Zagnieździła
się Baba w życiu z Ptakiem, znów łapała szczęście, które
skakało radośnie i unosiło się wokół, przypominając malutkie,
kolorowe, uśmiechnięte bańki mydlane. W piecu strzelało drewno,
ciepło żywego ognia dawało siłę i wyszukiwało w ich duszach
prawdziwą wiarę, nadzieję i miłość, wyciągając je na zewnątrz
za uszy. Baba zbierała zioła, suszyła, fermentowała, mieszała w
miedzianym kotle i coś sobie mruczała pod nosem. Wiedziała, co
robi, skończyła kiedyś Szkołę Tajnego Mieszania w Lewo, a Ptak
jadł, pił, kąpał się w tym, aż pewnego dnia zadał Babie
Pytanie. Baba, jak to ona, zamiast rzewnego „tak”, okrutnego
„nie”, albo przynajmniej „pomyślę o tym jutro”, z
bezbrzeżnym zdumieniem spytała: ale dlaczego??? Oj, kochał Ptak
Babę okrutnie, a znał ją jeszcze lepiej, bo spokojnie powtórzył
Pytanie...osiem razy. Durna Baba.
Przez
kilka dni siedziała cicho, a w środku jestestwa samo wszystko
mieszało się w lewo. Potem w prawo. Potem bulgotało i strzelało
gejzerami. A na końcu Baba pękła i rozprawiła się z tym sztormem
na piśmie, bo tak jej wychodziło najlepiej:
„Podajesz
mi dłoń, drugą nakrywasz moją, w twoich oczach widzę łzy. Byle
nie mrugnąć, bo nic ich nie zatrzyma i okaże się, nie będzie się
dało dłużej ukrywać, że masz serce...
Czuję
spracowaną nierówność palców, ostre brzegi paznokci i ciepło.
To samo, którym otuliłeś mnie już dawno temu, którym oddzieliłeś
mnie od niezrozumiałego świata potłuczonych luster.
Rozumiesz,
że są dni, w których milknie wewnętrzna muzyka, kiedy każdy
krok, gest, ruch jest szeptem. Byle ciszej, byle ciemniej, żeby nikt
się nie zorientował, że jeszcze tu jestem.
Dajesz
mi wtedy 2 kasztany, albo drewniany kwiatek, czasem spinkę do włosów
z różowym serduszkiem i znów wschodzi słońce, a ja się go nie
boję.
Gładzisz
wnętrze mojej dłoni szorstkim kciukiem, a ja czuję dotyk małego
chłopca, którego przez lata obudowałeś męskim ciałem, poczuciem
odpowiedzialności, silą, stanowczością i słabością, przypisaną
człowieczeństwu. Zbudowałeś pancerz, który ukrywa świadome i
tajemne potrzeby, braki, dawno pogrzebane nadzieje, które przekułeś
w ogrom miłości którą mi dajesz bez zbędnych słów i gestów.
Odsłoniłeś
przede mną swój miękki brzuszek, nie martw się, nikomu nie
powiem, że go masz. Ci, którzy widzą, a nie tylko patrzą, zobaczą
go w jasności, którą we mnie odkryłeś, a której nie umiem i nie
chcę już ukryć.
"uroczyście oświadczam, że... "
daję ci siebie, moją wiarę, nadzieję i miłość. Małe serce, oplatane pajęczyną zwątpień i słabości. Wszystkie moje kamyki, nawet ten z Ajaccio, o który na pewno potknął się Napoleon, ucząc się chodzić. Butelkę z piaskiem z trzech mórz i jednego oceanu. Moje strachy na wróble, patykowe szaleństwo i fikołki na barierce przy drodze. Każdą książkę, którą muszę skończyć, zapominając o praniu, sprzątaniu, gotowaniu i paru innych, które coraz silniej i mocniej przykuwają mnie do zimnej ściany dorosłości.
Anioł
otula moją duszę, kiedy kładziesz u moich stóp pełne czułości
spojrzenie, dłoń, wyrzeźbioną w starej desce, wiązanki polnych
kwiatów, w których każda warstwa przewiązana jest źdźbłami
traw. Wtulam twarz w miejsce, w którym bije twoje serce, a silne
ramiona obejmują mnie jak pas ratunkowy
"...z
obecnym tu..."
Tu - w moim sercu, w duszy, trzymającego za rękę małą dziewczynkę, którą dawno temu schowałam głęboko i której nigdy się nie pozbędę.
Jesteś
przy mnie, w każdym oddechu i uderzeniu serca. Wśród jarzębinowych
ścian i w autku, pędzącym w siną dal. I w niebie, które widzę
przez maleńkie okienko samolotu.
Każdego
dnia, tej miniaturze życia, w której budzę się o świcie wtulona
w ciebie. Wracam z niebytu nocy, jestem silna, pełna życia.
Popołudniowa słabość zdaje się tak odległa, a nocne odchodzenie
w niebyt wręcz nierealne. Znów wtulam się w ciebie i szczęśliwa,
znikam w niebycie. Jesteś.
Trwasz
przy mnie Dzisiaj, bo Wczoraj zniknęło, a Jutra nie ma. Kiedy
obudzimy się o świcie, znów będzie Dzisiaj i tak plany na Jutro
diabli wzięli. Jesteś każdym moim malutkim życiem.
"i ślubuję ci..."
Być kobietą, którą we mnie zobaczyłeś, a potem wyciągnąłeś z czarnego dołu bezsilnej walki o codzienność. Jak tylko ty potrafisz - bez słowa, podając silną, stanowczą dłoń i patrząc w sam środek mojego jestestwa.
Będę
piekła małe, brzydkie, przypalone ciasta, które oskrobiemy
nożykami, podjadając kruszki. Zamkniemy słońce w zakręcanych
przez ciebie słoikach, rozświetlą mroki zimy.
Każdego
dnia będę niecierpliwie czekać, aż wrócisz z pradawnego,
przypisanego wyłącznie mężczyznom, polowania na mamuty, które na
przestrzeni dziejów zmieniły się w male, plastikowe prostokąty,
wydzielające porcje świeżego mięsa przy bankomacie.
Będziesz
mnie rozśmieszał tymi krótkimi, ciętymi ripostami i opowiastkami
pełnymi absurdalnej abstrakcji, jedynymi łaskotkami jakie posiadam.
Posłucham
twego milczenia i zrozumiem, że tkwiące w mężczyźnie emocje są
nienazywalne i potrzebują tylko dotknięcia palcem policzka, albo
tego miejsca, w którym spotykają się kości obojczyka, wsunięcia
dłoni za kołnierzyk, na samej krawędzi karku. I już są oswojone,
przestają grozić i straszyć.
"...w związek małżeński..."
W to kruche splątanie dusz, efemerycznych, ulotnych i wiotkich. Zaklętych w małych kółeczkach z litego dębu, malachitu i lapis-lazuli.
"...miłość, wierność i uczciwość..."
Zamknięte w szacunku do ciebie i siebie. Naszej odrębności i tej części, w której tworzymy nasze Razem. Nie cielesne, ale to, które mieszka w sercu.
Ciało
to tylko ubranie dla duszy, myśli, emocji, uczuć wszelakich. Coś,
co można oddać tylko wtedy, gdy już wtulają się w siebie dwa
istnienia.
"...zgodne, szczęśliwe i trwałe..."
Stary, drewniany stół w buduarowej kuchni, mosiężna lampa z ciepłym kloszem z Murano, wisząca tuż nad nim. Maluje na naszych twarzach ciepłe cienie, tworząc renesansowy kadr. Leżące, przeciągające się u naszych stóp psy i koty.
To
tylko chwila, ale widzę w tobie szczęście. Ty wiesz, że jest ono
tylko kompilacją drobnych chwil, momentów, widzisz je, czujesz,
kreujesz.
Obydwoje
wiemy, że czekanie na cud czyni życie ślepym i jałowym. Sami
składamy go z drobiazgów,szczęśliwe chwile nawlekamy na rzemień
życia, jak Indianin skalpy. Zdobycz największa, dotyk absolutu.
Tylko
tak, słuchając siebie nawzajem i siebie samych, zbudujemy opokę.
"...i że cię nie opuszczę..."
Życie nie jest specjalnie przewidywalne, a Nemezis karze ludzi, spełniając ich życzenia. W moim sercu wybudowałeś, wytynkowałeś i pomalowałeś pudełeczko, w którym zamieszkałeś na zawsze. Zawierucha może nas rozdzielić, ale nie ma mocy usunąć cię z miejsca, które ci dałam.
Już
zawsze będziesz trzymał za rękę moją małą dziewczynkę, która
wesprze się na tobie, chodząc po krawężnikach życia”.
Zaczęli
stare-nowe życie, łapiąc te śmieszne, szczęśliwe bzdurki, Baba
nie spadała już z żadnych obrzeży, czasem się potykała, jak to
Baba, ale skrzydła Ptaka były zawsze w pobliżu. Choć czasem
łapały ją dopiero przy samej ziemi, bo to żartowniś był i
lubił, jak Babie oczy robiły się coraz większe. Żyli tak, że
wszyscy przemytnicy fałszu i obłudy okrążali ich dom szerokim
łukiem, a każda bezradna istota wpełzała przez dziury w braku
płotów i właziła na kolana, pełna ufności i wtulała paszczę
pod pachę, zasypiając bezpiecznie w jednej chwili.
Baba
też była bezpieczna, a przynajmniej tak się jej wydawało.
Dzielnie opuszczała most zwodzony, otwierała wielką kratę,
brzydką bramę i już nie nikła, nie malała, nie kurczyła się w
sobie. Skrzydła Ptaka otaczały ją pewnie, nawet, kiedy on sam był
daleko. Przypomniało się Babie, że przed nią wielka skala czynów
ogromnych, błysnął pomysł w szczęśliwych oczach i ruszyła
zdobywać siebie.
Pojechała
do Poplamionej Farbkami Jamy, w której od dawna słychać było
śmiech, szelest książek i muzykę. Wszystko to, co Baby lubią
najbardziej, w czym, odsunąwszy na bok stertę kredek, farbek,
bibułek, pędzelków, klejów, nożyczek i przydasiów („nie
wyrzucaj, to się jeszcze przyda”), znajdują swój sens. Już od
progu usłyszała radosne: Titititi, Babo – uśmiech – titititit,
titi, ti-ti-ti – kolejny uśmiech – przyjdź znów! - serduszko.
Balsam dla duszy, tak się to ponoć nazywa.
Oj,
pomyślała, bo wiedziała, że titititanie, to tajemny język
straszydeł wszelakich. Była już jednak Babą z dystansem, zajrzała
więc raz jeszcze, ukłoniła się nisko Dzieweczce z Krainy Czarów
i kichnąwszy dwa razy, powędrowała swoją drogą.
Los
dał jej i wpadanie w głębokie dziury, i zdobywanie szczytów, a po
drodze podziwianie widoków, nie dziwiła się więc już niczemu,
choć czasem mało rozumiała, jak to Baba.
Dróżką
na skuśkę wśród kwitnących rzepaków, zbierając badyle na
kolację dla Ptaka, doszła do Wysokiego Zamczyska. I stał się dziw
– giezełko z zapaską, w które już dawno wrosła, było w
kolorze ścian, dywanów, w odcieniach stor i obrusów, lśniło
blaskiem świec z kandelabra na fortepianie. Pachniało świeżą
kawą, ziołami tęsknotą za zamierzchłymi czasami.
Zachłysnęła
się Baba, zachwyciła, a zza wysokich malw wyszedł Acan z
jagnięciem na rękach. Zamiótł kapeluszem pawiment przed Babą i
podał malutkie, opuszczone nieszczęście, czyniąc z niej pomysł
na owcę. Kim w tej chwili został Ptak, lepiej nie myśleć.
