Liczba wyświetleń

niedziela, 8 września 2019

Baba i Pisklaki, czyli kruchość serca

Siedzi Baba na podłodze największej izby w Wylęgarni, miękka jak ciapa kisielowa, różowo i słodko wokół całego jej bycia. Znów jest w Kraju Na Opak i jedyne, co nie jest opsiaj dałn to Pisklaki, choć niekoniecznie fizycznie, bo właśnie jedno stoi na głowie na kanapie i okrutnie się śmieje.
Mniejsze Małe siedzi tuż obok, w koralowej koszulce z haftowaną falbanką, cienkie szeleczki na trzyletnich ramionkach poruszają się rytmicznie, bo nie jest łatwo ułożyć dwie lalki tak, żeby się trzymały za ręce na taborecie z wypukłą kaczką na siedzeniu. Siedzi Baba i chłonie każdym kawałkiem zmysłów kruchość małego człowieka i wielkość jego człowieczeństwa. Ten szkrab od swojego zawsze jest, nie stanie się, prawdziwym człowiekiem. Brzoskwiniowy meszek, czyste uczucia i emocje, jeszcze długo nie wdzieje żadnej maski, jest definicją najprawdziwszej prawdy. Baba zapomina słów, nazw, mądrości wszelkich i jedno, co teraz potrafi, to zapierać się wszystkimi kończynami, całą siłą woli i modlitwą, żeby ta chwila nigdy nie minęła, żeby zatrzymać czas, zostać w tej sekundzie, w tej kruchości, od której serce Baby rozlatuje się na milion maleńkich serduszek.
Większemu Małemu spadły kapcie, okulary i ze śmiechu dostało czkawki.  Baba rusza w stronę kanapy, na której początkowo próbowała układać poduszki według jakiegoś dziwnego schematu, a teraz toczy nimi bitwy z Małymi, bo w końcu od tego są poduszki, a nie od leżenia jak nieżywe. Bosa stopa trafia na wyjątkowo twarde autko, więc Baba zaczyna przemieszczać się ciut szybciej, autkowatość jest zaraźliwa, więc powarkuje nawet pod nosem, ale śmieje się przy tym, więc Większe Małe całkiem traci siły, na czoło lecą mu już śmieszne łzy, nie utrzyma się dłużej płacząc ze śmiechu i czkając, co je jeszcze bardziej rozśmiesza - łuuup, leci bez ładu i składu, jak to Małe. Baba łapie przelatującą opaloną kostkę, smera na dobicie i odkłada całość na kanapę, w kupę poduszek, nie pozwalając walnąć z impetem w stolik. Większe Małe leży i piszczy, Mniejsze, z ciągle jeszcze stoickim spokojem, próbuje po swojemu usadzić lalki, Baba między Arielką, trzema dzidziusiami, dwoma wózkami, puzzlami ze świnką Peppą, okularami do pływania,  nie wiedzieć czemu omijając stadninę junikornów i kucyków pony (?!), pakuje się prosto w biedronkowy skuter, wokół którego rozsypuje obierki z jagód. Mniejsze Małe wysysa zawartość każdej kulki, a skórkę układa na powrót w miseczce. Miseczkę na skuterku, skuterek przy wejściu do kuchni i wychodzi z tego pułapka na Babę. Straszna pułapka, bo obierki wymieszane są z jagodami, bosa stopa wpada akurat na tę całą, kula wybucha, na co obydwa Małe pędzą radośnie, bo nie dalej, niż wczoraj nauczyły się strzelać owocami śnieguliczki i jakoś im się skojarzyło.
Babie przez głowę przelatują skojarzenia, wspomnienia, pomysły szalone, ale wie, że Mniejsze Duże nie byłoby specjalnie uszczęśliwione tym przekabaconym Pollock'iem w wersji na 4 stópki i ciemny fiolet na całkiem nowej, bielusieńkiej ścianie. Baba by się zachwyciła, w końcu w domu ma na świeżo pomalowanym na lawendowo ganku mieszankę odrysowanych rączek - Większe Małe potrafi odrysować dość dokładnie, tylko lekko spuchniętą, własną łapkę, Mniejsze Małe przykłada rączkę do ściany, skupia się niemożliwie, odrysowuje i za każdym razem wielkie zdziwienie. Na rączce 5 paluszków, na rysunku zawsze 4, a do tego rysunek przypomina stempel łapy kosmity ze sterczącym, wielkim pazurem. Wyciągnięta rączka Większego Małego, stojącego na palcach sięga już 139 cm, do tej wysokości, poza łapkami w ilości hurtowej, są jeszcze napisy: RAFAW, SOSIA, MAMA, MARTA. Małe są dwujęzyczne, składnia, gramatyka i ortografia też. Da się? Da się.
W pokoiku piętrowe, białe łóżko, różowo-zielona pościel ze stadniną jednorożców. Większe Małe zgłasza wniosek o rozłożenie familoka na dwa niezależne byty. Argumentuje rozsądnie - w nocy musi łazić po drabinie, a w dzień trzeba ciągle zdejmować z góry Mniejsze Małe, bo po drabinie łazi dokładnie, jak Baba - wyłącznie w górę. Większe Duże słucha, skanuje wzrokiem i stwierdza, że Mniejsze Duże rano zmierzy pokój, przeanalizują dane i zobaczą, co się da zrobić. Mniejsze Małe stoi pośrodku, słucha, nagle unosi ramionka, rozkłada bezradnie rączki i rozpaczliwie stwierdza - ja nie mam nic w moje łóżko! Ultima ratio regum. powalający idiolekt, niepowtarzalny, jedyny.

Większe Małe boi się samo wędrować po domu. bierze Mniejsze za rączkę i z taką obstawą znów jest odważne. Przygląda się Baba i przygląda, w końcu pyta: a czego się boisz? czy tam coś jest?
Wielkie oczy, powiększone jeszcze szkłami okularów i główka poważnie kiwa się w górę i w dół, aż warkoczyki podskakują. i zaczyna się opowieść o okrutnym nietoperzu, mieszkającym w kącie w łazience. Baba wyciąga rękę, mała dłoń chowa się wewnątrz, Mniejsze tupta tuż obok i idą. W łazience, w kącie na suficie, jest mała dziura. Całkiem mała. Dziureczka wręcz. Okazuje się być Dziurą do Strasznego Świata Dzikiego Nietoperza i Diabli Wiedzą, Czego Jeszcze. Większe Małe opowiada historię, która wydarzyła się w Baby Chatce na Kurzej Łapce. Obydwa Małe już spały, upalna noc, mnóstwo owadów. Mniejsze i Większe Duże siedzą na podwórku i śmieją się scenicznym szeptem, żeby nie obudzić tej góry słodyczy. Mniejsze w końcu idzie spać, Większe rozsiada się wygodniej na ławce, Baba owija kocykiem i oglądają gwiazdy, bo nad Chatką Baba ma prywatne planetarium. A do tego meliny dla owadów, resztki łąki kwietnej, tej, która się ostała dzięki uprzejmości baranka Stefanka i owieczki Janeczki, w dzień mnóstwo motyli, a w nocy nietoperze :)
Polują na komary, co Babę osobiście wybitnie cieszy, bo lubi wszelką gadzinę, ale komarów to już nie. Wredny komar wlatuje przez otwarte okno do pokoju, w którym od dawna śpią już Małe, a od niedawna Mniejsze Duże. Za komarem wpada nietoperz, którego nawigacja zafiksowana jest wyłącznie na owada i ani myśli rozejrzeć się wokół. Większe Duże pędzi do środka, sadza Mniejsze Duże, które budzi się fizycznie w połowie drogi między głową na poduszce, a pupą, trzymającą w pionie pół człowieka. Nieprzytomnie rozgląda się wokół, próbując nadążyć za wskazującym palcem Większego.  Patrzy przez przejrzystą Babę i nagle zauważa latającą mysz. Wodzi wzrokiem w kółko za zwierzem, któremu echosonda całkiem wysiadła, bo w pomieszczeniu pełno przydasiów i ani jednego pomiaru w przestrzeń. Mniejsze Duże wstaje z wolna, widać przetworzyło dane i rusza ratować rzeczywistość. Tak ma, zrobiło nawet uprawnienia na wycie i teraz pędzi autem z krzyżykiem nie po tej stronie drogi, która wydaje się naturalnie stworzona do mknięcia. W nocy poruszałoby się bezszelestnie, gdyby nie wrodzony gen śmiechu z każdej głupoty. Odwraca miotłę, na której Baba czasem lata do sklepu, zarzuca na nią koc i macha tym duchem w kratkę, a Baba na to: uuuhuhuuuu!!!! Większe Duże zbiera ze środka łóżka Większe Małe, bo teraz i Baba zrobiła sobie ducha i razem z Mniejszym Dużym tańcują po pokoju, śmiejąc się i uuuhuhając. Nietoperz trafia w szatę ducha i zdecydowanym ruchem zostaje wyproszony na zewnątrz. Większe Duże bieży na podwórko sprawdzić, czy aby nie zbyt zdecydowanie. Baba za nim, bo tu każdy stwór ma być bezpieczny, a nie dostać po uszach. Gdyby nie Małe, latałby pewnie po tym pokoju, aż wylądowałby na kolanach Baby, a ona miziałaby go za uszkiem. W końcu każdy tak tu kończy ;)
Większe Małe nie budzi się do końca, chociaż oczy ma otwarte. Jest tak skonstruowane, że otwarcie oczu o świcie rozciąga szeroki uśmiech na buzi, robi dołeczki w policzkach i tak zostaje do chwili, kiedy Małe idzie spać. Mimo, że nie do końca obudzone, zapamiętuje nietoperza, Mniejsze Duże, Babę i dwa duchy. Po swojemu i w główce nietoperz staje się okrutnie niebezpiecznym, wielkim stworem, przy którym Mama wygląda na wojowniczą księżniczkę, Tata na koło ratunkowe, Baba, jak zwykle, a w serduszku rośnie kulka strachu. W opowiadaniu Większego Małego Baba widzi Małą Babę, której Duże Kochane czytało o Stasiu, który pokonał lwa. Brzmiało to tak, że lew był mniej więcej wielkości mamuta, bo jego wielkości nie da się sobie wyobrazić. Wprawdzie lew nie zamieszkał w łazienkowej dziurce, ale nocą Mała Baba, na wszelki wypadek trzymała wszystkie nogi pod pierzyną. Dopiero wycieczka do zoo pokazała, jak mały jest lew, a jak wielki strach. Staś na zawsze został jednak dla Małej Baby bohaterem.
Ponieważ nie ma akurat zoo pod ręką, Baba włącza nowomodny podgląd innych rzeczywistości i wyszukuje filmik o malutkim, nieszczęsnym nietoperzu, którego karmi ludzka ręka. Większe Małe siedzi, całkiem zaczarowane i pyta: taki był? złapałaś go do ręki? dałaś mu robaka? i milion pytań więcej, bo jest akurat na etapie werbalnego poznawania świata. Baba opowiada o latających po jej niebie nietoperzach, o tym, że jeszcze niedawno, kiedy była durną Babą i nie siała co roku łąki kwietnej, żeby je wieczorem pooglądać, musiała włożyć okulary, wyjść na ulicę, iść pod latarnię (;) xd) obok domu sąsiada i tam dopiero było to, co baby lubią najbardziej. Sąsiad tylko się dziwił, że mu Baba pod oknem po nocach stoi, ale się przyzwyczaił i teraz pyta, czy już nie lubi nietoperzy, bo jej nie widać. Opowiada o zależności sianych kwiatków, motyli, ciem, komarów i paru innych latawców, które lubią nietoperze. I o straszydłach, które siedzą tylko w głowie i trzeba je zagłaskać, żeby całkiem przestały straszyć.

                                                            Siedzi Baba w samolocie,
a wolałaby na płocie.
Tam sztachetki, gwoździ wiele,
Baby to są przyjaciele.

A samolot, to maszyna,
Baba z lęku się napina.
Mówi Ptak, ten jej niecnota:
ty licencję zrób pilota!

Zamiast płakać tam ze stołka,
zrobisz beczkę i fikołka.

Pewnego wieczora siedzi Baba z Ptakiem na podwórku, na leżakach, więc prawie leżą, poprzeczka gniecie w kark, ale to nic, bo latają cuda, ledwo widoczne na ciemnym niebie. Baba mówi, że trzeba zrobić latarnię, z takim miękkim, rozproszonym światłem i będzie jak w IMAX'ie. Ptak na to: to kupimy te małe lampki solarne, tak z 50 i zamontujemy na kalenicy stodoły. Babie włącza się natychmiast to, co - poza sznurkiem, trzymającym uszy - ma w głowie i widzi FILM:

Pilot Zenek, w swojej rakiecie kosmicznej, latając po orbicie, szuka tego, co podobno widać spoza 
Linii Kármána. Wypatruje Muru, piramid, Ziemia kręci się pomalutku, Zenek ziewa i na fiszce zaznacza ptaszkiem pozycję: nie widać.
Widoczność przesłaniają mu chmury, Ziemia już pod pierzynką, idzie spać. Zenek też by poszedł, ale nie bardzo może iść. Bo wisi z tymi fiszkami do góry nogami, całkiem jak Większe Małe na kanapie. Dziwny ten Zenek. Małe, latając po pokoju, machałoby wszystkim, czym tylko człowiek może machać i śmiało się całym sobą. A ten tylko wisi i trochę bimba na boki. A to tylko dlatego, że mu uciekł długopis i musiał po niego sięgnąć. Inaczej nawet by nie bimbnął. Kolejny łyp na zewnątrz i.... najpierw w głowie Zenka, potem w całej rakiecie włącza się sygnał alarmowy. Wtrętka: Baba widziała na filmach wyjący alarm i nie wie, czy w rakiecie taki jest (w ogóle nie wie, co jest w rakiecie ;) ), ale tu go widzi, słyszy i za chwilę musi paść Filmowy Tekst:
- Wyłącz to! - krzyczy Zenek. Nie wiadomo do kogo, bo jest całkiem sam, ale alarm milknie. W głowie jeszcze przez chwilę buczy mu syrena i dlatego głośno krzyczy (strasznie krzykliwy się zrobił ;)) do mikrofonu - Huston, widzisz to?!
- Widzimy, analizujemy dane. 
Nikt nie wie, co widzi Zenek, jeszcze wczoraj tego nie było. Niemożliwe przecież, żeby świecąca budowla powstała nagle, w ciągu jednego dnia! 
Huston ma czarny krawat, kwadratowe okulary w rogowej oprawce i grubaśny brzuszek. Siedzi przed kolekcją monitorów. Na jednym coś miga, na drugim zbliża się kropka i robi: piiipipiiip, kolejny omiata w kółko coś ciemnego, co na chwilkę zasłania jasne. Następnych już nie widać, bo są za daleko, ale Huston Wie.  Wokół mnóstwo czarnych telefonów, z których albo on dzwoni, albo one dzwonią. Głośno i niefajnie się zrobiło, ale w takiej chwili tak właśnie musi być, nawet, jak ktoś nie lubi.
- Too Oni...- szepce do siebie, ale ma mikrofon przed nosem, więc Zenek słyszy i wpada w panikę. 
 - Jak Oni?! Jacy Oni?! Huston, nawet mi tak nie mów, nawet tak nie myśl!! Ty wiesz, co Oni ze mną zrobią?! Ustrzelą mi lotki mojej ślicznej rakiety wielkimi laserami! Zburzą puzzle ze świnką Peppą, które układam od trzech dni! Zjedzą moją latającą pastę z humusu z papryką! Odwołaj to!!!!
- Zenek, jesteś pierwszym kosmonautą, który widzi Ich dzieło! Wracaj, będzie wywiad dla telewizji!
Zenek przełknął ślinę, opanował emocje, złapał przelatujący obok grzebień i czesząc się, włączył wsteczny. Rakieta zawyła, bo przez tę telewizję zapomniał o sprzęgle. Poprawił, wrzucił, rakieta zamilkła i ruszyła tyłem do domu. Zenek zagląda czasem w jedno, czasem w drugie lusterko, kręci lekko sterem, żeby ominąć meteory. A czasem zagląda i w trzecie, bo mu przedziałek krzywo wychodzi od tego kręcenia głową. 
W tym czasie Huston wydaje rozkazy. MI6, Secret Service, Mossad już w akcji, Grom się zawiązuje w supełek i też rusza. Paru innych podąża ich śladem, ale są tak tajni, że nawet Baba nie wie, kim są.
Brną przez morza, góry, pagórki i dziury w drodze. Dzielni są. Przez las i pole docierają do Chatki na Kurzej Łapce. nie otwierają wielkiej, brzydkiej, zielonej bramy, bo wiedzą, że wydaje dźwięki, jakby za nią mieszkał Jabba, nie Baba. Chociaż... zewnętrzne rubieża są, Pomysł na Psa jest przestępczy, Baba zarządza, ale nie ma ogona, więc się nie liczy. 
Dobra, tajni podpełzają do Chatki, rozmawiają ze swoimi ramionami i mankietami: idź od zachodu, ty od południa, spotkamy się wewnątrz, przyślijcie posiłki. 
Rozmawiają za głośno, więc Baba to słyszy i nic nie rozumie, bo niby ten rękaw ma iść od południa? I jak znaleźć południe w środku nocy? I ledwo doszli, już głodni?! Zaszeptała zaklęcie do kieszonki w fartuchu i poszła gotować. Dziwni jacyś, ale jak chcą jeść, to ich nakarmi. Po swojemu, duszonymi chwastami z wątróbką i szpinakiem. I odrobiną marchewki z groszkiem. Miesza w garze i nuci pod nosem:
Marcheweczko chodź do gara,
Baba się tu bardzo stara,
Groszku chodź tu, husi, husi,
Baba cię udusi

Nagle z sufitu, podwieszony na sznurkach, zjeżdża zakuty w kevlar łeb i dynda nad garem, krzycząc: -Nie duś!!!!! Baba się trochę dziwi, bo zwykle zjeżdżające z powały pająki nie są tak duże, nie noszą kasków, a już na pewno nie są aż tak głośne. Ale okulary leżą gdzieś daleko, para nad garem, a Baba nie takie rzeczy widziała, robi jej się skrót myślowy "przyślijcie posiłki=jestem głodny=mucha za mała", więc rzuca wątróbkę w otwartą japę, a wpadającemu przez okno za dużemu nietoperzowi porcję marchewki z groszkiem. Następny, dziarskim fikołkiem wpadający przez drzwi po wylądowaniu dostaje szpinak i tak właśnie pokonuje Baba armię komandosów ściśle tajnych, bo mają traumę z przedszkola i boją się tych, którzy karmią ich tymi specjałami. Baba wcale nie chciała ich wystraszyć i teraz jej głupio. Sadza płaczących komandosów na kanapie, przeprasza, głaszcze po zakutych łbach i pyta, czemu nie zadzwonili, że przyjdą, upiekłaby krzywe i cieknące ciasto czekoladowe. 
- Nie mogliśmy, to jest tajna akcja, ratujemy przed tobą świat, bo jesteś Babo kosmitą!
A to się Baba zdziwiła. Przebóg, poznali ją... Od dawna podejrzewała, że tak jest, bo tak niedopasowanego ludzia wśród ludzi, to Baba zna tylko jednego, ale on to na pewno nie jest stąd. Ucieszyła się i dalejże tańcować, fartuchem wywijać, aż jej szyszki z kieszonki wypadły. Za nimi kamyczki i trochę piasku z Zimnego Morza, dwa pióra do pisania, malutki kajecik, kubek z kawą i plaster z Minionkami. Szczególnie tym z jednym okularem, bo przypomina Babie Ptaka z latarka na czole i nosi go, jak zdjęcie lubego.
A to się zdziwili komandosi, bo nie dość, że to nie światła lądowiska dla Obcych, tylko solarki na stodole, naprowadzające owady, naprowadzające nietoperze, to jeszcze kosmiczna Baba. Ale oni też już wiele widzieli, wzięli więc Babą pod paszki i tanecznym krokiem ruszyli do kuchni, piec razem ciasto czekoladowe. W kuchni, przy stole, z grzebieniem wystającym z tylnej kieszeni kombinezonu siedzi Zenek i na ich widok pyta z wyrzutem: Gdzie ta telewizja?! Ale Baba daje mu do ręki kałatuszkę, na stole stawia kosz z jajami i każe kręcić kogel-mogel, który potem trochę zjedli, a trochę wrzucili do ciasta. Wśród najpotrzebniejszych sprzętów kuchennych ma Baba kamerę, włącza więc nagrywanie, Zenek się ucieszył i mieszał, perorując o kosmosie, ciasto wyszło wybitnie koślawe, pyszne i wszyscy byli szczęśliwi. Tyle, że filmu nie ma, bo obiektyw zapaprany mąką.
Końcowa lista płac, skoczna muzyczka/wycie syreny, The End i żyli długo i szczęśliwie.

Po seansie Babie się paszcza cieszy, układa na powrót skarby w kieszonce i z radości całuje Ptaka, że znów wziął ją do kina. Bo to lubi najbardziej, a szczególnie to, które wymyślił dla niej - rzuca pomysł, a Baba natychmiast robi z tego film panoramiczny i dolby stereo surround, digital, f/x i zoom. W 5D. Taka zdolna.

Mniejsze Małe idzie w jej ślady, jest na etapie animacji, niekoniecznie komputerowej, bo to już oklepane. Z małego pokoiku słychać dwujęzyczny podział ról:
- I'm unicorn, a ty możesz być horsy.
- No! Nie konik! I'm unicorn too!
- This is mój domek.
- Nooo!!! - i magiczne słowo na M.
Magia polega na tym, że Mniejsze Małe, podkreślając wagę wypowiedzi, zaczyna je wypowiadać od trzykrotnego powtórzenia pierwszej sylaby. Brzmi to tak: maj...maj...maj - i tu się zaczynają schody. Bo nigdy nie wiadomo, jak skończy i co będzie potem. Maj...tu-siu, bo imię Większego Małego sylabizuje, Maaaa...mi i płacz, bo Mummy w pracy, czy maaa....jn! co jest najgroźniejsze, bo pisk przechodzi w przeciągłe naddźwięki, małe wpada w nadprzestrzeń i wtedy strach się bać. Wokół coraz mniejszego maleństwa pojawiają się świetliste kreski, a ono oddala się we wściekłą rozpacz. I to by potwierdzało teorię pozaziemskiego pochodzenia Baby, bo ma geny, a gena nie wydubiesz, jak mawia Ten, Którego Śmiech Słychać Do Dzisiaj.
Tak, czy śmak, świat Baby, obojętnie gdzie powiesi swój kapelusz z woalką, zawsze jest trochę kosmiczny, trochę komiczny i zawsze na opak. Opsiaj dałn, jak o swoim mówią Małe. Bo one to całkiem nowe, dużo lepsze Baby, które już zaczęły pisać swoją pisankę.











wtorek, 23 lipca 2019

????!!!?????




to jest niewyobrażalne po prostu ;)

Moi mili, którzy czytacie moje bzdurne pisanki, jest Was tylu, że ja nie umiem do tylu liczyć!
Ujawnijcie się, proszę. Wiem, "nie wiem, co napisać", "bez sensu, zobaczę lepiej, co inni napisali" ;)
Wyślijcie choć internetową buźkę z nazwą miasta, w którym mieszkacie, proszę, proszę :)
Dla mnie to niepojęte, że czytają to ludzie w miejscach, których nigdy nie zobaczę, które znam z książek... Nie mam telewizora, bądźcie, proszę, moimi mediami :) Tak bardzo chciałabym zobaczyć, że to nie internetowe algorytmy, tylko WY. Napiszcie w komentarzu chociaż nazwę miasta, choć kraj, z którego pochodzicie. Proszę najpiękniej, jak umiem :)
Zacznę, być może tym samym skończę ;)

Baba to ta z tyłu, z przodu moja lepsza wersja - Mniejsze Duże ;)




 Większe Małe i ja





Ptak










w ręku zielony badylek, czyli rzecz o babie i ptaku


Zagnieździła się Baba w życiu z Ptakiem, znów łapała szczęście, które skakało radośnie i unosiło się wokół, przypominając malutkie, kolorowe, uśmiechnięte bańki mydlane. W piecu strzelało drewno, ciepło żywego ognia dawało siłę i wyszukiwało w ich duszach prawdziwą wiarę, nadzieję i miłość, wyciągając je na zewnątrz za uszy. Baba zbierała zioła, suszyła, fermentowała, mieszała w miedzianym kotle i coś sobie mruczała pod nosem. Wiedziała, co robi, skończyła kiedyś Szkołę Tajnego Mieszania w Lewo, a Ptak jadł, pił, kąpał się w tym, aż pewnego dnia zadał Babie Pytanie. Baba, jak to ona, zamiast rzewnego „tak”, okrutnego „nie”, albo przynajmniej „pomyślę o tym jutro”, z bezbrzeżnym zdumieniem spytała: ale dlaczego??? Oj, kochał Ptak Babę okrutnie, a znał ją jeszcze lepiej, bo spokojnie powtórzył Pytanie...osiem razy. Durna Baba.
Przez kilka dni siedziała cicho, a w środku jestestwa samo wszystko mieszało się w lewo. Potem w prawo. Potem bulgotało i strzelało gejzerami. A na końcu Baba pękła i rozprawiła się z tym sztormem na piśmie, bo tak jej wychodziło najlepiej:

Podajesz mi dłoń, drugą nakrywasz moją, w twoich oczach widzę łzy. Byle nie mrugnąć, bo nic ich nie zatrzyma i okaże się, nie będzie się dało dłużej ukrywać, że masz serce...
Czuję spracowaną nierówność palców, ostre brzegi paznokci i ciepło. To samo, którym otuliłeś mnie już dawno temu, którym oddzieliłeś mnie od niezrozumiałego świata potłuczonych luster.
Rozumiesz, że są dni, w których milknie wewnętrzna muzyka, kiedy każdy krok, gest, ruch jest szeptem. Byle ciszej, byle ciemniej, żeby nikt się nie zorientował, że jeszcze tu jestem.
Dajesz mi wtedy 2 kasztany, albo drewniany kwiatek, czasem spinkę do włosów z różowym serduszkiem i znów wschodzi słońce, a ja się go nie boję.
Gładzisz wnętrze mojej dłoni szorstkim kciukiem, a ja czuję dotyk małego chłopca, którego przez lata obudowałeś męskim ciałem, poczuciem odpowiedzialności, silą, stanowczością i słabością, przypisaną człowieczeństwu. Zbudowałeś pancerz, który ukrywa świadome i tajemne potrzeby, braki, dawno pogrzebane nadzieje, które przekułeś w ogrom miłości którą mi dajesz bez zbędnych słów i gestów.
Odsłoniłeś przede mną swój miękki brzuszek, nie martw się, nikomu nie powiem, że go masz. Ci, którzy widzą, a nie tylko patrzą, zobaczą go w jasności, którą we mnie odkryłeś, a której nie umiem i nie chcę już ukryć.

"uroczyście oświadczam, że... "

daję ci siebie, moją wiarę, nadzieję i miłość. Małe serce, oplatane pajęczyną zwątpień i słabości. Wszystkie moje kamyki, nawet ten z Ajaccio, o który na pewno potknął się Napoleon, ucząc się chodzić. Butelkę z piaskiem z trzech mórz i jednego oceanu. Moje strachy na wróble, patykowe szaleństwo i fikołki na barierce przy drodze. Każdą książkę, którą muszę skończyć, zapominając o praniu, sprzątaniu, gotowaniu i paru innych, które coraz silniej i mocniej przykuwają mnie do zimnej ściany dorosłości.
Anioł otula moją duszę, kiedy kładziesz u moich stóp pełne czułości spojrzenie, dłoń, wyrzeźbioną w starej desce, wiązanki polnych kwiatów, w których każda warstwa przewiązana jest źdźbłami traw. Wtulam twarz w miejsce, w którym bije twoje serce, a silne ramiona obejmują mnie jak pas ratunkowy
"...z obecnym tu..."

Tu - w moim sercu, w duszy, trzymającego za rękę małą dziewczynkę, którą dawno temu schowałam głęboko i której nigdy się nie pozbędę.
Jesteś przy mnie, w każdym oddechu i uderzeniu serca. Wśród jarzębinowych ścian i w autku, pędzącym w siną dal. I w niebie, które widzę przez maleńkie okienko samolotu.
Każdego dnia, tej miniaturze życia, w której budzę się o świcie wtulona w ciebie. Wracam z niebytu nocy, jestem silna, pełna życia. Popołudniowa słabość zdaje się tak odległa, a nocne odchodzenie w niebyt wręcz nierealne. Znów wtulam się w ciebie i szczęśliwa, znikam w niebycie. Jesteś.
Trwasz przy mnie Dzisiaj, bo Wczoraj zniknęło, a Jutra nie ma. Kiedy obudzimy się o świcie, znów będzie Dzisiaj i tak plany na Jutro diabli wzięli. Jesteś każdym moim malutkim życiem.

"i ślubuję ci..."

Być kobietą, którą we mnie zobaczyłeś, a potem wyciągnąłeś z czarnego dołu bezsilnej walki o codzienność. Jak tylko ty potrafisz - bez słowa, podając silną, stanowczą dłoń i patrząc w sam środek mojego jestestwa.
Będę piekła małe, brzydkie, przypalone ciasta, które oskrobiemy nożykami, podjadając kruszki. Zamkniemy słońce w zakręcanych przez ciebie słoikach, rozświetlą mroki zimy.
Każdego dnia będę niecierpliwie czekać, aż wrócisz z pradawnego, przypisanego wyłącznie mężczyznom, polowania na mamuty, które na przestrzeni dziejów zmieniły się w male, plastikowe prostokąty, wydzielające porcje świeżego mięsa przy bankomacie.
Będziesz mnie rozśmieszał tymi krótkimi, ciętymi ripostami i opowiastkami pełnymi absurdalnej abstrakcji, jedynymi łaskotkami jakie posiadam.
Posłucham twego milczenia i zrozumiem, że tkwiące w mężczyźnie emocje są nienazywalne i potrzebują tylko dotknięcia palcem policzka, albo tego miejsca, w którym spotykają się kości obojczyka, wsunięcia dłoni za kołnierzyk, na samej krawędzi karku. I już są oswojone, przestają grozić i straszyć.

"...w związek małżeński..."

W to kruche splątanie dusz, efemerycznych, ulotnych i wiotkich. Zaklętych w małych kółeczkach z litego dębu, malachitu i lapis-lazuli.

"...miłość, wierność i uczciwość..."

Zamknięte w szacunku do ciebie i siebie. Naszej odrębności i tej części, w której tworzymy nasze Razem. Nie cielesne, ale to, które mieszka w sercu.
Ciało to tylko ubranie dla duszy, myśli, emocji, uczuć wszelakich. Coś, co można oddać tylko wtedy, gdy już wtulają się w siebie dwa istnienia.

"...zgodne, szczęśliwe i trwałe..."

Stary, drewniany stół w buduarowej kuchni, mosiężna lampa z ciepłym kloszem z Murano, wisząca tuż nad nim. Maluje na naszych twarzach ciepłe cienie, tworząc renesansowy kadr. Leżące, przeciągające się u naszych stóp psy i koty.
To tylko chwila, ale widzę w tobie szczęście. Ty wiesz, że jest ono tylko kompilacją drobnych chwil, momentów, widzisz je, czujesz, kreujesz.
Obydwoje wiemy, że czekanie na cud czyni życie ślepym i jałowym. Sami składamy go z drobiazgów,szczęśliwe chwile nawlekamy na rzemień życia, jak Indianin skalpy. Zdobycz największa, dotyk absolutu.
Tylko tak, słuchając siebie nawzajem i siebie samych, zbudujemy opokę.

"...i że cię nie opuszczę..."

Życie nie jest specjalnie przewidywalne, a Nemezis karze ludzi, spełniając ich życzenia. W moim sercu wybudowałeś, wytynkowałeś i pomalowałeś pudełeczko, w którym zamieszkałeś na zawsze. Zawierucha może nas rozdzielić, ale nie ma mocy usunąć cię z miejsca, które ci dałam.
Już zawsze będziesz trzymał za rękę moją małą dziewczynkę, która wesprze się na tobie, chodząc po krawężnikach życia”.

Zaczęli stare-nowe życie, łapiąc te śmieszne, szczęśliwe bzdurki, Baba nie spadała już z żadnych obrzeży, czasem się potykała, jak to Baba, ale skrzydła Ptaka były zawsze w pobliżu. Choć czasem łapały ją dopiero przy samej ziemi, bo to żartowniś był i lubił, jak Babie oczy robiły się coraz większe. Żyli tak, że wszyscy przemytnicy fałszu i obłudy okrążali ich dom szerokim łukiem, a każda bezradna istota wpełzała przez dziury w braku płotów i właziła na kolana, pełna ufności i wtulała paszczę pod pachę, zasypiając bezpiecznie w jednej chwili.
Baba też była bezpieczna, a przynajmniej tak się jej wydawało. Dzielnie opuszczała most zwodzony, otwierała wielką kratę, brzydką bramę i już nie nikła, nie malała, nie kurczyła się w sobie. Skrzydła Ptaka otaczały ją pewnie, nawet, kiedy on sam był daleko. Przypomniało się Babie, że przed nią wielka skala czynów ogromnych, błysnął pomysł w szczęśliwych oczach i ruszyła zdobywać siebie.
Pojechała do Poplamionej Farbkami Jamy, w której od dawna słychać było śmiech, szelest książek i muzykę. Wszystko to, co Baby lubią najbardziej, w czym, odsunąwszy na bok stertę kredek, farbek, bibułek, pędzelków, klejów, nożyczek i przydasiów („nie wyrzucaj, to się jeszcze przyda”), znajdują swój sens. Już od progu usłyszała radosne: Titititi, Babo – uśmiech – titititit, titi, ti-ti-ti – kolejny uśmiech – przyjdź znów! - serduszko. Balsam dla duszy, tak się to ponoć nazywa.
Oj, pomyślała, bo wiedziała, że titititanie, to tajemny język straszydeł wszelakich. Była już jednak Babą z dystansem, zajrzała więc raz jeszcze, ukłoniła się nisko Dzieweczce z Krainy Czarów i kichnąwszy dwa razy, powędrowała swoją drogą.
Los dał jej i wpadanie w głębokie dziury, i zdobywanie szczytów, a po drodze podziwianie widoków, nie dziwiła się więc już niczemu, choć czasem mało rozumiała, jak to Baba.
Dróżką na skuśkę wśród kwitnących rzepaków, zbierając badyle na kolację dla Ptaka, doszła do Wysokiego Zamczyska. I stał się dziw – giezełko z zapaską, w które już dawno wrosła, było w kolorze ścian, dywanów, w odcieniach stor i obrusów, lśniło blaskiem świec z kandelabra na fortepianie. Pachniało świeżą kawą, ziołami tęsknotą za zamierzchłymi czasami.
Zachłysnęła się Baba, zachwyciła, a zza wysokich malw wyszedł Acan z jagnięciem na rękach. Zamiótł kapeluszem pawiment przed Babą i podał malutkie, opuszczone nieszczęście, czyniąc z niej pomysł na owcę. Kim w tej chwili został Ptak, lepiej nie myśleć. Zaszczebiotała Baba czule do jagnięcia, dworsko do Acana i jedną częścią człowieka zamieszkała w Wysokim Zamczysku. Swoją Chatkę na Kurzej Łapce kochała najbardziej na świecie, ale tu, obok fortepianu, „Dziewczyny z perłą” i wariacji na temat „Bukietu” Muchy, tej definicji kruchości kobiety, był ogień w kominku, barokowy szezlong, ciasteczka z kutii i rozmowy, rozmowy, rozmowy. O wszystkim i niczym, pomysłach niebywałych, o których Acan opowiadał tak, że zdawało się, że nie o planach wielkich, przewrotnych, a o planowanym obiedzie na jutro prawi. „Czyń Babo honory, wsiądź na karego i pędź, bo tu znajdziesz siebie” - rzekł, kiedy już się nagadali.
Babie nie trzeba dwa razy powtarzać, że coś jednak umie, że może, że jej jedno, maciupeńkie życie może być aż tak piękne. Popędziła, z tym, że do Ptaka. Z jagnięciem na ręku. A Ptak, nie znając Acana, ani Wysokiego Zamczyska, przygarnął nową bajkę do serducha, bo wystarczyło, że rozpromieniła mu Babę.
Teraz piekła chleb, pichciła mięsiwo smalczyste i herbatki z chwastów, piekła podpłomyki i tańczyła w Spichlerzu. Śpiewała refren o baranku, bo reszta pieśni jej nie zachwycała, a jagnię zawsze było u jej boku. Siedziała z dziećmi na drewnianym progu, maluch pił mleko z butelki trzymanej w rączkach szczęśliwych brzdąców, słuchała ich opowieści i sama opowiadała bajki. Te prawdziwe, które działy się wokół i czasem wymyślone, bo bajka być musi i nigdy nie wolno z niej wyrosnąć.
Tańczy Ptak z Babą, ona w lnianej sukience w wielkie kwiaty, on w tunice z Kragelund, bo duch w nim bojowy i miękkość tylko Babie okazać umie. Acan strzela radośnie z bykowca, a Młodzian przygrywa na piszczałce. Wiotka Białogłowa spogląda na nich z uśmiechem zza firany w Zamczysku i zbiera się na odwagę, żeby dołączyć do tej gromadki dziwaków, którzy nie boją się żyć. A zza płotu słychać śmiech i pokrzykiwania gawiedzi: Wpuście nas! Też chcemy tańczyć i śpiewać, biesiadować radośnie!
Otworzyli wspólnie wrota Zamczyska i pojaśniało, już nie tylko Młodzian przygrywał, ale kapela cała, a oni żyli, żyli, żyli tak, jak nigdy dotąd. Przaśnie, swojsko i pysznie. Z piętra lekko zbiegła Białogłowa i, z kwiatami w dłoni, wtuliła twarz w napierśnik Acana. Spojrzał z uśmiechem na Ptaka, trzymającego mocno Babę i obydwaj poczuli siłę, moc, spełnienie i szczęście, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznali. A może i tak.
Oj, Babo, Ptaku, piszcie dalej swoją opowieść od serca, z drobinek składajcie wielkość, czujcie, myślcie, przeżywajcie najmniejszą chwileczkę tak, jakby była bezmiarem. Nigdy nikogo nie udawajcie, nie dopasowujcie się do tego, co inni nazywają „dorosłym życiem pełnym obowiązków”, pozbawionym radości i miłości, dobra i przygód. Niech Chatka na Kurzej Łapce i Wysokie Zamczysko będą ostoją i dadzą schronienie, a jak się napatoczy Inne Bajeczne, łapcie w dłonie i skrzydła, bo los ma dla was jeszcze wiele piękna, wie, że potraficie je widzieć, odruchowo odsuwając zasłony zła. A ono też jest potrzebne, gdyby go nie było, trudno byłoby zauważyć, że jest dobrze. Żyjcie tak, jak potraficie najpiękniej, a nagrodą będzie uśmiech dziecka, ufność jagnięcia, zasypiającego na kolanach Baby i potykaczki rzucane wam pod nogi przez tych, którzy się boją.
Ptak, po słowach Baby: Piękne, ja tak nie potrafię, choć umiem wiele
Baba, po słowach Ptaka: Słowa nie są potrzebne komuś, kto umie pokazać
Acan z Białogłową: Kiedy będziecie? ♥