Liczba wyświetleń

niedziela, 8 września 2019

Baba i Pisklaki, czyli kruchość serca

Siedzi Baba na podłodze największej izby w Wylęgarni, miękka jak ciapa kisielowa, różowo i słodko wokół całego jej bycia. Znów jest w Kraju Na Opak i jedyne, co nie jest opsiaj dałn to Pisklaki, choć niekoniecznie fizycznie, bo właśnie jedno stoi na głowie na kanapie i okrutnie się śmieje.
Mniejsze Małe siedzi tuż obok, w koralowej koszulce z haftowaną falbanką, cienkie szeleczki na trzyletnich ramionkach poruszają się rytmicznie, bo nie jest łatwo ułożyć dwie lalki tak, żeby się trzymały za ręce na taborecie z wypukłą kaczką na siedzeniu. Siedzi Baba i chłonie każdym kawałkiem zmysłów kruchość małego człowieka i wielkość jego człowieczeństwa. Ten szkrab od swojego zawsze jest, nie stanie się, prawdziwym człowiekiem. Brzoskwiniowy meszek, czyste uczucia i emocje, jeszcze długo nie wdzieje żadnej maski, jest definicją najprawdziwszej prawdy. Baba zapomina słów, nazw, mądrości wszelkich i jedno, co teraz potrafi, to zapierać się wszystkimi kończynami, całą siłą woli i modlitwą, żeby ta chwila nigdy nie minęła, żeby zatrzymać czas, zostać w tej sekundzie, w tej kruchości, od której serce Baby rozlatuje się na milion maleńkich serduszek.
Większemu Małemu spadły kapcie, okulary i ze śmiechu dostało czkawki.  Baba rusza w stronę kanapy, na której początkowo próbowała układać poduszki według jakiegoś dziwnego schematu, a teraz toczy nimi bitwy z Małymi, bo w końcu od tego są poduszki, a nie od leżenia jak nieżywe. Bosa stopa trafia na wyjątkowo twarde autko, więc Baba zaczyna przemieszczać się ciut szybciej, autkowatość jest zaraźliwa, więc powarkuje nawet pod nosem, ale śmieje się przy tym, więc Większe Małe całkiem traci siły, na czoło lecą mu już śmieszne łzy, nie utrzyma się dłużej płacząc ze śmiechu i czkając, co je jeszcze bardziej rozśmiesza - łuuup, leci bez ładu i składu, jak to Małe. Baba łapie przelatującą opaloną kostkę, smera na dobicie i odkłada całość na kanapę, w kupę poduszek, nie pozwalając walnąć z impetem w stolik. Większe Małe leży i piszczy, Mniejsze, z ciągle jeszcze stoickim spokojem, próbuje po swojemu usadzić lalki, Baba między Arielką, trzema dzidziusiami, dwoma wózkami, puzzlami ze świnką Peppą, okularami do pływania,  nie wiedzieć czemu omijając stadninę junikornów i kucyków pony (?!), pakuje się prosto w biedronkowy skuter, wokół którego rozsypuje obierki z jagód. Mniejsze Małe wysysa zawartość każdej kulki, a skórkę układa na powrót w miseczce. Miseczkę na skuterku, skuterek przy wejściu do kuchni i wychodzi z tego pułapka na Babę. Straszna pułapka, bo obierki wymieszane są z jagodami, bosa stopa wpada akurat na tę całą, kula wybucha, na co obydwa Małe pędzą radośnie, bo nie dalej, niż wczoraj nauczyły się strzelać owocami śnieguliczki i jakoś im się skojarzyło.
Babie przez głowę przelatują skojarzenia, wspomnienia, pomysły szalone, ale wie, że Mniejsze Duże nie byłoby specjalnie uszczęśliwione tym przekabaconym Pollock'iem w wersji na 4 stópki i ciemny fiolet na całkiem nowej, bielusieńkiej ścianie. Baba by się zachwyciła, w końcu w domu ma na świeżo pomalowanym na lawendowo ganku mieszankę odrysowanych rączek - Większe Małe potrafi odrysować dość dokładnie, tylko lekko spuchniętą, własną łapkę, Mniejsze Małe przykłada rączkę do ściany, skupia się niemożliwie, odrysowuje i za każdym razem wielkie zdziwienie. Na rączce 5 paluszków, na rysunku zawsze 4, a do tego rysunek przypomina stempel łapy kosmity ze sterczącym, wielkim pazurem. Wyciągnięta rączka Większego Małego, stojącego na palcach sięga już 139 cm, do tej wysokości, poza łapkami w ilości hurtowej, są jeszcze napisy: RAFAW, SOSIA, MAMA, MARTA. Małe są dwujęzyczne, składnia, gramatyka i ortografia też. Da się? Da się.
W pokoiku piętrowe, białe łóżko, różowo-zielona pościel ze stadniną jednorożców. Większe Małe zgłasza wniosek o rozłożenie familoka na dwa niezależne byty. Argumentuje rozsądnie - w nocy musi łazić po drabinie, a w dzień trzeba ciągle zdejmować z góry Mniejsze Małe, bo po drabinie łazi dokładnie, jak Baba - wyłącznie w górę. Większe Duże słucha, skanuje wzrokiem i stwierdza, że Mniejsze Duże rano zmierzy pokój, przeanalizują dane i zobaczą, co się da zrobić. Mniejsze Małe stoi pośrodku, słucha, nagle unosi ramionka, rozkłada bezradnie rączki i rozpaczliwie stwierdza - ja nie mam nic w moje łóżko! Ultima ratio regum. powalający idiolekt, niepowtarzalny, jedyny.

Większe Małe boi się samo wędrować po domu. bierze Mniejsze za rączkę i z taką obstawą znów jest odważne. Przygląda się Baba i przygląda, w końcu pyta: a czego się boisz? czy tam coś jest?
Wielkie oczy, powiększone jeszcze szkłami okularów i główka poważnie kiwa się w górę i w dół, aż warkoczyki podskakują. i zaczyna się opowieść o okrutnym nietoperzu, mieszkającym w kącie w łazience. Baba wyciąga rękę, mała dłoń chowa się wewnątrz, Mniejsze tupta tuż obok i idą. W łazience, w kącie na suficie, jest mała dziura. Całkiem mała. Dziureczka wręcz. Okazuje się być Dziurą do Strasznego Świata Dzikiego Nietoperza i Diabli Wiedzą, Czego Jeszcze. Większe Małe opowiada historię, która wydarzyła się w Baby Chatce na Kurzej Łapce. Obydwa Małe już spały, upalna noc, mnóstwo owadów. Mniejsze i Większe Duże siedzą na podwórku i śmieją się scenicznym szeptem, żeby nie obudzić tej góry słodyczy. Mniejsze w końcu idzie spać, Większe rozsiada się wygodniej na ławce, Baba owija kocykiem i oglądają gwiazdy, bo nad Chatką Baba ma prywatne planetarium. A do tego meliny dla owadów, resztki łąki kwietnej, tej, która się ostała dzięki uprzejmości baranka Stefanka i owieczki Janeczki, w dzień mnóstwo motyli, a w nocy nietoperze :)
Polują na komary, co Babę osobiście wybitnie cieszy, bo lubi wszelką gadzinę, ale komarów to już nie. Wredny komar wlatuje przez otwarte okno do pokoju, w którym od dawna śpią już Małe, a od niedawna Mniejsze Duże. Za komarem wpada nietoperz, którego nawigacja zafiksowana jest wyłącznie na owada i ani myśli rozejrzeć się wokół. Większe Duże pędzi do środka, sadza Mniejsze Duże, które budzi się fizycznie w połowie drogi między głową na poduszce, a pupą, trzymającą w pionie pół człowieka. Nieprzytomnie rozgląda się wokół, próbując nadążyć za wskazującym palcem Większego.  Patrzy przez przejrzystą Babę i nagle zauważa latającą mysz. Wodzi wzrokiem w kółko za zwierzem, któremu echosonda całkiem wysiadła, bo w pomieszczeniu pełno przydasiów i ani jednego pomiaru w przestrzeń. Mniejsze Duże wstaje z wolna, widać przetworzyło dane i rusza ratować rzeczywistość. Tak ma, zrobiło nawet uprawnienia na wycie i teraz pędzi autem z krzyżykiem nie po tej stronie drogi, która wydaje się naturalnie stworzona do mknięcia. W nocy poruszałoby się bezszelestnie, gdyby nie wrodzony gen śmiechu z każdej głupoty. Odwraca miotłę, na której Baba czasem lata do sklepu, zarzuca na nią koc i macha tym duchem w kratkę, a Baba na to: uuuhuhuuuu!!!! Większe Duże zbiera ze środka łóżka Większe Małe, bo teraz i Baba zrobiła sobie ducha i razem z Mniejszym Dużym tańcują po pokoju, śmiejąc się i uuuhuhając. Nietoperz trafia w szatę ducha i zdecydowanym ruchem zostaje wyproszony na zewnątrz. Większe Duże bieży na podwórko sprawdzić, czy aby nie zbyt zdecydowanie. Baba za nim, bo tu każdy stwór ma być bezpieczny, a nie dostać po uszach. Gdyby nie Małe, latałby pewnie po tym pokoju, aż wylądowałby na kolanach Baby, a ona miziałaby go za uszkiem. W końcu każdy tak tu kończy ;)
Większe Małe nie budzi się do końca, chociaż oczy ma otwarte. Jest tak skonstruowane, że otwarcie oczu o świcie rozciąga szeroki uśmiech na buzi, robi dołeczki w policzkach i tak zostaje do chwili, kiedy Małe idzie spać. Mimo, że nie do końca obudzone, zapamiętuje nietoperza, Mniejsze Duże, Babę i dwa duchy. Po swojemu i w główce nietoperz staje się okrutnie niebezpiecznym, wielkim stworem, przy którym Mama wygląda na wojowniczą księżniczkę, Tata na koło ratunkowe, Baba, jak zwykle, a w serduszku rośnie kulka strachu. W opowiadaniu Większego Małego Baba widzi Małą Babę, której Duże Kochane czytało o Stasiu, który pokonał lwa. Brzmiało to tak, że lew był mniej więcej wielkości mamuta, bo jego wielkości nie da się sobie wyobrazić. Wprawdzie lew nie zamieszkał w łazienkowej dziurce, ale nocą Mała Baba, na wszelki wypadek trzymała wszystkie nogi pod pierzyną. Dopiero wycieczka do zoo pokazała, jak mały jest lew, a jak wielki strach. Staś na zawsze został jednak dla Małej Baby bohaterem.
Ponieważ nie ma akurat zoo pod ręką, Baba włącza nowomodny podgląd innych rzeczywistości i wyszukuje filmik o malutkim, nieszczęsnym nietoperzu, którego karmi ludzka ręka. Większe Małe siedzi, całkiem zaczarowane i pyta: taki był? złapałaś go do ręki? dałaś mu robaka? i milion pytań więcej, bo jest akurat na etapie werbalnego poznawania świata. Baba opowiada o latających po jej niebie nietoperzach, o tym, że jeszcze niedawno, kiedy była durną Babą i nie siała co roku łąki kwietnej, żeby je wieczorem pooglądać, musiała włożyć okulary, wyjść na ulicę, iść pod latarnię (;) xd) obok domu sąsiada i tam dopiero było to, co baby lubią najbardziej. Sąsiad tylko się dziwił, że mu Baba pod oknem po nocach stoi, ale się przyzwyczaił i teraz pyta, czy już nie lubi nietoperzy, bo jej nie widać. Opowiada o zależności sianych kwiatków, motyli, ciem, komarów i paru innych latawców, które lubią nietoperze. I o straszydłach, które siedzą tylko w głowie i trzeba je zagłaskać, żeby całkiem przestały straszyć.

                                                            Siedzi Baba w samolocie,
a wolałaby na płocie.
Tam sztachetki, gwoździ wiele,
Baby to są przyjaciele.

A samolot, to maszyna,
Baba z lęku się napina.
Mówi Ptak, ten jej niecnota:
ty licencję zrób pilota!

Zamiast płakać tam ze stołka,
zrobisz beczkę i fikołka.

Pewnego wieczora siedzi Baba z Ptakiem na podwórku, na leżakach, więc prawie leżą, poprzeczka gniecie w kark, ale to nic, bo latają cuda, ledwo widoczne na ciemnym niebie. Baba mówi, że trzeba zrobić latarnię, z takim miękkim, rozproszonym światłem i będzie jak w IMAX'ie. Ptak na to: to kupimy te małe lampki solarne, tak z 50 i zamontujemy na kalenicy stodoły. Babie włącza się natychmiast to, co - poza sznurkiem, trzymającym uszy - ma w głowie i widzi FILM:

Pilot Zenek, w swojej rakiecie kosmicznej, latając po orbicie, szuka tego, co podobno widać spoza 
Linii Kármána. Wypatruje Muru, piramid, Ziemia kręci się pomalutku, Zenek ziewa i na fiszce zaznacza ptaszkiem pozycję: nie widać.
Widoczność przesłaniają mu chmury, Ziemia już pod pierzynką, idzie spać. Zenek też by poszedł, ale nie bardzo może iść. Bo wisi z tymi fiszkami do góry nogami, całkiem jak Większe Małe na kanapie. Dziwny ten Zenek. Małe, latając po pokoju, machałoby wszystkim, czym tylko człowiek może machać i śmiało się całym sobą. A ten tylko wisi i trochę bimba na boki. A to tylko dlatego, że mu uciekł długopis i musiał po niego sięgnąć. Inaczej nawet by nie bimbnął. Kolejny łyp na zewnątrz i.... najpierw w głowie Zenka, potem w całej rakiecie włącza się sygnał alarmowy. Wtrętka: Baba widziała na filmach wyjący alarm i nie wie, czy w rakiecie taki jest (w ogóle nie wie, co jest w rakiecie ;) ), ale tu go widzi, słyszy i za chwilę musi paść Filmowy Tekst:
- Wyłącz to! - krzyczy Zenek. Nie wiadomo do kogo, bo jest całkiem sam, ale alarm milknie. W głowie jeszcze przez chwilę buczy mu syrena i dlatego głośno krzyczy (strasznie krzykliwy się zrobił ;)) do mikrofonu - Huston, widzisz to?!
- Widzimy, analizujemy dane. 
Nikt nie wie, co widzi Zenek, jeszcze wczoraj tego nie było. Niemożliwe przecież, żeby świecąca budowla powstała nagle, w ciągu jednego dnia! 
Huston ma czarny krawat, kwadratowe okulary w rogowej oprawce i grubaśny brzuszek. Siedzi przed kolekcją monitorów. Na jednym coś miga, na drugim zbliża się kropka i robi: piiipipiiip, kolejny omiata w kółko coś ciemnego, co na chwilkę zasłania jasne. Następnych już nie widać, bo są za daleko, ale Huston Wie.  Wokół mnóstwo czarnych telefonów, z których albo on dzwoni, albo one dzwonią. Głośno i niefajnie się zrobiło, ale w takiej chwili tak właśnie musi być, nawet, jak ktoś nie lubi.
- Too Oni...- szepce do siebie, ale ma mikrofon przed nosem, więc Zenek słyszy i wpada w panikę. 
 - Jak Oni?! Jacy Oni?! Huston, nawet mi tak nie mów, nawet tak nie myśl!! Ty wiesz, co Oni ze mną zrobią?! Ustrzelą mi lotki mojej ślicznej rakiety wielkimi laserami! Zburzą puzzle ze świnką Peppą, które układam od trzech dni! Zjedzą moją latającą pastę z humusu z papryką! Odwołaj to!!!!
- Zenek, jesteś pierwszym kosmonautą, który widzi Ich dzieło! Wracaj, będzie wywiad dla telewizji!
Zenek przełknął ślinę, opanował emocje, złapał przelatujący obok grzebień i czesząc się, włączył wsteczny. Rakieta zawyła, bo przez tę telewizję zapomniał o sprzęgle. Poprawił, wrzucił, rakieta zamilkła i ruszyła tyłem do domu. Zenek zagląda czasem w jedno, czasem w drugie lusterko, kręci lekko sterem, żeby ominąć meteory. A czasem zagląda i w trzecie, bo mu przedziałek krzywo wychodzi od tego kręcenia głową. 
W tym czasie Huston wydaje rozkazy. MI6, Secret Service, Mossad już w akcji, Grom się zawiązuje w supełek i też rusza. Paru innych podąża ich śladem, ale są tak tajni, że nawet Baba nie wie, kim są.
Brną przez morza, góry, pagórki i dziury w drodze. Dzielni są. Przez las i pole docierają do Chatki na Kurzej Łapce. nie otwierają wielkiej, brzydkiej, zielonej bramy, bo wiedzą, że wydaje dźwięki, jakby za nią mieszkał Jabba, nie Baba. Chociaż... zewnętrzne rubieża są, Pomysł na Psa jest przestępczy, Baba zarządza, ale nie ma ogona, więc się nie liczy. 
Dobra, tajni podpełzają do Chatki, rozmawiają ze swoimi ramionami i mankietami: idź od zachodu, ty od południa, spotkamy się wewnątrz, przyślijcie posiłki. 
Rozmawiają za głośno, więc Baba to słyszy i nic nie rozumie, bo niby ten rękaw ma iść od południa? I jak znaleźć południe w środku nocy? I ledwo doszli, już głodni?! Zaszeptała zaklęcie do kieszonki w fartuchu i poszła gotować. Dziwni jacyś, ale jak chcą jeść, to ich nakarmi. Po swojemu, duszonymi chwastami z wątróbką i szpinakiem. I odrobiną marchewki z groszkiem. Miesza w garze i nuci pod nosem:
Marcheweczko chodź do gara,
Baba się tu bardzo stara,
Groszku chodź tu, husi, husi,
Baba cię udusi

Nagle z sufitu, podwieszony na sznurkach, zjeżdża zakuty w kevlar łeb i dynda nad garem, krzycząc: -Nie duś!!!!! Baba się trochę dziwi, bo zwykle zjeżdżające z powały pająki nie są tak duże, nie noszą kasków, a już na pewno nie są aż tak głośne. Ale okulary leżą gdzieś daleko, para nad garem, a Baba nie takie rzeczy widziała, robi jej się skrót myślowy "przyślijcie posiłki=jestem głodny=mucha za mała", więc rzuca wątróbkę w otwartą japę, a wpadającemu przez okno za dużemu nietoperzowi porcję marchewki z groszkiem. Następny, dziarskim fikołkiem wpadający przez drzwi po wylądowaniu dostaje szpinak i tak właśnie pokonuje Baba armię komandosów ściśle tajnych, bo mają traumę z przedszkola i boją się tych, którzy karmią ich tymi specjałami. Baba wcale nie chciała ich wystraszyć i teraz jej głupio. Sadza płaczących komandosów na kanapie, przeprasza, głaszcze po zakutych łbach i pyta, czemu nie zadzwonili, że przyjdą, upiekłaby krzywe i cieknące ciasto czekoladowe. 
- Nie mogliśmy, to jest tajna akcja, ratujemy przed tobą świat, bo jesteś Babo kosmitą!
A to się Baba zdziwiła. Przebóg, poznali ją... Od dawna podejrzewała, że tak jest, bo tak niedopasowanego ludzia wśród ludzi, to Baba zna tylko jednego, ale on to na pewno nie jest stąd. Ucieszyła się i dalejże tańcować, fartuchem wywijać, aż jej szyszki z kieszonki wypadły. Za nimi kamyczki i trochę piasku z Zimnego Morza, dwa pióra do pisania, malutki kajecik, kubek z kawą i plaster z Minionkami. Szczególnie tym z jednym okularem, bo przypomina Babie Ptaka z latarka na czole i nosi go, jak zdjęcie lubego.
A to się zdziwili komandosi, bo nie dość, że to nie światła lądowiska dla Obcych, tylko solarki na stodole, naprowadzające owady, naprowadzające nietoperze, to jeszcze kosmiczna Baba. Ale oni też już wiele widzieli, wzięli więc Babą pod paszki i tanecznym krokiem ruszyli do kuchni, piec razem ciasto czekoladowe. W kuchni, przy stole, z grzebieniem wystającym z tylnej kieszeni kombinezonu siedzi Zenek i na ich widok pyta z wyrzutem: Gdzie ta telewizja?! Ale Baba daje mu do ręki kałatuszkę, na stole stawia kosz z jajami i każe kręcić kogel-mogel, który potem trochę zjedli, a trochę wrzucili do ciasta. Wśród najpotrzebniejszych sprzętów kuchennych ma Baba kamerę, włącza więc nagrywanie, Zenek się ucieszył i mieszał, perorując o kosmosie, ciasto wyszło wybitnie koślawe, pyszne i wszyscy byli szczęśliwi. Tyle, że filmu nie ma, bo obiektyw zapaprany mąką.
Końcowa lista płac, skoczna muzyczka/wycie syreny, The End i żyli długo i szczęśliwie.

