi, okolicy, szukam staroci, które nikomu do niczego nie są potrzebne, zapomniane siedzą w stodołach, drewutniach, na złomowisku... Drewniane cuda, pożerane przez przedziwne stwory ( http://www.xn--koatek-4db.pl/inne-szkodniki-drewna.html ), metalowe sprzęty zaatakowane przez wszędobylską rdzę, tkaniny zamieszkałe przez mole i pleśń... Próbuję odkupić, czasem wyprosić, czasem wystarczy "płatność przelewem oprocentowanym" - piwem, winem... Ale najczęściej okazuje się, że nie jestem w starej szopie, tylko w DESIE, albo na jakiejś aukcji w Sotherby's... Ceny robią się kosmiczne, rozmowy trudne, a te cuda zostają, niszczeją, odchodzą...
Zobacz, proszę, ciut tego, co udało mi się zdobyć...


 fragment sypialki - gondolka, znaleziona na śmietniku, skrzynia posagowa przeznaczona do spalenia, jest kompletna, nawet ze szkatułą na biżuterię, trzymam w niej pościel...


szafa, która po przeprowadzce do bloku nie chciała się nigdzie zmieścić


drzwiczki do starego kredensu, w które oprawiłam aniołka, zrobionego w 3 dni na szydełku


na ścianie dębowa szuflada, do której komoda zaginęła, też w sypialce, z podręcznymi książkami
pod nią stara bańka na mleko, wyszlifowana, pomalowana na stare złoto
a w kąciku nocna szafka, z której musiałam wypędzić kołatki, potem odnowić


belki ze starej konstrukcji, wiszące nad kuchennym piecem



obie szuflady, druga z wiankiem z oberwanych w ogrodzie hortensji i porcelanową panienką, wyciągniętą prawie ze śmietnika


kolejna stara szufladka, tym razem w paproci zamieszkał stłuczony anioł, ciut wstydliwy :)


maselnica Miele - skontaktowałam się z producentem, takie właśnie, jeszcze bez numerów seryjnych, produkowane były tylko 3 lata - 1903-1906
na razie oczyszczone części metalowe, usiłuję ustalić oryginalną kolorystykę



kredensik za 50zł, przed i w trakcie renowacji


stare drzwi, które wyrwałam spod piły szalonego palacza w piecu, razem z zawiasami
po odnowieniu zawisną na ścianie w domu, wiesz, takie drzwi z przeszłości donikąd...


a tu trzymam narzędzia ogrodnicze, tabliczka ze złomowiska


tabliczka rysikowa, maleńka tarka z niemieckimi inskrypcjami, szatkownica i maleństwa z warsztatu tkackiego, foremka na ciastko
wiszą w kuchni


poniemieckie prawidła, porzucone w moim domu, również opisane 


skrzynia umarlaka :), już zeszła ze strychu, ale jest mocno skorodowana i podjedzona, trzeba dużo trucizny i szpachlówki

A na swoją kolej czekają skrzynkowe okna, które będą ramami do obrazów, kilka beczek, kolejne bańki na mleko, 2 stoły, kilka krzeseł i wał do rozbijania bruzd na polu, bukowy, twardy, który czyszczę stłuczonym szkłem. Chcę go postawić w pionie, w małej sionce, będzie przypominał hinduskie wałki modlitewne w skali makro :) Kolejna skrzynia posagowa z 1895 roku, do niedawna namiastka kurnika...I przepiękna, stara koza, która ma karbowaną szamotkę i fantastycznie grzeje. Pokaże, jak tylko skończę.
Naprawdę wierzę w to, że cień tego, co widziały, lekką zjawą pokaże się w moim życiu... Nie jestem tu przypadkiem...
Uśmiechy znad całego stołu sprzętów i narzędzi :)

Noc Listopadowa

http://youtu.be/OFwY9oHPKu8

- Nam strzelać nie kazano. -- Wstąpiłem na działo
I spójrzałem na pole; dwieście armat grzmiało.
Artyleryi ruskiej ciągną się szeregi,
Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi;
I widziałem ich wodza: przybiegł, mieczem skinął
I jak ptak jedno skrzydło wojska swego zwinął;
Wylewa się spod skrzydła ściśniona piechota
Długą czarną kolumną, jako lawa błota,
Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy
Czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy.-......

Mijają 182 lat od wybuchu powstania listopadowego .
Powstanie listopadowe, które wybuchło w 1830 roku, miało swój tragiczny finał na granicy z Prusami, w powiecie brodnickim. Niespełna miesiąc po oddaniu Warszawy pod Brodnicą rozegrał się ostatni akt powstania listopadowego. Kierując się przez Dobrzyń - Lipno - Rypin ku granicy pruskiej 5 października 1831 r. oddziały polskie pod dowództwem ostatniego wodza naczelnego powstania gen. dyw. Macieja Rybińskiego przekroczyły granicę Królestwa Polskiego i Prus między Górznem a Jastrzębiem i złożyły broń. Armia liczyła jeszcze 19.8771 ludzi, w tym 9 generałów, 89 oficerów sztabowych i 416 oficerów młodszych. Granicę przejechało 95 armat z zaprzęgami, 5280 koni kawaleryjskich i 2556 koni artyleryjskich.Wraz z armią na emigrację udały się też władze powstańcze z ostatnim prezesem Rządu Narodowego Bonawenturą Niemojewskim oraz członkami sejmu i liczni politycy. Odchodząc na obczyznę świadczyli, że nie rezygnują z podjętego celu. Po przekroczeniu granicy pruskiej na rzece Pissie żołnierze armii polskiej pod eskortą żandarmów pruskich zostali internowani w obozach na Wapnach i nad Drwęcą. Między drogą do Mszana i Drwęcą - kawaleria, artyleria, 4 pułk piechoty liniowej, w zabudowaniach klasztoru franciszkanów - ranni i chorzy żołnierze oraz cywile. Wskutek dotarcia do Brodnicy dalszych rannych i cywili trzy dni później stan liczbowy internowanych wzrósł do 20.219 osób.Większość mieszkańców przyjęła strudzonych żołnierzy z otwartym sercem, dzieląc się posiadanymi zapasami i udzielając pomocy medycznej. Wśród żołnierzy, którzy przekroczyli granicę, był znany poeta, geograf i krajoznawca porucznik Wincenty Pol, który uwiecznił popas w Brodnicy w wierszu Stary ułan pod Brodnicą.
Belweder
Powstanie Listopadowe rozpoczęło się wieczorem 29 listopada 1830 roku, kiedy grupa spiskowców ze Szkoły Podchorążych Piechoty na czele z Piotrem Wysockim próbowała zabić przebywającego w Belwederze Wielkiego Księcia Konstantego, brata cara Mikołaja I.Zamach się nie udał. Do wystąpienia przeciwko namiestnikowi cara przyłączyli się mieszkańcy stolicy. W walce ze 115-tysięczną armią rosyjską uczestniczyło ok. 54 tys. polskich żołnierzy. Powstanie, trwające przeszło rok, zakończyło się klęską. Po upadku powstania represjonowano jego uczestników i drastycznie ograniczono autonomię Królestwa Polskiego.Wybuch Powstania Listopadowego poprzedziło utworzenie w 1828 roku tajnego sprzysiężenia w Szkole Podchorążych Piechoty w Warszawie, na czele którego stanął ppor. Piotr Wysocki.
  Piotr Wysocki 29 listopada 1830 r., litografia wg rysunku Jana Nepomucena Żylińskiego
Powstanie organizacji było konsekwencją pogarszającej się sytuacji politycznej w Królestwie Polskim. Sprzysiężenie, liczące ok. 200 członków i mające kontakty ze środowiskiem studenckim, rozpoczęło przygotowywania się do wystąpienia zbrojnego. Spiskowcy zamierzali opanować stolicę i oddać władzę w ręce polityków cieszących się zaufaniem społecznym. Dlatego też sprzysiężenie Wysockiego nie stworzyło wyraźnego programu społeczno-politycznego, ani nie przygotowało władz przyszłego powstania. Na ulicach Warszawy w Noc Listopadową zginęło z rąk spiskowców sześciu polskich generałów: Maurycy Hauke, Stanisław Trębicki, Stanisław Potocki, Ignacy Blumer, Tomasz Siemiątkowski i Józef Nowicki oraz kilku innych polskich oficerów.
30 listopada Warszawa była wolna, ale jej społeczeństwo - podzielone. Najważniejszym wówczas pytaniem było, czy podejmować otwartą walkę z Rosją, czy też szukać z nią kompromisu. Warszawski lud opowiadał się za walką. Jednak wobec braku rządu powstańczego władzę przejęli konserwatyści. Próby negocjacji z ks. Konstantym, podjęte przez Radę Administracyjną, która nie wierzyła w powodzenie powstania i liczyła na porozumienie z księciem, zostały storpedowane przez klub patriotyczny złożony głównie z inteligencji, na czele którego stanął Joachim Lelewel, a jednym z najaktywniejszych członków był Maurycy Mochnacki. Na skutek nacisków klubu 3 grudnia 1830 roku powołano Rząd Tymczasowy, na czele którego stanął ks. Adam Jerzy Czartoryski, a w jego skład wszedł m.in. Lelewel. Rokowania z ks. Konstantym zakończono ustaleniem, iż znajdujące się przy nim jednostki polskie wrócą do Warszawy, natomiast sam książę razem z wojskami rosyjskimi odejdzie w stronę granicy. Rozpoczęte w listopadową noc 1830 roku powstanie narodowe było największym wysiłkiem zbrojnym w polskich walkach wyzwoleńczych XIX wieku. W czasie jego trwania uzbrojono ponad 140 tys. ludzi i przez ponad 10 miesięcy prowadzono walkę z największą potęgą militarną Europy, odnosząc w niej przejściowe, lecz poważne sukcesy.