Zaszczebiotała Baba czule do jagnięcia, dworsko do Acana i jedną
częścią człowieka zamieszkała w Wysokim Zamczysku. Swoją Chatkę
na Kurzej Łapce kochała najbardziej na świecie, ale tu, obok
fortepianu, „Dziewczyny z perłą” i wariacji na temat „Bukietu”
Muchy, tej definicji kruchości kobiety, był ogień w kominku,
barokowy szezlong, ciasteczka z kutii i rozmowy, rozmowy, rozmowy. O
wszystkim i niczym, pomysłach niebywałych, o których Acan
opowiadał tak, że zdawało się, że nie o planach wielkich,
przewrotnych, a o planowanym obiedzie na jutro prawi. „Czyń Babo
honory, wsiądź na karego i pędź, bo tu znajdziesz siebie” -
rzekł, kiedy już się nagadali.
Babie
nie trzeba dwa razy powtarzać, że coś jednak umie, że może, że
jej jedno, maciupeńkie życie może być aż tak piękne. Popędziła,
z tym, że do Ptaka. Z jagnięciem na ręku. A Ptak, nie znając
Acana, ani Wysokiego Zamczyska, przygarnął nową bajkę do
serducha, bo wystarczyło, że rozpromieniła mu Babę.
Teraz
piekła chleb, pichciła mięsiwo smalczyste i herbatki z chwastów,
piekła podpłomyki i tańczyła w Spichlerzu. Śpiewała refren o
baranku, bo reszta pieśni jej nie zachwycała, a jagnię zawsze było
u jej boku. Siedziała z dziećmi na drewnianym progu, maluch pił
mleko z butelki trzymanej w rączkach szczęśliwych brzdąców,
słuchała ich opowieści i sama opowiadała bajki. Te prawdziwe,
które działy się wokół i czasem wymyślone, bo bajka być musi i
nigdy nie wolno z niej wyrosnąć.
Tańczy
Ptak z Babą, ona w lnianej sukience w wielkie kwiaty, on w tunice z
Kragelund, bo duch w nim bojowy i miękkość tylko Babie okazać
umie. Acan strzela radośnie z bykowca, a Młodzian przygrywa na
piszczałce. Wiotka Białogłowa spogląda na nich z uśmiechem zza
firany w Zamczysku i zbiera się na odwagę, żeby dołączyć do tej
gromadki dziwaków, którzy nie boją się żyć. A zza płotu
słychać śmiech i pokrzykiwania gawiedzi: Wpuście nas! Też chcemy
tańczyć i śpiewać, biesiadować radośnie!
Otworzyli
wspólnie wrota Zamczyska i pojaśniało, już nie tylko Młodzian
przygrywał, ale kapela cała, a oni żyli, żyli, żyli tak, jak
nigdy dotąd. Przaśnie, swojsko i pysznie. Z piętra lekko zbiegła
Białogłowa i, z kwiatami w dłoni, wtuliła twarz w napierśnik
Acana. Spojrzał z uśmiechem na Ptaka, trzymającego mocno Babę i
obydwaj poczuli siłę, moc, spełnienie i szczęście, do czego
oczywiście nigdy by się nie przyznali. A może i tak.
Oj,
Babo, Ptaku, piszcie dalej swoją opowieść od serca, z drobinek
składajcie wielkość, czujcie, myślcie, przeżywajcie najmniejszą
chwileczkę tak, jakby była bezmiarem. Nigdy nikogo nie udawajcie,
nie dopasowujcie się do tego, co inni nazywają „dorosłym życiem
pełnym obowiązków”, pozbawionym radości i miłości, dobra i
przygód. Niech Chatka na Kurzej Łapce i Wysokie Zamczysko będą
ostoją i dadzą schronienie, a jak się napatoczy Inne Bajeczne,
łapcie w dłonie i skrzydła, bo los ma dla was jeszcze wiele
piękna, wie, że potraficie je widzieć, odruchowo odsuwając
zasłony zła. A ono też jest potrzebne, gdyby go nie było, trudno
byłoby zauważyć, że jest dobrze. Żyjcie tak, jak potraficie
najpiękniej, a nagrodą będzie uśmiech dziecka, ufność
jagnięcia, zasypiającego na kolanach Baby i potykaczki rzucane wam
pod nogi przez tych, którzy się boją.
Baba, po słowach Ptaka: Słowa nie są
potrzebne komuś, kto umie pokazać ♥
Acan
z Białogłową: Kiedy będziecie? ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz