Nagadała mi Anka-Krakowianka, że blog zarósł mi pajęczyną.. Tak, teraz co rano są na niej kropelki rosy :) Pomyśl, jak wyglądałaby moja pajęczyna, gdybym była pająkiem. Na pewno nie oś nitkowego koła ze szprychami. Na mojej byłyby metalowe dzwonki, parę książek, jakiś film, koza, żeby było ciepło (rzecz jasna piecyk, nie tak, jak kiedyś kolega, któremu opowiadałam o zawiłościach życia na wsi i na moje - poza centralnym jest jeszcze koza, zapytał z bezbrzeżnym zdumieniem: ŚPISZ Z KOZĄ????), A konstrukcja raczej mało okrągła, wykończona chropowatym tynkiem. Z kwiateczkami namalowanymi przez Monikę. Właściwie w takiej właśnie pajęczynie żyję cały czas i dobrze mi z tym. Czasem myślę jeszcze tylko o fosie, żeby złe utonęło w przedbiegach :)
Coś w tym jest, rzeczywiście, jakoś zaginęłam w codzienności. Wiesz, zbieram chrust na zimę, zatykam szpary watą i gazetami, słoiczkuję śliwki i jabłka oraz sok z czarnego bzu, zbieram tysiące orzechów, które lecą, jak grad... takie tam babskie przygotowania do półrocznego niebytu. Ale na pewno całkiem nie znikam, trochę się tylko opatulę i wrócę. Uśmiechy
zamyślone kaczki planują trasę...
i robią próby silników przed odlotem
jak miło, że wróciłas do pisania bloga :) zaglądałam tutaj codziennie i tylko te domy umierając stoją ... Mam nadzieję , że u ciebie lepiej. Pozdrawiam i całuska zostawiam Magda
OdpowiedzUsuń