W starym kościółku na Woli
Został jenerał Sowiński,
Starzec o drewnianej nodze,
I wrogom się broni szpadą;
A wokoło leżą wodze
Batalionów i żołnierze,
I potrzaskane armaty,
I gwery: wszystko stracone!
Jenerał się poddać nie chce,
Ale się staruszek broni
Oparłszy się na ołtarzu,
Na białym bożym obrusie,
I tam łokieć położywszy,
Kędy zwykle mszały kładą,
Na lewej ołtarza stronie,
Gdzie ksiądz Ewangelią czyta.
I wpadają adiutanty,
Adiutanty Paszkiewicza,
I proszą go: "Jenerale,
Poddaj się... nie giń tak marnie".
Na kolana przed nim padli,
Jak ojca własnego proszą:
"Oddaj szpadę, Jenerale,
Marszałek sam przyjdzie po nią..."
"Nie poddam się wam, panowie -
Rzecze spokojnie staruszek -
Ani wam, ni marszałkowi
Szpady tej nie oddam w ręce,
Choćby sam car przyszedł po nią,
To stary - nie oddam szpady,
Lecz się szpadą bronić będę,
Póki serce we mnie bije.
"Choćby nie było na świecie
Jednego już nawet Polaka,
To ja jeszcze zginąć muszę
Za miłą moją ojczyznę,
I za ojców moich duszę
Muszę zginąć... na okopach,
Broniąc się do śmierci szpadą
Przeciwko wrogom ojczyzny,
"Aby miasto pamiętało
I mówiły polskie dziatki,
Które dziś w kołyskach leżą
I bomby grające słyszą,
Aby, mówię, owe dziatki
Wyrósłszy wspomniały sobie,
Że w tym dniu poległ na wałach
Jenerał - z nogą drewnianą.
"Kiedym chodził po ulicach,
I śmiała się często młodzież,
Żem szedł na drewnianej szczudle
I często, stary, utykał.
Niechże teraz mię obaczy,
Czy mi dobrze noga służy,
Czy prosto do Boga wiedzie
I prędko tam zaprowadzi.
"Adiutanty me, fircyki,
Że byli na zdrowych nogach,
Toteż usłużyli sobie
W potrzebie - tymi nogami,
Tak że muszę na ołtarzu
Oprzeć się, człowiek kulawy,
Więc śmierci szukać nie mogę,
Ale jej tu dobrze czekam.
"Nie klękajcie wy przede mną,
Bo nie jestem żaden święty.
Ale Polak jestem prawy,
Broniący mego żywota;
Nie jestem żaden męczennik,
Ale się do śmierci bronię
I kogo mogę, zabiję,
I krew dam - a nie dam szpady..."
To rzekł jenerał Sowiński,
Starzec o drewnianej nodze,
I szpadą się jako fechmistrz
Opędzał przed bagnetami;
Aż go jeden żołnierz stary
Uderzył w piersi i przebił...
Opartego na ołtarzu
I na tej nodze drewnianej.
"Dalej bracia do bułata" Rajnolda Suchodolskiego, jest to pieśń powstania listopadowego, której autor brał udział w walkach powstańczych, także wiedział o czym pisał Oto treść tej pieśni:

"Dalej, bracia, do bułata,
Wszak nam dzisiaj tylko żyć!
Pokażemy, ze Sarmata
Umie jeszcze wolnym być
Długo spała Polska święta,
Długo biały orzeł spał!
Lecz się ocknął — i spamiętał,
Że on kiedyś wolność miał.
Śmiałem skrzydłem on poleci
Przez szczęk szabel i kul grad.
Za nim, za nim polskie dzieci,
Tylko w zgodzie za nim w ślad!
Będziem rąbać, będziem siekać —
Jak nam miły Bóg i kraj!
Dalej, bracia, a nie zwlekać,
Z naszej Polski zrobim raj!
Już złodzieje i tyrany
Na piekielny poszli brzeg
I Moskalom zaprzedany
Ziemię gryzie zdrajca szpieg.
W szlachetnej młodzieży żyle
Staropolska płynie krew.
Ufność, bracia, w naszej sile,
A wolności wzrośnie krzew.
Wiwat Gwardia Narodowa,
Wojsko Polskie! Tobie cześć —
Bądź gotowa, bądź gotowa
Za Ojczyznę życie nieść!"




Olszynka Grochowska Kossaka


Powstanie listopadowe jest często wskazywane przez Polaków jako “powstanie straconych szans”, które miało realną szansę na wywalczenie niepodległości. Jest to jednak pewne nieporozumienie. Owszem - istniała realna, acz zaprzepaszczona, szansa na pokonanie w polu armii rosyjskiej. Żołnierz polski dowiódł kolejny raz swej wartości, stawiając częstokroć zwycięsko czoła armii carskiej. Odpowiedzialni za upadek byli w głównej mierze politycy i działacze konserwatywni, liczący na łaskę cara i nie wierzący w możliwość powodzenia powstania. A przede wszystkim, obawiający się radykalnych ruchów społecznych.Jednakże nawet w przypadku powodzenia wojny i uwolnienia się od Rosji, niepodległa Polska nie utrzymałaby się długo.
Polska była osamotniona.
Jak pisał w "Reducie Ordona" Adam Mickiewicz, Polacy zostaliby zaatakowani przez od początku wrogie powstaniu Prusy, dla których istnienie niepodległej Rzeczpospolitej było nie do zaakceptowania. I to pomimo ich rzekomej - wymuszonej przez konferencję londyńską - neutralności. Prędzej czy później armia pruska przekroczyłaby granicę Królestwa. A tej interwencji Polacy by nie przetrwali. Niepodległa Polska to Polska chcąca odzyskać swe dawne terytoria. A na dokładkę jej istnienie stymulowałoby Polaków z zaboru pruskiego do działań na rzecz rozbicia Prus i powrotu do Macierzy. A nawet, gdyby nie było interwencji zbrojnej, małe państewko mogłoby zostać wyniszczone przez sankcje gospodarcze, blokady i inne złośliwe działania jej sąsiadów. Czy istniało jakieś wyjście z tej hipotetycznej sytuacji? Związanie się z innym państwem zaborczym - pozostawała jedynie Austria. Nie doszłoby jednak do tego - Wiedeń nie ośmieliłby się naruszyć równowagi i zagarniać dla siebie ziem rosyjskich. W końcu był to okres apogeum działalności Świętego Przymierza i sojuszu trzech zaborców. A zachowaniem równowagi europejskiej i pomocą w ramach Przymierza można było usprawiedliwić wszelkie działania. Niepodległość nie utrzymałaby się długo.
Ale jednak zawsze warto o nią walczyć, bo czy można być wolnym bez niepodległości?

ps. materiały z sieci, do mnie via blog Kryski na niepoprawni.pl

i jeszcze jedna polecanka - książka prof. Jerzego Łojka "Szanse powstania listopadowego"