Liczba wyświetleń

czwartek, 28 czerwca 2012

pisarz






Niedługo po naszym przyjeździe, wielu dziwnych opowieściach o nas, zaproszono nas, "mądrych, wykształconych" ludzi, na spotkanie z Krzysztofem, autorem monografii o przedwojennej historii wsi. Wśród gości, między nimi potomków przedwojennych mieszkańców, miał w niedzielę przedstawić swoją książkę. Opowiadał mi o niej wcześniej ksiądz, znalazłam autora w intrernecie i wysłałam do niego list, zapytałam o wieś, książkę przyjazd, odpisał...
W sobotę zdarzyła sie rzecz dziwna

Późno wstałam, wróciłam z pracy po 1 w nocy, zanim wstałam, pozbierałam całego człowieka, rozsypanego w łóżku, łazience, wokół porannej kawy, zrobiło sie prawie południe. Pojechałam na zakupy, żeby zdążyć z obiadem, nim Maryś wróci z pracy. Przed porządkami zaczęłam robić bukiet na niedzielne spotkanie z autorem, zwykle robię przy tym mnóstwo bałaganu..
Nacięłam kwiatów w ogrodzie, pozbierałam dojrzałe truskawki, porządki odsunęłam daleko od siebie.
Cięłam łodygi piwonii, pięknie układały się w dłoni w największy bukiet, jaki kiedykolwiek z piwonii zrobiłam
Niespodziewany dzwonek do drzwi -
stanęłam u szczytu schodów, z niedokończonym bukietem w dłoni -
po drugiej stronie furtki zobaczyłam kobietę o oczach pluszowego niedźwiadka i ... pisarza
Poczułam się jak jakaś niedokończona Grajeczka z Marysiowego Sadu, bo przecież nie Ania z Zielonego Wzgórza..... choć brakowało mi tylko pierza we włosach :)
Piękna ciepłem i madrością pani okazała sie być wnuczką ludzi, którzy wybudowali dom, mieszkali w nim kilkadziesiąt lat, po czym wyjechali po wojnie do Niemiec.
Pani Elsbeth...
Głaszcząca mnie po policzku pomarszczoną, miękką dłonią, ze łzami w oczach dziękująca, że po raz pierwszy od wyjazdu, kiedy była dzieckiem, mogła wejść do domu swoich dziadków.
Opowiadała o wojnie, biedzie, która kazała łapać dzikie ptaki przysiadające na podwórku...
Ja oglądam tu ptaki przez lornetkę, z kluczem w dłoni...





bocianie gniazdo

Tym razem właściwie tylko zdjęcia. Przeszłość, ślady po kulach, górne okno w kształcie serca, po uderzeniu pocisku, na wieży bocianie gniazdo... przeszłość z nadzieją na przyszłość, czy jakoś tak... Na pewno nie cisza, zapomnienie, ruina... W tym miejscu znalazłyśmy ptaśka, małą, bezradną kupkę pierza, która okazała się pomysłem na pustułkę, tu inny Krzysztof znalazł malutką kawkę, która na nasz widok udawała, że nie istnieje... tu jest życie....















kanzel


Dziś opowiem ci historię, którą poznałam dzięki Krzysztofowi. o nim samym następnym razem, bo to wyjątkowo... literacka znajomość :)
Pamiętasz reformację i kontrreformację z lekcji historii? Pewnie tak, jak ja, wyłącznie hasła... Tu okazały się kolejnymi, które nabrały sensu, za którymi stanęli ludzie, wydarzenia, nawet fotografie.
W Rozumicach protestancka wspólnota zachowała swoją tożsamość przez wieki (XVI-XX), jako parafia zbór Rozumice-Ściborzyce Wielkie przetrwał okres kontrreformacji i stał się źródłem protestantyzmu w południowej części Górnego Śląska.
Zachowały się m.in. dwa dokumenty, dzięki którym można odtworzyć historię wsi:
raptularz rozumickiego mistrza rzeźnictwa z 1784 roku – człowiek ten umiał pisać, wiedzę posiadał zdecydowanie większą, niż ówcześni, w raptularzu znajdują się opisy kazań, wydarzenia świeckie, zestawienie nazwisk właścicieli ziemskich od roku 1600, w wielu miejscach podawał warunki kupna, teksty o historii księstwa opawskiego, historia ewangelików opawskich, pozbawionych w 1608r. Prawa do odbywania nabożeństw, odpis sprawy odebrania kościoła przez rzymskich katolików w ewangelickich Rozumicach, opis uroczystości kościelnych i biogramy ważnych postaci. Drugi to kronika parafii ewangelickiej w Rozumicach, opracowana przez pastora Fiebiga na początku XX wieku. Opierał się na zachowanych dokumentach, między innymi archiwaliach kościelnych - wyroku w sprawie o kościół, protokole przekazania kościoła zborowi i wielu innych.
W 1628 roku pastor został wygnany i kościół zamknięto na 43 lata. Legenda głosi, że został otwarty, kiedy po długich poszukiwaniach znaleziono w zamkniętym i zapieczętowanym kościele zaginionego młodego, bardzo pobożnego chłopaka – usłyszano śpiew i dzwoneczki, których nikt nie dotykał. Gdy wieść ta dotarła do zwierzchników, otworzyli kościół, uznając to za znak i znów można było z niego korzystać.
W czasie, kiedy zabronione było odprawianie nabożeństw ewangelickich, powstała w lesie Leśna Ambona - Krautgarten, schowana jest w wąwozie, w piaszczystym, liściastym lesie. Na jednym ze zboczy znajdowało się miejsce, do którego przybywali misjonarze, odprawiający nabożeństwa dla prześladowanych protestantów.
W czasie kontrreformacji kościół był zamknięty, a wszelkich czynności ewangelickich zabroniono.
W wąwozie zbierali się mieszkańcy na tajnych nabożeństwach, na małym, sztucznie usypanym na dnie wąwozu kopcu ziemi, zastępującym ambonę, stał kaznodzieja.
Kanzel jest więc symbolem opierania się wszelkim próbom zawłaszczenia ducha ewangelicznego.
Dziś z kościoła w Rozumicach pozostały ruiny, w Ściborzycach stoi nadal, jako jeden z nielicznych w okolicy w całości.






środa, 27 czerwca 2012

urodziny


Urodziny w sadzie, na śniadanie na trawie jeszcze było za chłodno, ale południowa kawa z ciastem wśród kwitnących drzew owocowych to taka mała bajka, czemu czekałam tak długo? Ten atawistyczny pęd do ziemi był we mnie zawsze, a ja usiłowałam go ubrać w szpilki, studia, korki w centrum, strzeżone osiedle, pęd, pęd....o ile wszystko stało się prostsze, łatwiejsze, bezstresowe... chociaż może nie do końca, stresy to naturalna część naszego życia, ale im ich mniej, tym lepiej, a i ciężar gatunkowy jakby zelżał :)
Obrazek do zachowania na zawsze - Maryś z psem u stóp, na leżaku z grubym pledem, filiżanką kawy w dłoni, pod obsypaną kwiatami jabłonią z tym jego ciepłym uśmiechem, mój najpiękniejszy prezent urodzinowy
A na furtce zawisła tabliczka "Marysiowy Sad", jak się uważnie przyjrzysz, zobaczysz też nas :)






międzymorze


      Trochę oswoiłam już rzeczywistość, szukam punktów zaczepienia, odnośników do uczuć, wspomnień... Wiesz, w takim nowym świecie każda rzecz, na którą patrzę, jest pojedynczym puzzlem, w żaden sposób nie związanym z jakąkolwiek całością, a ciągle nie możemy znaleźć obrazka do tej układanki. A może sami go sobie narysujemy?
      Nasza wioska leży w południowej części woj. opolskiego, na granicy Bramy Morawskiej. Przez Bramę przybyło do polski chrześcijaństwo, tędy biegł szlak bursztynowy, tędy przed 8 tys. lat wszedł homo erectus, tędy wojska Sobieskiego szły na Wiedeń, a wojska Napoleona pod Austerlitz. Od wieków była połączeniem Pragi i Krakowa, szlakiem dyplomatycznym, a jednocześnie międzymorzem – dzieli zlewnie Bałtyku i Morza Czarnego, choć brzmi to raczej, jak z opowieści Ursuli le Guin.
    Wioska powstała w 1260 roku, tym samym, w którym urodził się Władysław Łokietek, panował Bolesław Wstydliwy, powstał Malbork, Kopenhaga, Pszczyna, Rynek Główny w Krakowie, Cuzco, katedra w Reims, od niespełna 50 lat działały Oksford i Cambridge,Polskę drugi raz najechali Tatarzy, i … wynaleziono dziurkę do guzików, choć, niestety, nie tutaj :)
Jest wsią niwową, czyli składającą się z dwóch części domowej i pól uprawnych. Teren dzielono na ilość osadników, zwracając uwagę na bliskość wody, nasłonecznienie itp. wszystkie zabudowania domowe musiały się zmieścić na niwie domowej. Grunty rolne podzielono na 3 części: zboża jare, ozime i ugór, pola poszczególnych gospodarzy nie były oddzielone miedzą, wszyscy pracowali w polu w tym samym czasie, do dziś to się nie zmieniło.
Ulokowano ją w kotlinie, wzdłuż potoku, na błonia wokół zaganiano na noc bydło i inne zwierzęta gospodarskie, był dla nich wodopojem.
Po zewnętrznej są zabudowania siedliskowe, za którymi do dziś znajdują się sady i pas drzew miododajnych, głównie lipy oraz robinie akacjowe, które okalają wieś i są granicą z polami uprawnymi.
W środku wsi zachował się drewniany spichlerz, zbudowany z bali, oklejony gliną, w miejscowej gwarze nazywano je lamusami.
Z dala od zabudowań, w sadzie, stały piekarnie.
Jeszcze w latach 30-tych XX w. działały dwa wiatraki i młyn wodny.




                                                                      





trzecie życie domu

Mimo, że jest już ponadstuletni, przygarnął pod swój dach dopiero trzecią rodzinę. Pierwsi, którzy go zbudowali, to niemiecka rodzina Proske. Mieszkali tu do chwili, w której nie tylko oni musieli ruszyć w nieznane... Opowiem ci o nich innym razem, bo to piękna historia. Mieli swoje plany, marzenia, codzienne, spokojne życie, które naruszyła pierwsza, w zniszczyła druga wojna. W tym samym czasie dwie młode kobiety, dowiedziały się, że ich dotychczasowy świat przeminął. Dwa światy runęły. Jedna, to Niemka, druga-Polka. Obydwie, nie mając wyboru, ruszyły w nieznane. Jedna pieszo, najpierw do Głubczyc, potem dalej, do Niemiec, druga, moja babcia, ze Stryja  bydlęcym wagonem do nowej Polski, obie na zachód. 
Tu poznałam Niemców, którzy przed wojną mieszkali w mojej wsi, wtedy jednej z najbogatszych – dziś jest ok. 320 mieszkańców, przed wojną było ich ponad 1000, było kino, basen, sklepy, chór, piekarnie, masarnie, dziś to jedna z malutkich, popegeerowskich wiosek, o której świat zapomniał...
Poznałam kobietę, dla której mój dom był domem jej dziadków.... Piękna, dobra i mądra, wraz z mężem od początku lat 80-tych organizowała coroczną pomoc dla dzisiejszych mieszkańców wsi, zbierała dary, pieniądze, pomagała, jak mogła. Do domu, który miał być domem jej rodziny weszła od wyjazdu z Polski...4 lata temu... Wcześniej oglądała go z drogi, nikt jej tu nie wpuścił... była Niemką..
Dom mojej babci został w Stryju, w dowodzie osobistym mojej mamy - urodzona w ZSRR... Pojechała tam po wielu latach, nie zobaczyła domu wewnątrz, nie pozwolono jej wejść... 
Po przyjeździe do Katowic zamieszkali przy samym dworcu – jak przyjdzie wracać, będziemy pierwsi.. Nigdy nie wrócili
Nie pojęłabym tego z informacji prasowych, pojęłam dzięki Elsbeth, która płakała już na podwórku, głaskała ściany domu, który miał być jej przyszłością, a stał się tylko najpiękniejszym wspomnieniem z dzieciństwa. Ostatniego lata przywiozła do mnie swojego wnuka, pokazała mu jego korzenie... 8 tyg. później odeszła.. niespodzianie, bez sensu. Znałam ją tak krótko, dała mi tak wiele, mimo, że nie znałyśmy żadnego wspólnego języka, połączyły nas bydlęce wagony wysiedleń, dom, który miał być jej wianem, a stał się moim domem, wspólne łzy i...czereśnie z drzewa rosnącego w moim sadzie, a sadzonego przez jej dziadka
jak daleko od polityki, gadających głów...
Druga rodzina, to przesiedleńcy z Kresów, mieszkali tu od przyjazdu tuż po wojnie, aż do momentu, kiedy my kupiliśmy dom.
Repatrianci? Ekspatrianci? Zapomnij, proszę, o wielkich tego świata, o polityce, o dzisiejszych żądaniach, pozwól się ponieść emocjom, wyobraź sobie, że to tobie ktoś każe wziąć tylko to, co niezbędne i jutro wyjechać na zawsze...




 Pani Elsbeth

moja babcia z bratem













domek z woalką

Dom jest stary, zbudowany w 19 wieku, bardzo prosi się o remont, ale na to jeszcze czas... Na razie zbieram starocie, ze starych szuflad zrobiłam wiszące szafki, ich komoda już dawno nie istnieje, zostały tylko one, cień dawnych dni. W miejscu, w którym tyle jest do zrobienia, które dopiero staje się domem, muszę mieć punkty odniesienia, dopieszczone, skończone, nawet, jeśli to tylko meble i drobiazgi, ustawione w ciągle jeszcze obcym miejscu. Ten dom to dawny sen, wydawało się, że nigdy mnie tu nie będzie, że zawsze będę tylko śnić. A teraz jest... Wiem, że nie będzie mu łatwo stać się domem... Wiesz, Anglicy mają dwa określenia domu - home i house, jeden to dom, który mamy w sercu, dom rodzinny, ludzie, radości i smutki, które łączą, tworzą ciągłość, sens, a drugi to tylko budynek, który ewentualnie stanie się domem. Moim domem do dziś pozostaje mieszkanie dziadków. To najwcześniejsze wspomnienia, mnóstwo ludzi, wydarzeń, sytuacji, wspomnienia z żabiej perspektywy :)
Dom, w którym byli rodzice, dziadkowie, bracia mamy, a po prawie ośmiu latach bycia jedynym dzieckiem w tym towarzystwie pojawiła się jeszcze moja siostra. Kaflowe piece, mróz, malujący przedziwne kwiaty na oknach, kilim na ścianie, wielka sypialnia dziadków, mały, zielony piec w naszym pokoju, wysoki próg w połowie korytarza, z którego nie wolno mi było schodzić, kiedy mama z babcią robiły pranie. Gotowały je w wielkim garze, który nosiły z kuchni do łazienki, siedziałam na progu i jedną nogą dotykałam podłogi poniżej, oczekując zapowiedzianej katastrofy :)
Pewnie dlatego mój dom nie lubi rzeczy nowych, woli przygarniać starocie, zdobywane w różny sposób, przywleczone ze śmietnika, ze złomowiska.... Teraz już umiem im pomóc, zaprzyjaźnić się, może kiedyś zrozumiem ich opowieści :)











wtorek, 26 czerwca 2012

wiosna


Ciekawe, co za bałwan wymyślił, że rosa jest romantyczna… żeby zdążyć do pracy, wychodzę z domu o 5. Jeszcze nie ma dnia, słońca, nie wiadomo, jaka będzie pogoda. Biegnę do auta w sukience i lekkich sandałach. Codziennie wsiadam z mokrymi nogami. Trawa jest zimna, mokra, ruszam i włączam ogrzewanie. I tak romantyzm rosy diabli wzięli.


Lubię tę porę dnia. Słońce wstaje tak pięknie, rozsuwają się obłoki, jakby wynurzało się z pościeli z mnóstwem jasieczków. Coś w rodzaju mgiełek siedzi w dolinkach, nad którymi przejeżdżam, czy może przelatuję? Przed samym Raciborzem widzę, jak z oparów wydobywa się stara wieża ciśnień, w której siedzibe ma firma cukiernicza, wygląda jak Neuschwainstein na większości fotografii – bez korzeni, fundamentów, parteru...
Wiosna jest nienazywalna....

przypadek






Byłam juz chyba w każdym kącie tego naszego pół hektara bałaganu. Nie uwierzysz, ile zakamarków, kącików, pomieszczeń do nie wiadomo czego, dziwnych urzadzeń, których przeznaczenia nikt nie zna. całe dni spedzam na sprzątaniu, wyciaganiu na świat rzeczy pozostawionych, porzuconych, zapomnianych.. koza prowadzi prace wykopaliskowe w sadzie, z pozostałosci ogniska wygrzebuje stare, poniszczone budziki (wszystko w porządku, budzikom śmierć), cedzak, dwie porcelanowe filizanki i wiele innych rzeczy, które oparły sie całopaleniu poprzedników. Mówiłam ci, ze mamy kozę? Wiesz, życie zatoczyło jakąś dziwną pętlę. Moja babcia Stefcia dawno temu, bydlecym wagonem przyjechała ze Stryja, zostawiła za sobą caly świat, ruszyła w nieznane z trójką dzieci i kozą-żywicielką. Nasz dom kupiliśmy od Stefanii urodzonej w Stryju i przyjechaliśmy tu z kozą....ukochani synowie obu Stefanii mieli na imię Zbigniew i obydwaj zginęli tragicznie wtedy, kiedy cały świat był ich... załóżmy, że to przypadek