Po seansie Babie się paszcza cieszy, układa na powrót skarby w kieszonce i z radości całuje Ptaka, że znów wziął ją do kina. Bo to lubi najbardziej, a szczególnie to, które wymyślił dla niej - rzuca pomysł, a Baba natychmiast robi z tego film panoramiczny i dolby stereo surround, digital, f/x i zoom. W 5D. Taka zdolna.

Mniejsze Małe idzie w jej ślady, jest na etapie animacji, niekoniecznie komputerowej, bo to już oklepane. Z małego pokoiku słychać dwujęzyczny podział ról:
- I'm unicorn, a ty możesz być horsy.
- No! Nie konik! I'm unicorn too!
- This is mój domek.
- Nooo!!! - i magiczne słowo na M.
Magia polega na tym, że Mniejsze Małe, podkreślając wagę wypowiedzi, zaczyna je wypowiadać od trzykrotnego powtórzenia pierwszej sylaby. Brzmi to tak: maj...maj...maj - i tu się zaczynają schody. Bo nigdy nie wiadomo, jak skończy i co będzie potem. Maj...tu-siu, bo imię Większego Małego sylabizuje, Maaaa...mi i płacz, bo Mummy w pracy, czy maaa....jn! co jest najgroźniejsze, bo pisk przechodzi w przeciągłe naddźwięki, małe wpada w nadprzestrzeń i wtedy strach się bać. Wokół coraz mniejszego maleństwa pojawiają się świetliste kreski, a ono oddala się we wściekłą rozpacz. I to by potwierdzało teorię pozaziemskiego pochodzenia Baby, bo ma geny, a gena nie wydubiesz, jak mawia Ten, Którego Śmiech Słychać Do Dzisiaj.
Tak, czy śmak, świat Baby, obojętnie gdzie powiesi swój kapelusz z woalką, zawsze jest trochę kosmiczny, trochę komiczny i zawsze na opak. Opsiaj dałn, jak o swoim mówią Małe. Bo one to całkiem nowe, dużo lepsze Baby, które już zaczęły pisać swoją pisankę.