Liczba wyświetleń

środa, 31 października 2012

halloween

Jestem w miejscu, z ktorego to swieto sie wywodzi. Sklepy, wystawy, ulice pelne sa szkieletow, wampirow, diablow, slodycze upiorne i dynia na oknie czekaja na dzieci, choc wolalabym je zaskoczyc i zazadac psikusa :)
Tu mi nie przeszkadza, nie jest z mojej bajki, jak caly ten swiat, ale jest czescia tej rzeczywistosci, tradycji i przeszlosci. Swiatem staroceltyckim. W domu to co innego. Ciagle nie umiem pojac, dlaczego tak latwo rezygnujemy ze swojej tradycji, przyjmujac kulturowo obce zachowania. Walentynki w srodku mroznej zimy, a nie Noc Swietojanska w czerwcu. Opowiadalam ci, ze w Rozumicach po raz pierwszy widzialam tej nocy robaczki swietojanskie? Lata ich kilka milionow, swieca swoimi magicznymi latarenkami, szukajac tej jedynej. Kolo 22-giej lapalysmy je z Misia, okazalo sie, ze to zwykly, maly chrzaszcz, mala byla rozczarowana, patrzyla z obrzydzeniem. Powiedzialam jej wtedy, ze tak juz w zyciu jest, to, co niepozorne i brzydkie, moze sie okazac piekne i magiczne, bo ma ukryty blask... 
Halloween zamiast Dziadow. A przeciez to staroslowianska tradycja. Tak podobny kontakt z zaswiatami... Obchodzone bylo 2 razy w roku, w okolicy 2 maja i 2 listopada. Pierwsze, wiosenne, czcilo zaswiaty gorne, bedace we wladaniu bostw niebianskich. Drugie, zaswiaty dolne, w czasie ktorego przywolywano dusze zmarlych i zaopatrywano je na dalsza droge. Zostawiano na noc uchylone drzwi i furtki, zeby duszyczki trafily pod dach. W nocy, z pierwszego na drugiego listopada, odbywala sie uczta Dziadowska, zwana tez uczta kozla, prowodyrem byl geslarz i czlowiek w rogatej masce. W uczcie brali udzial tylko zebracy i starcy, ktorzy jedna noga byli juz w zaswiatach. Dziadowie imiennie wzywali duchy, ktore zywi zaopatrywali na dalsza droge z dolnych zaswiatow do gornych, zwanych Wyrajem. Zywi nie brali udzialu w przygotowanej przez siebie uczcie, o zachodzie slonca zas palili za to ognie na grobach, zeby dusza wraz z dymem i sloncem mogla udac sie do Wyraju.  Dzis mamy znicze i swiece... Do dzis nad cyganskimi grobami w miescie, w ktorym wyroslam, urzadzane sa uczty, w czasie ktorych zywi dziela sie jedzeniem i piciem ze zmarlym, kruszac na grob chleb, polewajac wodka...To swieto, w ktorym granica miedzy zyciem i smiercia jest najciensza, kiedy zywi i umarli sa wspolna czescia wiecznego Swietowitu.
Kult zmarlych istnial zawsze, w kazdej kulturze. Przyjecie chrzescijanstwa zmienilo troche obyczaje, z czesci rezygnujac, czesc przyjmujac. Dzisiejszym odpowiednikiem Dziadow sa Zaduszki, kiedy modlimy sie za-dusze przebywajace w czysccu. Zapoczatkowal je opat Odylon w 998 roku. W 1915 roku papiez Benedykt XV zezwolil, zeby kazdy ksiadz mogl odprawic tego dnia 3 msze: z polecenia wiernych, za dusze zmarlych i wedlug intencji papieza.
Dzis w wielu miastach odbywaja sie Noce Swietych, w czasie ktorych wierni gromadza sie w kosciolach wieczorem, czuwajac przy relikwiach i odprawiajac modly, a coraz czesciej przechodzac tez w procesjach, ktorych poczatek tez siega czasow staroslowianskich.
I jeszcze jedno. Zapomnij, prosze, o Swiecie Zmarlych... To nazwa wprowadzona wtedy, co nasza era. Nie ma czegos takiego, to proba laicyzacji rzeczy odwiecznie swietych. A ze zwyczajow anglosaskich wez lepiej przed- i po Chrystusie, bo to jest ta magiczna cezura, dzielaca wieki w roku zerowym....
Zycze ci spokojnego kontaktu z przeszloscia :)


swiatelko z wnetrza dyni tak naprawde pochodzi od szatana :)
zdjecia Kasi


niedziela, 28 października 2012

piekna gora

Godziną pierwej, nim wspaniałe słońce
W złotych się oknach wschodu ukazało, 
Troski wygnały mię z dala od domu
W sykomorowy ów gaj, co się ciągnie
Ku południowi od naszego miasta. 
Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał

"Romeo i Julia" W. Shekspeare

Jestem daleko od domu, jakies 2 tys. km pokonanych samolotem. Dla mnie koszmar, bo jestem okrutnie przyziemna i musze czuc matke-ziemie pod stopami. Jak Anteusz w oderwaniu od niej trace sily, wiare i sens istnienia. No bo kto to widzial bez drabiny ogladac chmury od gory??
Ale co zrobic, jesli swiat sie tak okrutnie skurczyl, a do tego mamy XXI wiek, dobrze, ze mi sie dziecko w kosmos nie wyprowadzilo :)
Angielska pisanke zaczynam od sykomory, inaczej figowca morwowego, ktorego drewno jest lekkie i trwale. Przyziemnie ma jadalne owoce, choc mniej smaczne od fig, a dawno temu budowano z niego na przyklad sarkofagi. Dla mnie to przede wszystkim sam poczatek "Romea i Julii", w scenie pierwszej Benvolio opowiada pani Monteki, ze w sykomorowym gaju widzial o swicie Romea, niekochanego przez Rozaline, nim poznal Julie. Gaj, bedacy ucieczka od braku milosci... 
Tej pierwszej w moim zyciu prawdziwej sykomory, jednej, niestety, dotknelam wczoraj w przepieknym wiktorianskim parku Beaumont w Yorkshire. 
Jako podklad do zdjec bez kota z Cheshire, za to z psem z Yorkshire, polecam ptaki w sykomorze :)





























ksiadz edward goral

Poznalam Go krotko po przeprowadzce. Wysoki, szczuply, z wiecznie rozwianym wlosem. Pierwsza rozmowa w czasie koledy, pierwsze zaskoczenie - pytal, sluchal, opowiadal.... Zostawil swoj mail, gdybym czegokolwiek potrzebowala... Przy oltarzu tak pelen skupienia i prawdziwej wiary, ze zdawalo sie, ze za chwile zobacze samego Boga... Zwyczajny  niezwyczajny czlowiek przez duze C. W kosciele, na ulicy, rozmawiajacy z grupa ludzi przed msza, z radoscia czytajacy dzieciom bajki i sluchajacy innych, zapraszajacy do swiatyni na czas sympozjum, w konfesjonale, przed probostwem, w malenkim gabineciku... Stajacy w obronie, nawet wtedy, kiedy wiedzial, ze nie zostanie Mu to zapomniane, broniacy swojej wizji swiata argumentami, nie banalem... mailowy e2rd...Zasnal w Panu po ciezkiej chorobie.
O tych, ktorzy odeszli, podobno nie mozna mowic zle. Ale samo dobro oznaczaloby hagiografie...Tu jednak nie ma zla, a jedno, co mozna Mu bylo zarzucic, to rece na szyje.. Dobry czlowiek, ktory najlepiej jak tylko potrafil, przezyl swoje za krotkie zycie, rzadko tylko myslac o sobie... 
Niech spi spokojnie...





piątek, 19 października 2012

jesień

Jeszcze ciepła, z malutkimi pajączkami babiego lata. Jeszcze piękna, spokojnie barwiąca świat czerwienią i złotem, wieszająca sznury korali na jarzębinach i trzmielinach, rude kasztany i bukowe orzeszki. Układa to wszystko przemyślnie, powoli, jakby miała przed sobą całe życie, czas nieograniczony, nieskończoność przed sobą. Wplątuje w drzewa, krzewy, ostatnie kwitnące róże, barwi kwiaty, które czekały właśnie na nią, lekceważąc sobie słoneczne dni lata. Jakby nie zauważała opadających liści, mokrych od porannej rosy, pierwszych przymrozków, rzadkich jeszcze powiewów zimnego wiatru. Nieuchronnego odchodzenia w zimno, ciemność i biały puch. Jak dojrzała kobieta, wkładająca zwiewne szatki, strojna makijażem i ostatnią lekkością ruchów, tańcząca tango z młodym kochankiem, jakby mieli przed sobą całą noc, całe życie...Niepomna, że już za moment, zalana łzami, będzie układała cienie swojej siły i młodości w wielkiej skrzyni na strychu, przewiązane satynową wstążeczką, która szybko wyblaknie...
Jesień... tak samo spiesznie, jak teraz leniwie, zalewając się deszczowymi łzami, pozabiera swoje cuda, zostawiając świat na pastwę mrozu i śniegu. 
Zbieram resztki orzechów, jabłka i gruszki na zimę, przeprosiłam się z kaloszami, łapię ostatnie ciepło słońca. Tak, jak one, leniwie, powoli....













sobota, 13 października 2012

miejsce

Wiesz, wróciłam z dziwnego miejsca. Takiego, w którym ludzie mówią to, co myślą, nie kłamią, dzielą się emocjami, które nimi targają. Nie wiedziałam, że takowe istnieją... A jednak... 
Ludzie, którzy nie stracili dziecka w sobie. Czasem muszą sobie to uświadomić, ale tak naprawdę ono cały czas w nich jest. Wyłazi w każdym słowie, geście, spojrzeniu. Są prawdziwi, szczerzy, nawet, jeśli nie zdają sobie z tego do końca sprawy. Odarci z codzienności, sztuczności, udawania. Konsumpcjonizmu, interesowności, znajomości. Miejsca, gdzie każdy wchodzi w głąb siebie, szuka przyczyn, poznaje swoje myśli, znajduje rozwiązania. Gdzie nie trzeba niczego udawać. Gdzie wydobywa się z siebie sens, człowieczeństwo, uczy się mówić o sobie, słyszeć siebie. Zauważać rzeczy, o których już dawno zapomnieliśmy. Mówić o tym. Gdzie każdy krok prowadzi do realizacji, a nie mrzonki o życiu. Miejsca, w którym znajdujesz sam siebie. Musisz umieć znaleźć się w sobie i otoczeniu. Nie krzywdzić siebie i innych. Umieć znaleźć odpowiedni sposób komunikacji. Instynktownie, bo przecież nie znamy teorii. 
Uwierzysz, że w takim miejscu możesz znaleźć uczucie? Zrozumienie? Empatię? Że tylko ci ludzie, którzy przeżyli to, co ty, naprawdę pojmą każde twoje potknięcie? Niezauważalne dla innych?
Niestety nie skończyłam psychologii, nie jestem terapeutą, nie umiem nazwać tego naukowo. Ale wiem, że oni stali się dla mnie bardzo ważni, nieświadomie nauczyli mnie nowego spojrzenia na świat. Zupełnie nowej świadomości mojego jestestwa. 
Sobie, siebie, jestestwo...patrz, ile razy mówię o SOBIE. Pojęłam dogłębnie pojęcie asertywności. Pojęłam siebie. Dawno temu wiedziałam, że to nie egoizm, ale nie miałam z tym do czynienia w takim wymiarze. Teraz składam moje puzzle na nowo, według obrazka, który sobie kończę rysować. Sama Sobie. Bo to jest moje własne, malutkie życie. 

i znów nie mam pojęcia, kto popełnił zdjęcie....

niedziela, 7 października 2012

mężczyzna

Wysoki, szczupły, z resztkami przeszłej urody. Opowiada, że kiedyś był kimś. Kierownicze stanowisko, specjalista w swojej branży. Młoda żona, dwójka dzieci, dziś już dorosłych. Odeszła od niego z jego kolegą.  Sam starał się poskładać swoje życie na nowo. Kolejna kobieta i kolejna porażka. Od tego czasu jest sam. Całe lata sam. Zachorował, stracił pracę, renta koło czterdziestki i kompletne załamanie. Mówi, że nagle stał się niepotrzebny, zbędny, odtrącony nawet przez rodzinę. Nikt do niego nie dzwoni, nie przyjeżdża. W szpitalu jest dwunasty raz. Chodzi na lekko ugiętych nogach, szura klapkami, przez ramię zawsze  ma przewieszoną skórzaną torbę. Wielki łowczy. Poluje na jedzenie, słodycze, papierosy i niedopałki. Jest słaby, nauczył się, że krzykiem i przekleństwami można odsunąć od siebie zło i wyzyskiwaczy, którzy wyciągają mu z torby cokolwiek, kiedy tylko przyśnie na krześle. W każdy piątek czeka na brata, który powinien zabrać go na popiątek do domu, brat nie przyjeżdża, łowczy płacze...
Krzyknął i na mnie, tak prewencyjnie... Położyłam palec na ustach i szepnęłam: ciiii...nie krzycz. Zamilkł zdumiony, zdziwiony, że małe coś jest tak odważne :) potem mi to powiedział
Teraz mówi do mnie złotko, czasem pyta, czy może dotknąć moich włosów, bo są długie i miękkie. Opowiada, pyta. Jest oczytany, ma szeroką wiedzę o wszystkim. Lubię go słuchać, a on mówi, że już dawno nikomu nie ufał, a ja to przełamałam. Poprosiłam, żeby nie klął w mojej obecności i nawet, jak mu wyskoczy jakieś paskudztwo, natychmiast całuje mnie w rękę i przeprasza. Innym zwraca uwagę, że przy mnie nie wolno, że dla kobiety trzeba mieć szacunek.
Inny świat, inne wartości, potrzeby, priorytety. Dla mnie kolejna szkoła życia, kolejny sposób patrzenia, pojmowania, czucia. Kolejne doświadczenie poszerzające horyzonty.

kobieta o hiszpańskim imieniu

Taka kobieta, która nie wierzy w siebie. Nie wie, nie chce wiedzieć, że jej życie trwa, jest. Kobieta, która nie pozwoliła się kochać przez całe swoje życie. Dotyk, przytulenie, ciepły uśmiech były w jej życiu tylko były tylko objawem słabości i fałszem. Nie umiała wierzyć w uczucie...Nie pozwoliła się kochać. Nie pozwoliła sobie być kobietą. Taka zwykłą, podającą obiad, robiącą pranie... Robiła to wszystko nie z przekonania, a z Konieczności Spełnienia Obowiązku. Nigdy nie była zależna od przyjemności, nie dopuszczała ich do siebie. Głupich seriali, szydełka, uśmiechu, całuska na dobry dzień... Mówi, że całe życie poświęcała się dla rodziny. Nie myślała o sobie, bo trzeba było walczyć, nie wolno być słabym, nie wolno ani sekundy myśleć o sobie... Teraz dzieci dorosły, mają swoje życie, mąż zmarł, a ona, w swoim odczuciu została sama. Wiesz, źle nas wychowano, teraz jestem już tego pewna. JA to egoizm, który krzywdzi innych. Teraz jest w szpitalu, mówi, że dopiero od niedawna czyta, gra na pianinie, uczy się żyć. Że pomału przestaje być ważne sterylnie wysprzątane mieszkanie, że bardzo trudno jej nawiązać kontakt z innymi, zaniedbała kiedyś ludzi dla niej ważnych, koleżanki, przyjaciół, znajomych. A teraz trudno nawiązać więzi z kimś, kogo tak naprawdę się nie zna. Jest zawieszona między kimś, kim była kiedyś, a kimś, kim mogłaby być, gdyby dawno temu zauważyła, że jest. Od niedawna dopiero wie o asertywności, o byciu sobą wśród ludzi. O tym, że rodzic jest lustrem dla dziecka, a jego wrażliwość koncentruje się na przekazie pozawerbalnym i widząc płaczącą matkę, nie wierzy w zapewnienia, że nic się nie stało. Że można zająć się sobą tylko dla siebie, bo dziecko nauczy się, że w życiu trzeba mieć swój kąt we własnej głowie. Bo wtedy, kiedy naturalną koleją rzeczy dzieci odejdą, zaczyna się następny okres naszego życia, w którym pojawiają się nowe wartości, nowe możliwości, a nie powolne odchodzenie. Żyję inaczej, niż ona. Nie wiem, czy mądrzej, ale ciągle ważniejszy jest mąż, niż sterylizacja codzienności. Bo on i ja tego potrzebujemy. Całe lata w wierze, pewności, sensie. I nagle kontakt z kimś, kto tego nie ma. Nie jest kochany i nie potrafi pokazać miłości... Jest w nim tylko lęk. Taka kobieta jest tylko cieniem rzeczywistości. Jest pragnieniem, marzeniem, tęsknotą, ale niczym rzeczywistym. Nasz kontakt nabrał nowego wymiaru i dla niej i dla mnie. Z cieniem uśmiechu, spokojnie i ciepło...uczy mnie grać na pianinie i cierpliwie znosi to, co ja już nazywam sukcesem :)

piątek, 5 października 2012

odchodzenie

Wyobraź sobie kobietę, 86-letnią, samotną, bez rodziny. Wypieszczona, ukochana jedynaczka. Wykształcona, oczytana, wrażliwa. Jest w szpitalu. Dotykają jęj obcy ludzie w gumowych rękawiczkach. Mówią: babko, musicie wstać pytają: i co tam, zaś się coś dzieje? stwierdzają: no i czego się boicie? Takie jest życie, trzeba umrzeć Są młodzi, silni, zdrowi. Starość, przemijanie, odchodzenie nie dotarło jeszcze do ich jestestwa. Zżera ich zimno i rutyna. Nie wiedzą, co ich czeka za chwilę, nie dopuszczają tego do swojej świadomości, nie nasuwa im się to na myśl. W swoim mniemaniu będą zawsze mocni, wielcy, silni. W jej oczach widać tylko strach i poniżenie. Siadam przy jej łóżku, łapie mnie za rękę tą samą dłonią, w której trzyma różaniec i zaczyna cicho mówić, urywanym głosem, z oczyma pełnymi łez: dziecko, oni depczą moją godność, a przecież jestem człowiekiem... łzy i kolejny szept: nie płacz nade mną... Nie odważyłabym się. Ona nie potrzebuje pustych słów, że jutro będzie lepiej, łez, współczucia. Potrzebuje tylko ciepła, czułości i szacunku. Mówi: nie myślałam, że ktoś tu będzie ciepłą, młodą dłonią trzymał mnie za rękę, że ktoś mnie przytuli, pogłaszcze, rano zaparzy kawę, weźmie za rękę w dalekiej drodze na stołówkę. Mówi: mój aniele, kocham cię, jak dziecko, którego nigdy nie miałam, moje kochanie... Opowiada o swoim życiu, rodzicach, szkole, traf chciał, tuż obok mojej... Jest wykształcona, oczytana, mądra i wrażliwa. Boli ją wulgarność, przeszkadza krzyk i cisza, światło i ciemność. Nie chce być niczyim ciężarem, prosi, żebym nie zatruwała sobie nią życia i ... czeka na mnie każdego ranka. Pyta Boga, czemu, każąc jej odchodzić, nie odebrał świadomości. Prosi, żebym widziała każdą szczęśliwą chwilę w moim życiu, żyła spokojnie, zdrowo. I nie odchodziła sama... Spędzam z nią większość dnia, ucząc się największej sztuki w ludzkim życiu - odchodzenia z godnością, w pełnym poczuciu człowieczeństwa. Zapomnienia o swoim lęku, przerażeniu, panicznym strachu przed nieuchronnym, nie dla siebie, ale dla tych, którzy zostają. Wychowani w kulturze łacińskiej, chrześcijańskiej, z niewiadomych przyczyn nie oswajamy myśli o śmierci. O ostateczności.. A gdzie duszy odkupienie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny? Formułka do odklepania?? Pewnie dlatego nie wiemy, jak się zachować, gdy odchodzą bliscy, nie potrafimy nazwać swoich uczuć, nie znajdujemy słów, gestów. Nie rozmawiamy o śmierci, nie zabieramy dzieci na pogrzeby, długo wierzymy, że nas to nie dotyczy. Mówi: nie bądź wrażliwa, idź przez życie z łokciami na boki i płacze, bo tak się traci człowieczeństwo. Każdy z nas boi się zmian, to normalne, zmiana ostateczna jedynego świata, który znamy na nie-wiadomo-co-i-czy-na-pewno-coś jest ostatnią próbą. Patrzę na nią i już wiem, że jedno, co można Tam ze sobą zabrać, to godność - absolutnie niezależną od nikogo i niczego. Dziś rozstałam się z nią ostatecznie.