Wiesz, że w mojej wiosce
mieszkają głównie ludzie ze Wschodu, przesiedleńcy z dawnych lat i ich
potomkowie. Dotykasz tego świata od niedawna, nie do końca ze swojej woli i
pytasz mnie, bo, jak Ty, też jestem z daleka, liczonego nie tylko kilometrami,
dlaczego są właśnie tacy, skąd tyle niechęci, zamknięcie w swoim widzeniu
rzeczywistości, pozbawionym na pozór ufności i akceptacji inności. Mówisz, że
przyczyną jest miejsce, z którego przybyli, czy raczej cechy, które podobnież
są mu przypisane. Neguję z uśmiechem, bo przecież mówisz o mojej rodzinie… ale
Twoje słowa drążą korytarze w moich myślach i, jak to zwykle czynię w takich
sytuacjach, muszę się z nimi „rozprawić”.
Być może masz trochę racji, widać
w nich pewną zaciętość, ciemną stronę zamierzchłych przodków, cień siły, która
nie pozwalała zginąć w bezkresnych stepach. Pamięć decyzji rodziców, którzy
wybrali nieznane, porzucili codzienność i ruszyli na zachód, bo tam, skąd
wyszli, czekała na nich tylko śmierć. Pod toporami i piłami do drzewa, ta
ostateczna, nieodwracalna i ta, która zostawia życie, a zabiera tylko
człowieczeństwo. Nawet tutaj wlokła się za nimi strefa cienia – miejsce
urodzenia: ZSRR.
Górale, Ślązacy, Kaszubi – jak
wiele innych nacji mają swoje życie, swój świat, archetypy, symbole, bajki,
normy i spojrzenie na inność. Ale tylko oni, ludzie z Kresów, musieli porzucić
wszystko, co stanowiło ich punkty odniesienia – od spotkania tuż za rogiem,
zbiegiem dwóch znanych od dziecka uliczek, przez niedzielną drogę do kościoła
na górce, gdzie chrzczono i przy którym grzebano ich dziadów, po odległość z
domu do stolicy. Kolejny w historii naród wędrujący, tylko przed nimi Bóg
postawił taką drogę, a ich przed taką próbą. Nie szli w poszukiwaniu dobra, tylko
bezpieczeństwa, nie z własnej woli, a obcym nakazem, a to zrodzić może tylko
nieufność. W tym mogę się z Tobą
zgodzić. Ale czy ci, którzy byli tu zawsze są inni? Bardziej otwarci? Czy
czekali na wędrowców z uśmiechem na ustach, radością i chęcią poznania? Czy Ty,
przenosząc się do Siemiatycz, familoków Bytomia, na podhalański gronik, od razu
będziesz swój, a oni Twoi? Nie, na pewno nie i przyczyną nie będzie genius loci
miejsca, z którego wyszedłeś, ani tego, w który trafiłeś.
Raczej to, co w człowieku
najmocniej zakorzenione, a co głównie determinuje wybory – jego słabość,
wynikająca głównie z niewiedzy, a coraz częściej, niestety, z niechęci
poznania. Niestety, bo grzechem nie jest nie wiedzieć, a dopiero nie chcieć
wiedzieć… Wszyscy grzeszymy zaniedbaniem, stosując słowa - wytrychy: ten to złodziej,
tamten pijak, ta lekko się prowadzi, ten jest głupi. Nie dotykamy, nie
rozumiemy, zamykamy się w swoim, pozornie bezpiecznym światku i życzymy sobie,
żeby nic się nie zmieniło, bo w tym, co nazwane na miarę możliwości, mamy
oparcie… czyż nie?
Cygan – złodziej, tabor, wróżby;
Góral – ciupaga, okowita, halny; Ślązak – gruba, szychta, kilof; Mazur – gdzieś
nad jeziorem, jachty, pomosty i szkwał.. i tak dalej. Jakież byłoby to proste,
gdyby chciało być prawdziwe!
Nie jest, bo za każdym z tych
wytrychów nie chowa się jakaś bliżej nieokreślona, jednolita masa, tylko
zwykły, pojedynczy człowiek, który – jak my – nie miał żadnego wpływu na
miejsce swego urodzenia. Nie determinuje ono też późniejszego życia i
dokonywanych wyborów, nawet, jeśli mieszkając na Śląsku, zostaniesz górnikiem,
czy mieszkając na wsi – będziesz uprawiał rolę.
A ludzie, w moim odczuciu, dzielą
się na tych, którzy poznają, uczą się każdym doświadczeniem, myślą i wyciągają
wnioski, by ostatecznie uznać, że „wiem, że nic nie wiem”, co budzi pokorę i
tych, którzy zamykają się przed wszelkim poznaniem, stawiając się na piedestale
doskonałości własnej, co jest zalążkiem pychy i buty. Tych, którzy przed
prawdziwą wielkością chylą czoła i tych, którzy nie próbują jej zrozumieć, ale,
czując coś na kształt upokorzenia myślą o własnej, możliwej niedoskonałości,
starają się sprowadzić ją do banału, czy absurdu i w ten sposób zwalczyć własne
kompleksy.
Tych, którzy smakują słowa,
odkrywając ich znaczenie i moc, których ego wrażliwe jest zarówno na piękno,
sens i półtony i tych, którzy prostym zestawem przypadkowych wyrażeń fechtują,
jak cepem, a na kolana powala ich ten, co z czynu społecznego, miast
sztychówki, przyniósł taczkę – bo to przecież nie kradzież, a większa zaradność…
To różnica między ciekawością i
szacunkiem do odmienności, w oparciu o własne, sprawdzone odnośniki, zwyczaje,
tradycję, a barbarzyńską siłą narzucania jej akceptacji, wśród krzyków o
tolerancji.
Mówisz: w dzisiejszych czasach…
trudności… inny świat… inne życie…
Ale czy na pewno tzw. dzisiejsze
czasy są aż tak inne, niż lata, wieki temu? Czy aż tak determinują tylko nasze
zachowania?
Przecież mężczyźni nadal polują
na mamuty, budują szałasy, sieją i zbierają plon, choć ich łupy sprowadzają się
dziś do szeregu cyfr odczytywanych w bankomacie za pomocą małego kawałka
plastiku. Hałaśliwie konkurują z innymi o prymat – przy klawiaturze komputera,
na sali wykładowej, w tartaku, na rybach, parkingu przed firmą. Moja maczuga
jest większa-lepsza-skuteczniejsza.
Kobiety nadal rodzą dzieci,
wychowują je, czekają na swojego wojownika. Praca zawodowa w większości jest
koniecznością, traktowaną, jak przedłużenie zamiatania sionki, a nie wyborem,
dającym poznanie, wiedzę, przemyślenie.
Guru nie jest już starzec,
wyśpiewujący dzieje rodu, aż od jego zarania – vide „Korzenie” Huxley’a, czy,
bliżej nam, „Ennemy of mine” Petersena – ale zarozumiały pyszałek w
telewizorze, produkt speców od zarządzania tymi, którzy nie chcą
wiedzieć. Ale przecież sterowanie
bezwolnym tłumem też nie jest wynalazkiem „naszych czasów”…
Czy więc różni nas cokolwiek?
Wiedza? Nie, bo przecież nie zdyskredytujemy wynalazcy abaku, koła i
perspektywy tylko dlatego, że nie posługiwał się Internetem. Styl życia? Azaliż
nie było kiedyś mody, uczt, postów, wyjazdów i powrotów, codziennej pracy i
czasem odpoczynku? Rozpusta, pornografia? A cóż począć z Neronem, Messaliną,
całym rokoko i carycą Katarzyną, nie zapominając o czasach stanisławowskich?
Technika? Przecież Leonardo wynalazł nawet mikser, tylko facet od prądu urodził
się za późno :)
Nihil novi sub sole, jak dawno
temu uznał Kohelet i mógłby to rzec dziś.
Zmieniają się tylko pozory,
otoczka. Umyślny nazywa się dziś e-mail, a lektyka jest promem kosmicznym.
Jakkolwiek i gdziekolwiek sięgniesz wstecz, tam jest tylko człowiek. Z sercem
oplątanym kłaczkami zwątpień, słabości, przyspieszonego, czy wolnego rytmu, z
umysłem pełnym rzeczy wzniosłych i podłych. Z całym blaskiem i marnością swego
istnienia. Nieistotne skąd pochodzi i dokąd idzie, czy jest świadom swego
przeznaczenia. Człowiek, który popycha świat do przodu i ten, który jest tylko
bezwolnym przekazywaczem genów. Jest, trwa. W prawości i zdradzie, w wiedzy i
mizerii umysłowej, w szacunku i nienawiści. Tacy sami, choć każdy inny.
Dlatego właśnie odrzucam
stereotypy i szufladki. Szukam w przeszłości dzisiejszego człowieka i chcę
znaleźć jak najwięcej porównań. Te, które już odnalazłam pomagają mi znaleźć
swoje miejsce w szeregu ludzkich bytów. Bo świadomość, że nic nowego… historia
kołem…wszystko już było… niweczy próżność i poczucie wyjątkowości, pomaga
pojąć, acz nie wybaczyć, błędy, które popełniłam. Zrozumieć ludzi, świat,
sztukę, politykę – na miarę mojego ułomnego, zwykłego umysłu.
A jeśli pamiętam o
przesiedleńcach z Kresów (re-czy może raczej ekspatriacja??), to tylko dlatego,
że ja, wnuczka urodzonej w Stryju Stefanii, kupiłam dom daleko od miejsca, w
którym wyrosłam, od Stefanii ze Stryja. Moja Babcia przyjechała z Kresów z
trójką dzieci i kozą żywicielką, ja, do nowego – starego domu z kozą, prezentem
od przyjaciół. Najstarsi synowie obu pań mieli na imię Zbigniew i odeszli
wtedy, gdy cały świat był ich… a ze stosu starych gazet w piwnicy, w tym domu
pełnym śladów przeszłości, do malowania na złoto orzechów na pierwszą tu
choinkę, wyjęłam tę ze zdjęciem niemedialnego kolegi, którego poznałam na
początku mojego dorosłego życia. Załóżmy, że to przypadek i „Teoria profesora
Meadowsa” nie ma z tym nic wspólnego :)
Człowiek i tylko człowiek. Resztę
już wynaleziono.