Liczba wyświetleń

czwartek, 30 sierpnia 2012

bestia

Nie, nie będę trzymać cię w niepewności. Opowiem o bestii teraz, póki jasny dzień, żebyśmy mogli potem spokojnie spać....

Krótko po przeprowadzce do wsi dowiedziałam się, że kryje się tu mroczna tajemnica. Byłam całkiem obca (teraz też jestem, ale trochę mniej) i nikt nic nie chciał mi powiedzieć. Czasem tylko widziałam porozumiewawcze spojrzenia między nimi: ciii, nic jej nie mów, może ocaleje...
Niejednokrotnie, szczególnie w czasie zajęć z dziećmi, słyszałam coś, jakby odległy grzmot, czułam ruch ziemi pod stopami, dzieci płoszyły się na chwilę i znów świetnie się bawiliśmy. Gorsze były powroty do domu, zwykle wieczorem, w połowie drogi czułam chłód na sercu, jakby zimno przenikało całe moje jestestwo....
Kiedyś zaczęłam drążyć... Ludzie bali się mówić, bali się o swoje dzieci, bo to im najbardziej zagrażało... COŚ. Z obawą przyglądałam się każdemu napotkanemu, czy nie zobaczę śladu doklejonej twarzy maskującej pysk, rękawic, skrywających łapy... I ciągle nic... Aż wreszcie nadszedł wieczór, w którym rozmawialiśmy w większym gronie. Nagle zobaczyłam jakby cień, ślad, wizualizację mroku. Ociekające śliną 4 paszcze i przynajmniej 3 przyklejone nad nimi podstępne uśmiechy. Wiesz, tak przyklejone, jak pozostający uśmiech po kocie z Cheshire...tyle, że wredne, podłe, samolubne i groźne. Do tego, jakby w tle, brzęczenie łańcuchów, kluczy do wsi?? Nigdy nie bałam się potworów, duchów i innych istot niematerialnych, boję się tylko ludzi. Huknęłam głośniej, niż bestia i ... zniknęła....
Wracając do domu odkryłam, że to wyjątkowo zmyślne i podstępne stworzenie. Mieszka w podłej jamie, zasnutej pajęczynami bez pająków, bo pożarła je, albo zapluła jadowitą śliną. Są obok niej samice i samce, potrafią się rozmnażać, przekazując dalej wynaturzone geny. Znają wielkie zaklęcia, maskujące jamę, ludzie widzą ją jako ... zadbany dom.... nawet kwiaty tam rosną. Nie wyobrażasz sobie, jak potrafi udawać człowieka, nie poznałabym, gdyby nie mój wyjątkowo głośny Anioł Stróż, który czasem puka mnie po głowie, żeby go posłuchać, bo ja, oczywiście, usiłuję mieć własny pogląd na rzeczywistość. Dzięki niemu UJRZAŁAM. Bestia coraz śmielej wyłaziła z jamy, potrząsała kluczami. Nie pomógł nawet ksiądz.... Któregoś dnia pachołek doniósł jej o planowanym wyjeździe z dziećmi, daleko, na konkurs. Tego już nie zdzierżyła. Ryczała kilka dni, psy ze skulonymi ogonami pchały się do domostw, koty chowały się na strychach, ptaki zamilkły.... Ludzie schowali dzieci w najgłębszych czeluściach domów, w oknach widać było tylko nieliczne płomyki świec... Nad wsią zapadła cisza....
Chwilę potem syczący szept zaczął sączyć się do uszu rodziców..... nie daruję, szkoła, przyszłość, pożar... pamiętaj, mam inne, zaprzyjaźnione bestie.... zniszczę cię....
Rycerzu na białym koniu, jesteś niezbędnie potrzebny.... Ta bajka ciągle jeszcze nie kończy się dobrze......





"Obcy, 8 pasażer Nostromo"















teatrałki

Myślisz, że łatwo jest powiedzieć głośno i wyraźnie, stojąc na scenie:

turlał goryl po Urlach kolorowe korale
albo
czarny dzięcioł z chęcią pień ciął
albo
w krzakach rzekł do trznadla trznadel: możesz mi pożyczyć szpadel?
muszę nim przetrzebić chaszcze, bo w nich straszą straszne paszcze?

jak się ma kilka lat? A potem zeskoczyć z tej sceny z głośnym okrzykiem? Kiedy patrzy na ciebie kilkanaście osób? Kiedy nagle dowiadujesz się, że każdy wyraz ma końcówkę i jak ją połkniesz, to nie dość, że czkawka murowana, to jeszcze nikt cię nie zrozumie? Że masz przeponę i da się nią oddychać? 
Najnaturalniejszą formą ekspresji dziecka jest śmiech. Takie były nasze zabawy w teatr. Trochę uczące, ale na wesoło, trochę wymagające współpracy w grupie, pobudzające wyobraźnię... Bo czym może być zwykły kawałek patyka, znaleziony po drodze do świetlicy? Na początku tylko patykiem, niezbyt czystym zresztą. Potem, pomału, z błyskiem w oczach, odkrywaliśmy w nim różczkę czarodziejską, część latającej miotły, konika bez biegunów, kijek do serso, trzepaczkę do dywanów, kij do baseball'u ... A krzesło stojące na środku sali? Rumakiem, balkonem, mostem, pod którym może przejechać małe autko (a autkiem było pudełko kredek...), przeszkodą na poligonie wojskowym, pod którą trzeba się przeczołgać... A zwykły papier toaletowy? Doskonałym mostem nad przepaścią, a przejść trzeba, trzymając się za ręce i pomagając sobie, bo inaczej wszyscy spadną...
Zwróć uwagę na przekrój wiekowy dzieci, które się z nami chciały bawić...
Na zdjęciach, poza znaną ci już Moniką, jest jeszcze jej mama, instruktor gier dramatycznych z Warszawy... Przyjechała na ferie i została niecnie wykorzystana przez dwie rozumickie baby i muszę przyznać, że wykorzystać dała się z radością :) Zajęcia prowadziłyśmy prawie rok. Potem z zaczarowanej groty wypełzła bestia.... Ale o niej opowiem ci kiedy indziej :)


szukamy przepony

 rzadki moment statyczny

 przygotowania do....

 zespołowej gry...

 z ochotnikami :)...

 rekiny i rozbitkowie

 ze zwykłego papieru toaletowego można zrobić mumię...

wyjątkowo precyzyjną :)

inka


28 sierpnia minęła rocznica zamordowania Inki, niespełna 18-letniej sanitariuszki słynnej 5 Wileńskiej majora Szendzielorza, ps. Łupaszka.
Danuta Siedzikówna ps.Inka", nazwisko konspiracyjne – Danuta Obuchowicz (ur. 3 września 1928 r. we wsi Olchówka k. Narewki zamordowana 28 sierpnia 1946 w Gdańsku) – sanitariuszka 4. szwadronu odtworzonej na Białostocczyźnie 5 Wileńskiej Brygady AK,   dowodzonej przez majora Łupaszkę. W 1946 w 1. szwadronie Brygady działającym na terenie Pomorza.
Była córką leśniczego i żołnierza armii Andersa (zginął w 1942r. ), matkę zamordowało Gestapo w 1943r. Po jej śmierci, razem z siostrą wstąpiła do AK, tam, po przeszkoleniu medycznym została sanitariuszką. Po pierwszym aresztowaniu przez UB, została uwolniona dzięki akcji podkomendnych Łupaszki. Przez pewien czas jej przełożonym był też Leon Beynar, ps. Nowina, później znany jako Paweł Jasienica....
W czerwcu 1946r. Została wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne, tam została ponownie aresztowana przez UB. Odmówiła składania zeznań, została skazana na śmierć, wyrok wykonano 28 sierpnia 1946r. Wg ks. Prusaka, przymusowego świadka egzekucji, ostatnimi słowami Inki było: Niech żyje Polska, niech żyje Łupaszka”.
W dokumentach zachowała się prośba o łaskę do prezydenta. Inka nie podpisała dokumentu, przygotowanego przez jej obrońcę z urzędu, bo w tekście pisał o jej kolegach z oddziały jako o bandzie. W grypsie, który udało się wysłać do Gdańska, napisała: „ Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”...
Prokuratorzy IPN postawili przed sądem prokuratora wojskowego, który oskarżał Inkę i zażądał dla niej kary śmierci, oskarżając go o udział w komunistycznej zbrodni sądowej, został on jednak uniewinniony w sądzie II instatncji. Mimo kasacji wyroku na Siedzikównie, do dziś nie został skazany.


Żołnierze Wyklęci... tak długo nie wolno było o nich mówić, a jednak nie zginęli całkiem... Zobacz, co napisał o nich Herbert:


Ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
pozostał po nich w kopnym śniegu
żółtawy mocz i ten ślad wilczy
szybciej niż w plecy strzał zdradziecki
trafiła serce mściwa rozpacz
pili samogon jedli nędzę
tak się starali losom sprostać
już nie zostanie agronomem
"Ciemny" a "Świt" - księgowym
"Marusia" - matką, "Grom" - poetą
posiwia śnieg ich młode głowy
nie opłakała ich Elektra
nie pochowała Antygona
i będą tak przez całą wieczność
w głębokim śniegu wiecznie konać
przegrali dom swój w białym borze
kędy zawiewa sypki śnieg
nie nam żałować - gryzipiórkom -
i gładzić ich zmierzwioną sierść
ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
został na zawsze w dobrym śniegu
żółtawy mocz i ten trop wilczy

" ... i nie przebaczaj, zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych, którzy zginęli o świcie..."

Z. Herbert

Zobacz, proszę, "Inkę" w Scenie Faktu, w reż. Natalii Korynckiej-Gruz, z Karoliną Kominek w roli głównej...


Inka

środa, 29 sierpnia 2012

moja wieś


Dla człowieka z miasta wieś to potwór pełen błota, bez kina, teatru, czy zwykłego przejścia dla pieszych, o sygnalizacji świetlnej, taksówkach, restauracjach nie wspominając, bądź to miejsce anielskie, sioło z popularnych ostatnimi czasy książek, filmów, tematycznej prasy, poświęconej tylko życiu na wsi.
Jedni i drudzy maja tylko po trosze racji...
Przeprowadzka na wieś, mimo że wytęskniona i wymarzona, przewróciła moje życie do góry nogami.
Dotknęłam rzeczy i spraw, ludzi i wydarzeń, z którymi w wielkim, anonimowym mieście nie miałabym do końca życia nic wspólnego.
Zobaczyłam świat, o którym nie piszą portale zachwycone ekologicznie nastawionymi celebrytami, mieszkającymi od niedawna na wsi tuż pod miastem, domy, których na próżno szukać w magazynach wnętrzarskich, w większości zbudowane na przełomie 19 i 20 wielu.
Ponad rok bawiłam się z dziećmi ze wsi, zaprosiłam wielkich tego powiatu do czytania bajek i fundowania nagród za ich ilustrowanie, sama czytałam książki i rozmawiałam o życiu. Z Moniką („napisz o mnie, napisz Monika Moskała”), człowiekiem przez wielkie C, kobietą, która na nowo pokazuje mi świat, prowadziłyśmy zajęcia plastyczne, teatralne, uczyłyśmy dykcji i ekspresji... do dziś dzieci przychodzą do mnie, oglądamy razem „Opowieści z Narnii”, czytamy „Anię z Zielonego Wzgórza”. Dzieci nauczyły się grać „w sznura”, latem przed moim domem skakały na jednej linie 4 pokolenia.... Dzięki tym dzieciom, zobaczyłam zupełnie inną rzeczywistość. Bez pędu, obecnego nawet podświadomie konsumpcjonizmu, inaczej patrzę dziś na codzienność. Jestem człowiekiem w fazie przejściowej – już nie z miasta, ale jeszcze ciągle nie ze wsi, już nie w szpilkach, jeszcze nie w kwiecistej podomce. Jeszcze z potrzebą nowego, ciekawego, bodźców przeróżnych, ale też z zatrzymaniem się po drodze, bo zachód słońca, bo dziki przechodzą przez drogę, bo sokoły i jastrzębie patrzą, jakby posiadły wszelką mądrość.. i kto wie, pewnie tak jest.
To jakby powrót do dzieciństwa, cichego, spokojnego, bezpiecznego. Już nie chcę miasta, nowoczesności, rond i szerokich ulic. Centrów handlowych, tramwajów i maleńkich skwerków. 
Dziś zdjęcia p. Adama Walanusa, człowieka, którego droga życiowa zaniosła z miasta do jeszcze większego miasta :) 
Zobacz, proszę, jego Rozumice....

niedziela, 26 sierpnia 2012

przemijanie

Mówisz, że przemijanie to problem, że piękne życie nie zawsze jest pięknym, choć mogłoby. Że może być tylko lepiej.... Myślę o tym od rana, składam w głowie w jedną całość, szukam właściwych słów, a teraz chyba spróbuję ci powiedzieć, jak ja to widzę.
Przemijamy i wokół siebie widzimy przemijanie od chwili, w której przyszliśmy na ten najlepszy ze światów. Do pewnej chwili, u różnych ludzi nadchodzi w różnym czasie, nie zwracamy na to uwagi, wręcz chcemy być starsi, mądrzejsi już niekoniecznie, ale czekamy na dorosłość, koniec studiów, dzieci... I tak nam to czekanie wchodzi w krew, że przestajemy żyć dniem codziennym i stale na coś czekamy, na jakieś jutro. A z czasem zaczynamy wspominać, a jeszcze później żałować minionego i w ten sposób gubi nam się teraźniejszość.. Jutro będzie wspaniale, jutro już będzie inaczej, jutro wygram w totka. Idziemy spać, budzimy się i ... znów jest dzisiaj... Ale jutro...
Żyjemy szmat czasu w poczuciu nieśmiertelności, swojej siły i możliwości. Zapominamy, nie dopuszczamy do siebie myśli o starości, śmierci, odchodzeniu. Zapominamy o tym, że przecież pobyt tu jest tylko chwilą w naszym jestestwie. Że czeka nas inne, szczęśliwe, dobre życie, jeśli tu będziemy potrafili żyć tak, jak na  dwóch tablicach to spisano...
Tyle, że człowiek nie lubi zmian, nieznanego, niepewnego. Jest mały, słaby, brak mu wiary prawdziwej. Niepomni jesteśmy, że nikt z nas nie dostaje krzyża większego, niż może unieść. Że wiele, w naszym odczuciu złego, jest po to, żeby wzmocnić to, co w nas nieśmiertelne, nauczyć walczyć, starać się, nie wątpić. Żeby jeszcze bardziej być człowiekiem, zostawić po sobie ślad, ale też umieć pogodzić się z nieuchronnością...
Filozof ze mnie rozumicki :), ale wiesz, co mam na myśli.
W kulturze, w której nas wychowano, na wskroś katolickiej, nie ma miejsca na akceptację odchodzenia, co jest chyba największym absurdem, jaki sobie zafundowaliśmy... Bo przecież to przejście w ten lepszy, jedyny i wieczny wymiar...
Pomijam złotą myśl, że kiedy już myślałam, że niżej już się nie da opaść i że od dna można się tylko odbić, usłyszałam od dołu ciche pukanie... :)
A na koniec kawałeczek Staffa, poety ukochanego:

kochać i tracić, 
pragnąć i żałować
padać boleśnie i znów się podnosić
krzyczeć tęsknocie: precz!
i błagać: prowadź....
oto jest życie - 
nic, a jakże dosyć....
zbiegać za jednym klejnotem pustynie
iść w toń za perłą o cudu urodzie, 
żeby po nas zostały jedynie
ślady na piasku
i kręgi na wodzie....



ślady na piasku....


i kręgi na wodzie...

już rok


A kiedy będziesz moją żoną,
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.

Rozwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady
i róże śliczne, i powoje
całować będą włosy twoje.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa, cisi, sami.

Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy piąć się srebrną grzędą
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.

Ubiorę ciebie w błękit kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy,
kędy drzwi miłość nam otworzy.


Kazimierz Przerwa - Tetmajer






















I poszło moje największe kochanie w świat, trzymane zdecydowaną i silną dłonią człowieka, któremu zaufała...Już rok temu. I żyją długo i szczęśliwie :) A ja proszę Boga, żeby ich Anioł Stróż nigdy choć na ułamek chwili nie spuszczał ich z oczu....

konfirmacja

Mówiłam ci już, że długo, za długo mieszkałam tu sama. Pracowałam wtedy w Katowicach, jeździłam tam raz w tygodniu na 2 dni, resztę czasu spędzałam w domu. Zima nadeszła nagle, taka, jaką pamiętam z dzieciństwa, kiedy cały świat był wysoki i duży. Ogromne zaspy, mróz i silny wiatr i tak przez wiele tygodni nie odpuszczała, kury stanowiły jedną wielką kupę kur, siedziały wtulone w siebie w ogromnej ilości słomy. Piec wiecznie głodny, z okien wiało.. Chodziłam w narciarskich spodniach i zaznaczałam miejsca, które wiosną trzeba na pewno naprawić i uszczelnić. Jadłam orzechy z miodem, maliny, które latem wpakowałam do słoików, mleko od krowy, jaja od kury (jedno na tydzień, na całe 16-sztukowe stadko...), oglądałam filmy, czytałam książki, które latem miałam czas tylko kupić i czekałam na słońce. Lekką złość na zepsute auto, brak telefonu (ponad 2 lata nie mogliśmy się doprosić, podobno linii brak!), Marysia daleko, brak biblioteki, kina, rozładowywałam porządkami na strychu. Niewiarygodne składowisko nie-wiadomo-czego. Myślę, że to jak na allegro, jeśli czegoś nie ma, to to po prostu nie istnieje. I odkrycie - świadectwo konfirmacji z 1892 roku. Niesamowite, dom jest dobre 50 lat starszy, niż wpisano nam w akcie notarialnym....Dużo później okazało się, że to świadectwo dziadka pani Elsbeth.... Potem udostępniono mi kronikę wsi, w której znalazłam zdjęcie naszego domu sprzed pierwszej wojny. Wyobraź sobie, fotograf stał krok dalej niż ja, kiedy robiłam pierwsze zdjecie domu, jeszcze przed kupnem, niemalże ten sam kadr, przed wejściem stoi mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, obok jego żona, w długiej do ziemi spódnicy, obok dwóch chłopaków w wieku mojej Kasi. Pokazywałam ci już te zdjęcia w poście o domu. Dobrze wiedzieć, że ludzie przede mną mieli twarze, usmiechali się, pozowali do zdjęć, żyli... nie są tylko nazwiskiem na liście. Może i ja dla kogoś kiedyś będę częścią jakiejś większej całości?



sobota, 25 sierpnia 2012

bliźniaczka

Był taki czas, kiedy dziecię weszło w wiek chmurny i durny, obrażało się o wszystko, stale było na nie. Oj, ciężki czas, doskonała próbka naszego rodzicielstwa :)
Dziecię nazwane zostało Kataryną, bo jak nakręcona... i tak dalej. W sklepie w zabawkami, do którego udało nam się dotrzeć w czasie większych zakupów, bez dziecięcia (dziadkowie mieli to szczęście) dopadliśmy Ją. Zakupiona natychmiast, bez najmniejszego namysłu, zapakowana gustownie. Wręczona Katarynie, jako odnaleziona po srebrnej łyżeczce z monogramem, siostra bliźniaczka....odpakowała.... kamikadze, boski wiatr... wtedy dotarło do nas, kim może być Kataryna :)
Dziś to definicja siły magicznej bez kręgosłupa moralnego, wyglądająca - wg Anki krakowianki - jakby popełniała seppuku.
Może nie warto czuć się aż tak magicznym ludem????






po kiego grzyba...

Grzybowa z łazankami- absolutnie ulubiona męża. Zaczyna się to wszystko w okolicy września. jedziemy wtedy w okolice Kuźni Raciborskiej, ja z mężem, mąż i ja... po kiego grzyba?
I zbieramy. najczęściej podgrzybki, ale czasem trafi się borowik, a czasem iście szatański, taki, który każe obmyślać przepisy na wiele pysznych dań dla teściowej - rany, to już ja... :)
I tak chodzimy po lesie, ja patrzę w górę, w dół, na lewo, aparat, westchnienie, przestrzeń, angelologia i dal. A mąż... po powrocie twierdzi, że przeze mnie dostanie zeza rozbieżnego, bo jednym okiem szuka grzybów, a z drugiego mnie nie spuszcza, bo mam wyjątkowy talent zgubienia się na zawsze w zagajniku od 4 drzew w górę :)
W aucie pachnie, ręce pachną, cały człowiek pachnie lasem i słońcem.... 
Grzyby tniemy na kawałki, nawlekamy na sznurek i wieszamy w kuchni i jest już tak, jakbyśmy z lasu święta sobie przynieśli. Potem zbieramy te, które pocięłam na zbyt małe kawałeczki i ośmieliły się zlecieć ze sznurka i włączamy suszarkę do grzybów. Wysuszone lądują w papierowej torbie, z listkiem bobkowym z wielkiej donicy, żeby wołek nie ośmielił do nich zajrzeć.
Do gotowania zupy zabieram się dzień wcześniej, wieczorem. dużo, dużo grzybów zalewam wrzątkiem, nakrywam ściereczką i idę spać.... Jak ja lubię takie przepisy :)
Do garnka, jak zwykle za dużego (zawsze można dać mało wody), daję jarzynki, przyprawy ( a lubczyku dużo, bo pyszny, a do tego mąż kocha, jak głupi i nie wie czemu i tak już 27 lat), aczkolwiek daruję sobie majeranek, listek bobkowy jeden malutki (wyjmuję przed końcem gotowania, żeby się gorzko nie zrobiło).  I ziela 2 kuleczki. i to się gotuje.
Grzyby oddzielnie gotują się tuż obok, mniej więcej 20 minut. i jak się ugotują, zaczyna się problem. Otóż są dwie szkoły dalszego ich traktowania - katowicka i rozumicka, inaczej danusiowa i grażynkowa.
Danusia, matka moja, zwana Miecią, przerabia to wszystko na maciupeńkie kawałeczki, ja tam wolę duże. Dzielę te grzyby na pół, mniejszą połowę (;)) ciupię na drobną sieczkę, większą na normalne kawałeczki i razem z tą wodą, w której sie gotowały, wlewam do wywaru. na następne 15 min, wyłączam, jak nie zapomnę dodaję soli, przykrywam, zostawiam i jest.
A na wielką stolnicę wielką wysypuję zgrabna kupę mąki tortowej, w środku ma być dołek, zwykle przypominają mi się wtedy "Bliskie spotkania 3 stopnia" i po chwili mam coś na kształt i podobieństwo wulkanu. Zaglądam w szparę w drzwiach, czy nie ma podejrzanych refleksów świetlnych i wbijam w krater 2 jajka. Delikatnie dolewam wody, pomału mieszam z mąką,  żeby nie nawiało na boki i jak mam już całe ręce oklejone ciastem,  okazuje się, że wody w kubeczku pod ręką było stanowczo za mało,jeszcze  ciut można by wlać, żeby ciasto miało odpowiednią konsystencję... jak mi przejdzie, wołam kogokolwiek, a oni oczywiście w tym momencie palą na dworze, rąbią drewno, wrzucają węgiel do piwnicy, smarują łożyska i nkt nie ma czystych rąk...
Jak się w końcu doproszę, dodaję tej wody po troszku i wyrabiam ciasto, aż stanie się gładkie, zbierze kluchy z moich palców i uznam, że czas wałkować.
Odcinam kawałek, wałkuję i wałkuję,a jak jest już równo i cieniutko rozwałkowane, tnę w szachownicę, kosteczki, kwadraciki, jak tam chcesz. I tak do końca ciasta. Rozsypuję te kwadraty na stolnicy, przesypuję mąką, żeby się nie pokleiły i one się suszą. a ja nalewam sobie szklaneczkę pysznego piwa i piję je przez słomkę, bo mnie ręce od wałka bolą i naczynie przykleja się do rąk. I właściwie możesz je zrobić dziś, wysuszyć, a potem wyjąć w Wigilię na przykład i ugotować, jak makaron.
Moja Miecia robi tego ciasta całe mnóstwo, suszy rozwałkowane placki na drzwiach, oparciach krzeseł, oczywiście wyłożonych czyściutkimi ściereczkami. Potem, lekko podsuszone, zwija w roladę i z prędkością światła tnie na makaron do rosołu - jak to Miećka, niteczki są grubości szydełka 0,2, równiutkie, laserowe....


tapety.tja.pl

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

noc, 17/18 sierpnia

Trzykrotnie stawali do walki o polskość Śląska. Drugie powstanie zaczęło się od użycia broni przez Francuzów w czasie demonstracji w Katowicach i zamordowania przez niemieckie bojówki doktora Mielęckiego. Pierwsze oddziały ruszyły do walki w nocy, z 17/18 sierpnia, z Szopienic. Dzień później większość powiatu katowickiego była już w ogniu, a Dowództwo Główne POW i Polski Komitet Plebiscytowy ogłosiły wybuch powstania i strajk generalny.
Głównym celem było ograniczenie terroru w stosunku do ludności polskiej. Ponieważ kraj był zaangażowany w wojnę z Rosją, drugie powstanie śląskie nie mogło liczyć na wsparcie, stąd ograniczone postulaty. 
" Rodacy! Nie rokosz przeciw Komisji Międzysojuszniczej, nie dążność do obalenia traktatu pokojowego spowodowały Was do podjęcia strajku i wypędzenia zbirów niemieckich, lecz był to wyłącznie akt samoobrony przeciw gwałtom niemieckim, była to walka o równouprawnienie, na które dotychczas ludność polska na próżno czekała..." - odezwa PKPleb. z 25 sierpnia 1920r.
Głównym osiągnięciem powstania było rozwiązanie i usunięcie z Górnego Śląska niemieckiej policji bezpieczeństwa (sipo) oraz utworzenie policji plebiscytowej, złożonej w równej części z Polaków i Niemców.
Drugie powstanie śląskie formalnie zakończone zostało 24 sierpnia 1920r., a dopiero trzecie powstanie przywróciło część Śląska do Polski.





http://niepoprawni.pl/blog/208/grazynski-konta-volksbund
http://niepoprawni.pl/blog/208/wybuch-drugiego-powstania-slaskiego

niedziela, 19 sierpnia 2012

marionetka

Jestem laleczką. Każdy mój staw, mięsień, każda myśl wykończone są sznureczkiem. Nie wiem, czy tak ma być, ale ostatnio zaczynam się nad tym zastanawiać. Wtedy sznureczek nagle podskakuje, a ja robię krok, uśmiecham się, tańczę... Czasem wydaje mi się, że umiem coś sama. Szalony ślad myśli, żeby... pociągnąć za sznurek, unieść ręce do góry... ciągnąc za sznurek??... I znów robię to, co należy. Poprawiam sznureczki i jestem bezpieczna. Panuję nad swoim życiem.
Jestem lalkarzem. Nanizałam na palce sznureczki, doczepiłam je do krzyżaka. Sznureczek dom, rodzina. Sznureczek dbam o siebie. Sznureczek praca. Sznureczek jestem świetnym kierowcą. Kolejne - dużo czytam, nie lubię tv, zamykam słońce w słoikach, umiem pleść głupoty na szydełku i tynkować brzydkie ściany... i kolejne, inne, całkiem różne.
I już. Trzymam swoje życie w dziesięciu chudych paluchach. Panuję nad swoim życiem. Czasem tylko wydaje się, jakby pętelki były za luźne, zjeżdżają mi z palców, czy może ktoś ciągnie za sznurek od dołu?? Nie, niemożliwe. Poprawiam każdy sznureczek, przesuwam w stronę dłoni i znów wszystko działa. Panuję nad swoim życiem, jestem bezpieczna.


ricoss.blog.onet.pl

sobota, 18 sierpnia 2012

świat

Cały, wielki świat. Północe, południa, wschody i zachody. Oraz wszystko to, co pośrednie... Czy, jako człowiek, ten byt myślący, pojmujesz to wszystko? Przestrzeń, czas, strony naszego jestestwa?
Bo ja nie :) Życie to ja, mój czas, króciutki, od urodzin do śmierci. Wszystko ludzkie, codzienne i odsuwane od siebie. Bo przecież JA jestem nieśmiertelny. To dotyczy innych, nie mnie. MOJE życie jest tak inne, wartościowe, że nie mogę zniknąć. 
A jeśli znikniesz? Jeśli twój świat jest niczym, jesteś tylko przekaźnikiem genów? A twoje życie nikogo nie interesuje, bo jest ich sto milionów na sekundę? Myślałeś kiedyś o tym? 
Chcesz wierzyć, że twój byt jest jednostkowy, inny, niepowtarzalny... Że wnosisz coś w wszechświat. Czy na pewno? Czy twoje kroki są warte odnotowania w dziejach świata? 
Mam na palcu małe, złote kółeczko. Niewielkie, rozmiar raptem 11. I to maleństwo jest moim sensem, jestestwem, przyszłością, czasem, kiedy mnie nie starczy. To moja przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To ja. I ten człowiek, któremu coś obiecałam. Już 25 lat temu.... On w tym wszystkim jest mniej ważny. Ważne jest słowo, które dałam.... Choć on jest najważniejszy na świecie.... On i nasze maleństwo, dziś już dorosłe, poślubione...
Pomyśl kiedyś o życiu nie tylko do przodu.... I wybacz, że ci to zasugerowałam...Dziś bez fotki, bo jaka by nie była, będzie bez sensu :)


piątek, 17 sierpnia 2012

kto to czyta

Zaczęłam moją internetową pisankę dość niespodzianie, nie mając pojęcia, jak się to właściwie robi :) Odkrywając po kolei tajniki technologii, głównie przy pomocy mamona - wielki ukłon. Nagle okazało się, że czytanie idzie już w tysiące wyświetleń, a odbiorcy pochodzą z tak różnych miejsc, że aż mi się to nie śniło... Polska, wiadomo, wysłałam link tu i ówdzie. Niemcy, jasne, skoro Stary i Theo. Rosja, Nowa Kaledonia, ten urwany przed laty kawałeczek mojej ukochanej Australii, to już dziwo :) Finlandia? Komu się chce czytać o moim życiu w miejscu, gdzie bociany mają pętlę?? Stany Zjednoczone? Wielka Brytania w ilości hurtowej? Włochy? Czechy? Indie? Francja? kiedyś tak pięknie mówiłam w tym języku...
Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy, jak bardzo chciałabym, żebyście choć ślad, poza statystyką, zostawili w moim świecie. Pozdrawiam Was czule i serdecznie, dziękuję, że do mnie wracacie.... Dajecie mi to, czego w życiu nie zobaczę... cały świat :)


taki czas

Taki czas, kiedy czujesz się tak, jakby ktoś przykrył cię niedokładnie umytą szklanką. Niby coś widzisz, ale jakoś mało wyraźnie, nie dochodzą do końca do ciebie zapachy, dźwięki. Taki czas, kiedy milknie wewnętrzny rytm i wszystko przestaje być ważne. Czas, w którym żyjesz, jakby nie istniejąc. Chodzisz, śpisz, czasem nawet jesz, ale dzieje się to poza tobą. Nic nie jest bliskie, istotne, niczym się nie cieszysz i niczym nie martwisz. Czas, w którym nie ma znaczenia, kim jesteś, co robisz w życiu, co masz, czego nie, co wiesz, a co jeszcze przed tobą. Kiedy nie chcesz nikogo widzieć, z nikim się spotykać, a najbezpieczniej, najciszej, najpiękniej jest we własnym łóżku. Kiedy, jak przez mgłę, dociera echo tego, co MUSISZ, bo jesteś dorosłym człowiekiem, masz swoje obowiązki, bo coś od ciebie zależy, ty zależysz od kogoś, poplątany jesteś w tej sieci zależności w sposób nierozplątywalny, a ponieważ nie umiesz się z tego wyplątać, czujesz się tylko winny...  Kiedy tuż za drzwiami zaczyna się świat potłuczonych luster i nie wiesz, gdzie góra, gdzie dół, w każdym kawałeczku widzisz odbicie tego, co widać w pozostałych i nie masz pojęcia, które jest prawdziwe. Kiedy chodzisz cicho, nie włączasz muzyki, żeby nikt się nie zorientował, że jednak tu jesteś. Cały świat szeptem, każdy ruch szeptem, każdy oddech szeptem...
Kiedy spotkasz człowieka przykrytego mętnym szkłem, nie mów mu że wystarczy jeden kopniak, żeby się tego pozbyć. Nie licz na to, że weźmie się w garść. To tak, jakbyś do kogoś z dwoma nogami w gipsie powiedział: przestań stroić fochy, idziemy. Czasem łamie się dusza. A to się trudno naprawia.... Po prostu bądź....



czwartek, 16 sierpnia 2012

woje raz jeszcze


Mówiłam ci już o tej ekipie zakręconych wojów słowiańskich, którzy wbrew wszystkim przeciwnościom robią swoje, ku uciesze gawiedzi :)
Tym razem udało im się zdobyć działkę, na której najpierw, z naszą pomocą się urządzą, a potem, wśród historycznych wsi wokół, pojawi się najmłodsza, a jednocześnie najstarsza. Jeśli możesz, pomóż. Jeśli nie, przyjedź na imprezę, którą niedługo organizują. Zobacz, ile można mieć zapału, chęci, cierpliwości i konsekwencji... I pomyśl, proszę, ilu takich zapaleńców dane ci było poznać... ludzie są teraz zajęci wyłącznie sobą, na nic nie mają czasu, praca, dom, telewizor, dzieci, mąż, żona... a tu coś niebywałego - pasja w czystej postaci. Nie zostań wobec tego obojętny, proszę :)



www.wlodzienin.srh-silesia.pl








środa, 15 sierpnia 2012

ola

Mały, filigranowy pomysł na kobietkę. Oczy ciekawego świata chochlika, drobne piegi na kształtnym nosku dają jej wygląd zadziornej dziewuszki., kogoś w rodzaju współczesnej Ani Shirley. 
Ale to pozory...
Zna z bliska zło, niegodziwość, widziała nieuczciwość i zna jej smak... Życie uczy Ją hardości i radzenia samej sobie. A przy tym ciągle potrafi zachować dziewczęcość, subtelność, świeżość młodości,  nawet... jeśli sama nie zdaje sobie z tego sprawy... Potrafi piec ciasto, dbać o codzienność, uśmiechem sprawiać radość...
Oleńko, Bóg dał nam rozum i wolę. Możliwość wyboru. I, przekornie, najważniejsze decyzje kazał podejmować, kiedy jesteśmy młodzi, nie mamy doświadczenia, jesteśmy przekonani o własnej nieomylności i nieśmiertelności... I nie, żeby później było dużo łatwiej :) jest tylko wolniej, bo więcej już doświadczyliśmy i dłużej podejmujemy decyzje... 
I nie chodzi nawet o to, że dziś postanowisz, czy zostaniesz strażakiem, kosmetyczką, lekarzem, weterynarzem, sprzedawczynią, czy osiądziesz na wsi i będziesz karmić kaczki :)
Chodzi o to, żeby w każdym momencie naszego życia, czy jutro, czy za 10-20-30 lat (będziesz wtedy mniej więcej w moim wieku ;)), każdego ranka, patrząc w lusterko, móc sobie umieć spojrzeć prosto w oczy wiedząc, że nie krzywdzisz nikogo, żyjesz pełnią swojego życia, że żyjesz nie tylko dla siebie, ale i dla innych... jak śpiewał przecudny dinozaur Staszek Soyka:
" Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest, by brać, życie nie po to, by bezczynnie trwać, bo żeby żyć, siebie samego trzeba dać..."
ale na to też nie dam Ci gwarancji....takie jest życie...
Żyj, cudna dziewczynko, całym swoim jestestwem, całym Twoim własnym pięknym życiem.... Mojemu dziecku na dorosłość dałam 2 rady. Jeśli Cię nie urażę, posłuchaj ich...

- rób, co uważasz, ale uważaj, co robisz
-nie czyń drugiemu, co Tobie niemiłe

I pamiętaj - nikt nie da nam nigdy drugiej szansy...

Mocno przytulam na resztę Twojego życia
wiesz, gdzie mnie szukać :)



  prawdziwa Ola


niedziela, 12 sierpnia 2012

1920

"Była to jedna z kilkunastu decydujących bitew w dziejach świata; chwała Piłsudskiemu, gdyż jego zwycięstwo wybawiło Europę od fanatycznej tyranii Sowietów"
                                                                 Edgar Vincent d'Abernon dyplomata brytyjski

"Piłsudski wybawił Polskę i cały kontynent manewrem iście napoleońskim, ponosząc przy tym minimalne straty"
                                                                Hubert Camon, francuski generał

"Gdy się analizuje geniusz bitewny największych wodzów, takich, jak Aleksander Macedoński, Hannibal, Cezar, Napoleon, czy Piłsudski...
                                                                 Simon Goodenought, historyk angielski

" Ty od pazurów drapieżnych osłoń go szatą śnieżną..."
                                                                 Kazimiera Iłłakowiczówna


Polecam "Od niepodległości do niepodległości - historia Polski 1918-1989" A. Dziurok, M. Gałęzowski, Ł.Kamiński, F. Musiał wyd. IPN Warszawa 2010 - książka kosztuje grosze, a dla nauczycieli historii jest za darmo
A teraz zobacz, jak współcześni to czczą...

 stary pomnik żołnierzy polskich w Ossowie
brak funduszy na remont




nowy, zbudowany z inicjatywy prezydenta Komorowskiego pomnik bolszewików poległych w walkach, w drodze na Warszawę

22 ostrza, bo tylu bolszewików poległo, stylizowanych na bagnety... i prawosławny krzyż dla czerwonoarmistów....Cały problem polega również na tym, że Cerkiew prawosławna w pierwszych latach po rewolucji bolszewickiej występowała jako otwarty wróg bolszewizmu, oraz że 19 stycznia 1918 roku jej patriarcha Tichon rzucił anatemę na bolszewików, ogłaszając co następuje:

Mocą użyczonej Nam przez Boga władzy, wzbraniamy wam Sakramentów Chrystusowych i rzucamy na was anatemę, o ile nosicie jeszcze imiona chrześcijańskie, i chociażby przez urodzenie swe tylko, do Cerkwi Prawosławnej należycie. [Józef Mackiewicz, „Zwycięstwo prowokacji”].


pamiętaj, proszę, o 15 sierpnia......

a dla równowagi:



maciej kot i chudzini

Maciej Kot

W dziurawym bucie mieszka mysz. .
Nieżle go nawet urządziła. ,
Nigdy nie mówię jej "a kysz!"
I ona też jest dla mnie miła. ,
Bywa, że wpadnie po sąsiedzku
pożyczyć chleba albo sera,
albo pogadać o czymkolwiek,
kiedy samotność nam doskwiera.
W moim magicznym domu
wszystko się zdarzyć może.
Same zmyślają się historie,
sam się rozgryza orzech. 
W moim magicznym domu.
ciepło jest i bezpiecznie.
Gościu znużony, gościu znudzony,
jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony,
zajrzyj tu do nas koniecznie.

Przedstawię ci Macieja kota;
fascynujący z niego facet.
Całymi dniami tkwi w fotelu
i lekceważy każdą pracę.
Lecz niewątpliwą ma zaletę:
gdy spływa wieczór granatowy,
on słodko mruczy wprost do ucha
najbardziej senne bossa novy.
W moim magicznym domu
wszystko się zdarzyć może.
Same zmyślają się historie,
sam się rozgryza orzech.
Licho śpi w kącie cicho
i zegar tyka serdecznie.
Gościu znużony, gościu znudzony,
jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony,
zajrzyj tu do nas koniecznie.

Tutaj nikt z nikim się nie liczy,
gazet nie czyta, plotek nie słucha.
Tutaj jest miło i przytulnie,
chociaż na świecie zawierucha
Chociaż w powietrzu wciąż coś fruwa
głupieje z wiekiem stara Ziemia,
lecz w moim domu, chwała Bogu.
nic mimo zmian tych się nie zmienia.
W moim magicznym domu
dzięki Ci, dobry Boże,
same zmyślają się historie,
sam się rozgryza orzech. 
W moim magicznym domu.
ciepło jest i bezpiecznie.
Gościu znużony, gościu znudzony,
jeśli ci kiedyś będzie po drodze,
zajrzyj tu do nas koniecznie. 


To oczywiście Hanna Banaszak, ale najbardziej lubię tę piosenkę w wykonaniu Mariana Opani, wynurzającego się z kontenera na śmieci :)
Maciej Kot jest niewidomy na jedno oczko, ale w niczym mu to nie przeszkadza. To dorosły, prawie stateczny kocur, miętolony i deptany przez następne kocie cudo, o którym niżej. Tekst jest o nim ewidentnie, choć na jego bossa novę trzeba sobie zasłużyć:)



Edziu, zwany Chudzinim

Tak, dobrze ci się skojarzyło, Edziu to przepoczwarzony Houdini, a do tego baaardzo chudziutki :) Wszędzie wlezę, potem mnie ratujcie, spadnę z parapetu bez problemu i to na plecki, przyniosę do domu żywą mysz, żeby ci pokazać, jak pięknie poluję, a ta mysz mi ucieknie...Kiedy śpię, a ty kichniesz, przerażony, ciągle śpiąc, wyskoczę przez okno i obudzę się dopiero przy kościele, mam kocie rączki, wyłowię każdy kawałek mięsa z rosołu, a do tego, na deser, gotowaną kukurydzę i marchewkę z groszkiem. 
Zmarznięte i okropnie głodne kocie dziecko znalazłam ostatniej zimy pod sklepem w Rybniku. Kucnęłam, a on wskoczył mi na ręce, objął kocimi rączkami, zamruczał i tak zostało :)
Śpi z nami, najczęściej na pleckach, wypija mi mleko z herbaty, łapie kursor na ekranie, wędruje za mną wieczorem i mrajcusia, aż Maryś mówi: no połóż się wreszcie, bo to małe się zachodzi... Czasem ociera mi się o nogi z nudów, ale wtedy tłumaczę mu, że inteligentne koty się nie nudzą i ... otwieram drzwi na strych. Strych mam ciągle w takim stanie, że można by horrory kręcić :) Dla kociego dziecka w sam raz. Od niedawna dopiero czuje respekt na widok psa, bo do tej pory wierzył, że jest tygrysem, tylko w dzieciństwie dużo chorował i dlatego nie wyrósł... I dobrze, bo Pako to jego kumpel, ale Tajcia usiłuje go po prostu zjeść. Tak bywa z haszczakami :) Ale o nich następnym razem.
Kot, jak mawia moja siostra, to nie jest ciało stałe. I nie da się tego opowiedzieć słowami, kota trzeba po prostu mieć. Chociaż Maryś z kolei twierdzi, że ma to się psa, a koty mają tylko personel pomocniczy :)


sobota, 11 sierpnia 2012

samotność


      Był taki czas, że musiałam zostać tu sama.. pierwszy raz od ponad 20 lat musieliśmy się rozstać, bo jakis dziwak dawno temu wymyślił pieniadze, a w takim miejscu trzeba ich naprawdę sporo...Każda rzecz wymaga wyraźnych nakładów i nic nie kosztuje kilkaset złotych, wszystko idzie w tysiące - dach, odwodnienie, centralne, wylewki, kominy, kominek oddala się z prędkością światła...opał na zimę, a przecież jeszcze codzienne życie, szara rzeczywistość, ze skrzynki nie wyjmuję listów miłosnych, pachnących jaśminem, ale rachunki do zapłacenia.. Co za brzydki pomysł na dorosłość ktoś miał, przecież planowaliśmy wszyscy, ze będziemy mogli robić tylko to, co chcemy, nic nie bedziemy musieli, nikt nam nic nie każe :)
      Miało być na chwilę, wyszły z tego 4 lata... Nawet sobie nie wyobrażasz,  jak na początku było ciężko. 
      Niedługo potem okazało się że nie wiedziałam, jak świetnie umiem rąbać drzewo, może byłam kiedyś drwalem w Kanadzie? Że o pile spalinowej nie wspomnę, bo to już żaden problem :) Miałam mnóstwo pracy, to, co do tej pory było dla nas dwojga, zostało tylko dla mnie, a cała reszta, która pojawiła się po wyjeździe Marysia, była już tylko moja. Pomagał mi sąsiad, który dziwił się wszystkiemu, co robię, ale był niezastąpiony w rzeczach, do których po prostu brak mi sił. Woził ciężkie taczki, wynosił wiadra z popiołem, czyścił piec...
      Kiedyś sprawy urzędowe załatwiałam w jedno przedpołudnie, teraz wszędzie muszę mieć samochód, mnóstwo czasu, pieniedzy na paliwo i ... do najbliższego 10km, a do najdalszego urzędu mam ponad 100km! Nie myślałam o tym, kiedy zachwyciłam się schowaną wśród pól wioską, nad którą krążyły jastrzębie...
      Teraz nie zamieniłabym wsi na nic innego, mam nadzieję, że nie spotka mnie nigdy powrót do miasta. Pewne rzeczy w życiu trzeba poukładać, zaczynając od porządków we własnej głowie. Pamiętasz, kiedyś mówiłam ci, że każdy dzień to takie malutkie życie - pojawiamy się o świcie, a o zmierzchu odchodzimy w niebyt. Każdy dzień poza tym miejscem jest już dla mnie stracony. Wracam z pracy, z dużego miasta i dopiero, jak wjeżdżam między pola tuż przed wsią, czuję, że na nowo zaczynam żyć. Robię ogórki i owoce w słoikach, soki i powidła.. widać dojrzałam i do tego, żeby być kobietą udomowioną :)
      Pokochałam to miejsce, ale... tak, jest jedno ale. Samotność, czekanie na powrót Marysia...po tylu dniach w polarze i spodniach narciarskich, z pazurkami króciutkimi, acz pomalowanymi, włosami spiętymi w kucyk na czubku głowy, poczułam się jak Kopciuszek przed balem...sama siebie nie poznałam, dawno nie wyglądałam, jak kobieta.. Nawet kotek siedział przede mną i przyglądał się, miaucząc dużymi, drukowanymi literami. Moja codzienność była ciągłą walką, przede wszystkim z własna niemocą, słabością fizyczną, a to jest coś, co najbardziej mnie złości. Odebrałam Marysia z lotniska i wróciliśmy do domu, jak najszybciej, jak najszczęśliwiej. Domowy, ukiszony żurek na piecu, zimne piwo w lodówce, kompot z truskawek.. I on. Bo tak naprawdę mój dom, moje miejsce na ziemi jest tam, gdzie on...



piątek, 10 sierpnia 2012

monika

Z pokrzywionym koczkiem na głowie, spineczkami, opaską, które niczego nie trzymają, bo ani włosów, ani samej Moniki nie sposób utrzymać w ryzach. Też miastowa kobieta, kupiła dom pół roku przede mną. Mówi o sobie: jestem tandeciarą, a ty wiesz, że nie chodzi o tandetę, gust, czy jego brak, ale o tę szczerość, prawdziwość, dystans do siebie i świata, o które tak dziś trudno. O niedopuszczenie do siebie nawet myśli, że ktoś mógłby jej narzucić, jaka powinna być, o lekceważenie sztucznych norm, całego tego przemysłu, który każe ci się odchudzić-ćwiczyć-kupić coś-coś posiadać-mieć poglądy, jak wszyscy tylko po to, żeby cię inni zaakceptowali. Ona nigdy nie będzie wyglądać i być kimś w rodzaju dziennego stempla na poczcie - 100 milionów tego samego...
Colas Breugnon do pięt jej nie dorasta, afirmacja życia, siebie, innych, codzienności to ona. Tak na marginesie, obie mamy problem z tą książką :)
Jej życie nie jest lekkie i łatwe. Ale Bóg dał jej umiejętność odsuwania od siebie zła i tego, co za zło uchodzić może. I haft wstążeczkowy. I malowanie polnych kwiatów na starym kredensie, drzwiach, na tkaninie i w poprzek koszuli Grzesia, bo akurat kolor i faktura były właściwe. 
Umierają przy niej problemy. Tracą oddech, zwijają się w sobie i znikają w niebycie.
"Wiesz, ja nie mam tej klepki, nie umiem się tym przejmować..."
Tak ginie plotka, bzdura, kłamstwo, nieuczciwość i nieszczerość.
A ja wiem, że ta jej beczka ma jakiś milion innych klepek :)
Najpiękniej podsumowały to wiejskie dzieci: jak pani Monika przestanie się śmiać, to świat się skończy...



Monika w roli rekina na zajęciach teatralnych z dziećmi we wsi

czwartek, 9 sierpnia 2012

filiżanka z porcelany

     Wąsaty posłaniec z chudym pomocnikiem weszli do domu, kiedy służąca przygotowywała poranne wafle. Matka, w czarnej, szeleszczącej sukni, podtrzymując wiszący u paska pęk kluczy, wskazała im miejsce, w którym ostrożnie postawili ciężki kufer. Ściskając czapki w ręku, nieśmiało rozejrzeli się wokół, czekając na monetę. Ściany od dawna niemalowane, meble marzące o nowych obiciach, stolik na pocztę, pełen nieotwartych listów z nagłówkami sklepów i magazynów. Wazony za to pełne były róż, a na małej komodzie stał bukiecik frezji. Na piętrze rozległy się szybkie kroki bosych stóp. Matka wręczyła posłańcom napiwek i wskazała drzwi.
Mamo....
Spłoszone spojrzenie, niema prośba i świadomość nieodwracalnego.
Zrezygnowana uchyliła ciężkie wieko. Matka, jak czarny ptak przeznaczenia, patrzyła na nią wyczekująco. 
"Najpiękniejszej, w dniu ślubu naszego..."
Wśród trocin odnajdywała kruche spodeczki, delikatne filiżanki, cukiernicę, mlecznik... kształty i barwy nieuchronnego.
     Następnego poranka obudził ją cichy stukot jego laseczki i zapach świeżo parzonej kawy. Usiadła wśród koronek, odziana we wspomnienie dziewiczej bieli. Z purpurą na policzkach wzięła z jego rąk filiżankę, bojąc się spojrzeć mu w twarz. Trzymała gorącą, pachnącą kruchość i czuła na sobie jego wzrok, ciepły miłosnymi wspomnieniami i słodką niewiarą. Kiedy przechyliła filiżankę ostatni raz, na jej dnie zobaczyła swoją podobiznę. Spojrzała na niego pytająco, jego oczy obiecały jej wieczną młodość.
     I nastały dni lęku, strachu, wybuchów, ucieczek, ognia i syren. Tęsknoty za utraconym, topionej w resztach niestosownej delikatności.
Nadeszła jesień. Pomarszczone dłonie zawiały każdą ocalałą część serwisu w szary papier, układały ostrożnie w tekturowym pudle. Na podłodze leżał przygotowany motek sznura i nożyczki. Ostatni raz spojrzała na wytłoczony na dnie portret... najpiękniejszej, w dniu ślubu naszego.... Roztrzęsione ręce ostatni raz nalały herbaty, a każdy łyk przypominał nieziszczoną obietnicę nieśmiertelności, ożywiał krew, budził obrazy w kolorach sepii. Starannie umieściła w pudle ostatnią filiżankę i bilecik z dedykacją. Jej oczy były suche. 
Za otrzymane od handlarza monety kupiła bilet do ostatnich, spokojnych dni.

     Dzwonek zadźwięczał, kiedy wychodziła spod prysznica. Kurier postawił paczkę na szafce, obok przygotowanych już kluczy, kluczyków do samochodu i torby z dokumentami. Pokwitowała odbiór i otworzyła przyklejoną na wierzchu kopertę:
"Znalazłem to w zapomnianym antykwariacie. Zostało tego niewiele, ale kiedy popatrzysz pod światło, zobaczysz na dnie portret pięknej dziewczyny. Porównałem z Twoją ostatnią fotografią - niebywałe, jak jesteście podobne! Pomyślałem, że wspaniale byłoby podać ci o świcie kawę w filiżance pełnej westchnień, marzeń i wspomnień, jak ten ktoś, prawie 100 lat temu, sądząc z bilecika. Na pewno jest w nich jeszcze miejsce na nasze życie. Kocham cię, moja - od jutra - najpiękniejsza żono".





środa, 8 sierpnia 2012

łazienka

Była kiedyś brzoskwiniowa łazienka, z wanną na krzywych nóżkach, sosnową witrynką, pełną pachnących fiolek, mydeł w kształcie aniołów i przeciągających się kotów, pianą w kąpieli i odświeżaczem, który miał pachnieć przez 40 dni i 40 nocy. Wypieszczona, czyściutka, pełna rumianych wspomnień. 
Był styczniowy wieczór, powrót z gór z myślą o gorącej kąpieli. Chwilę później nieprzytomna modlitwa i błaganie, żeby On cofnął czas o minutę, pół minuty... Lęk, przerażenie, panika w głosie krzyczącym do telefonu, karetka, szpital, komora hiperbaryczna i czekanie...
Ratunek dla Niej przyszedł w porę, łazienka umarła. Sukcesywnie pokrywał ją kurz, kłaczki pajęczyn powiewały w rytm oddechów komina. Niechciana, odrzucona, rozwiewała po pustym mieszkaniu resztki zapachów perfum, kokosowego mydła i bladych wspomnień.
Potem nastała inna łazienka. O liniach ścian ulubionych przez  doktora Caligari, z krzywo przyklejonymi kafelkami w kolorze wściekłego pomidora, malutką wanną, oknem z zepsutą klamką i gwiżdżącym radośnie wentylatorem. Wynajęta, obca do pierwszej kąpieli. Weszła do wanny z uśmiechem, a przecież tak długo bała się umyć ręce. I wokół znów zapachniało, na krzywej półce stanęły ulubione perfumy, nad lustrem rozsiadł się wygodnie anioł, a kąpielowe pantofle zajęły półtora kafelka. Za oknem wiatr kołysał dojrzałą gruszą, a owoce z ciężkim: klaaaps spadały na drewniany stół i krzesła wycięte z pni. Zanurzyła się w pachnącej wodzie, niepomna, że patrzy na nią milion gwiazd....


Człowiek niby wie, że jest kruchy, ale zawsze się o tym dowiaduje nagle...
                                                                             R. Ziemkiewicz



poniedziałek, 6 sierpnia 2012

stefan i aniela - the end

Od pewnego czasu dotarło do mnie coś dziwnego... Zaczęło znikać pranie ze sznura...Zaginęły spodnie Michaliny. Zaginęło polarowe ubranko do mojego termoworka... W nocy obudził nas dziwny dźwięk, Maryś pobiegł i nie zdążył... trzasnęła tylko zamykana szuflada komody i huśtały się drzwi z ganku. Rano okazało się, że zginął mój wełniany beret z antenką (czapki z daszkiem nie posiadam :))....
Zaginęło, wydawałby się, bezpowrotnie....
Ale nie....
Stefan i Aniela nie wychodzili ze swojej, już teraz wspólnej, stodoły przez kilka dni. Słychać było ciche szepty, szelest jakby przerzucanego siana i słomy, stukanie młotkiem... Potem zniknęła piłka Misi i Julki...
W poniedziałek wyszłam o świcie z domu i... zwątpiłam... Na podwórku stał Stefan, Aniela z rozpostartymi rączkami i ... Walenty... ich syn... nad którym pracowali kilka dni... A potem żyli długo i szczęśliwie... :)
Ludzie kochani... mam szczęśliwą rodzinę strachów polnych! Ja ich, one mnie, wszystko jedno... mieszkamy na tym samym podwórku
Jestem szczęśliwym człowiekiem....