Liczba wyświetleń
czwartek, 29 listopada 2018
08.11.2018
jeszcze chaos w głowie, jeszcze niewiara, nie chcę przyjąć do wiadomości tego, co nieodwracalne...
dawno, dawno temu obudziłeś moje ja, dotknąłeś głębi mojej kobiety, wzbiłeś do lotu wszystkie motyle tego świata. byłeś każdą chwilą, każdym oddechem, wszystkimi myślami. otulałeś mnie prostymi gestami, ciepłym spojrzeniem, subtelnym dotykiem. w każdym mgnieniu życia, w każdej chwili, byłeś wszystkim, czego oczekiwałam, o czym marzyłam. mówili, że jesteś ostatnim dinozaurem, że już nie ma mężczyzn, którzy z szacunkiem stawiają kobietę na piedestale, który w ulewnym deszczu, trzymając parasol nad nami dwoma, najpierw otwiera drzwi samochodu nam, a sam, cały mokry, wsiada do niego na końcu, szczęśliwy, że jego kobiety są bezpieczne. który całuje żonę w rękę, bo podała mu obiad. trzyma za rękę i mówi, że wprawdzie nie wie, co powiedzieć, kiedy jest ci źle, ale po prostu jest, a ja czuję za sobą ścianę, o którą mogę się oprzeć.
mężczyzna, który nigdy nie używa wulgaryzmów, nawet kiedy ja przypominam sobie wszystkie zasłyszane paskudy, bo potrafi całe zło rozważyć i nazwać zupełnie inaczej. który zawsze szuka w ludziach dobra, bo sam nie potrafi dać nic więcej.
mój dom, moje miejsce na ziemi było tam, gdzie ty. to ty byłeś jedynym mężczyzną na świecie, który potrafił dwa razy dać mi to samo dziecko... nasze wypieszczone maleństwo, kochane bardziej, niż potrafią to nazwać wszelkie definicje miłości, odchodzące w niebyt i uratowane przez ciebie. wtedy pierwszy raz podniosłeś głos, krzyczałeś na mnie, nieprzytomną z przerażenia. zmusiłeś mnie do wezwania karetki, sam reanimowałeś tak skutecznie, że skopała lekarza pogotowia, a ja emocjonalnie umarłam, pierwszy raz w życiu niezdolna do żadnego sensownego działania. następnego dnia przyszedłeś do szpitala z posiwiałymi skroniami, z uśmiechem i bajką dla kasi. rozśmieszyłeś ją, a ja mogłam tylko czuć nienazwane.
uczyłeś ją strzelać, jeździć autem, a kiedy wylądowało na leszczynie, tłumaczyłeś wyszarpującym go sąsiadom, że widocznie pomyliłeś hamulec z gazem. widziałeś, że twoja mała dziewczynka, w swojej pasji samochodowej, jest przerażona konsekwencjami, których nie było. sąsiedzi pomagali ze znaczącymi uśmiechami, bo wiedzieli, że w twoim wykonaniu to niemożliwe, za kierownicą byłeś rybą w wodzie. nic nie mówili, bo wiedzieli, kim jest dla ciebie nasza mała dziewczynka. wiesz, ona też kierownicę ma we krwi, widać naprawdę gena nie da się wydłubać :)
czekający na nas zawsze i wszędzie, na lotnisku nigdy nie umiałeś się pogodzić z jej wędrówką. była dla ciebie wszystkim, wiedziałam, że spełniła wszystkie twoje marzenia i od chwili, w której się pojawiła, była dla ciebie wszystkim. nie umiałeś jej o tym powiedzieć, nie umiałeś mówić o uczuciach, potrafiłeś tylko je pokazać. tylko... za każdym razem, kiedy wracaliśmy do domu, a ostatnim jej widokiem była maleńka buzia w okienku samolotu, nie umiałeś się pogodzić z tym, że tak szybko dorosła, że już nie usiądzie ci na kolanach, że już nigdy nie powie: mama, ty możesz na mnie krzyczeć i mnie to nie rusza, ale jak tata spojrzy, to nie wiem, gdzie się podziać...
dałeś czułość i dobro nam i wszystkim tym, którzy byli dla nas ważni, nigdy nie potrafiłeś inaczej. tak cię pamiętają, takiego widzą, nawet teraz, kiedy od wielu lat nie miałeś z nami żadnego kontaktu.
widzimy i czujemy to, co przez szmat czasu dawałeś, tak naprawdę nie oczekując niczego w zamian. szczęśliwy, że jesteśmy w twoim życiu.
nie pamiętam, co było potem, nie chcę.
nigdy nie pogodzę się z twoim odejściem. nigdy nie pojmę bezrozumnej śmierci, odbierającej to, co najpiękniejsze. i zawsze będziesz miał miejsce w moim bezradnym sercu.
maryś, do zobaczenia
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz