Dominika
nie lubiła, kiedy rodzice zdrabniali jej imię, a już wyjątkowo drażniło ją to w
takiej sytuacji, jak dziś wieczorem. Była już w piżamie, mama czesała jej
długie włosy i splatała je w gruby warkocz. Tatuś siedział obok na kanapie i
czule uśmiechał się na ich widok. Dominika wiedziała, że kocha ją i mamę
najbardziej na świecie, to było tak pewne, że nawet się nad tym nie
zastanawiała. Korzystając z chwili, z dziewczęcą przebiegłością i słodką minką
ponownie próbowała przekonać rodziców, że koniecznie powinna mieć psa.
Obiecywała, że będzie się nim zajmować, karmić, rzucać patyki, ale rodzice znów
nie chcieli się zgodzić.
-
Nikusiu – powiedziała mama – przecież już o tym
rozmawialiśmy. Jesteś jeszcze za mała, a pies to duży obowiązek. Trzeba z nim
wychodzić....
-
Ale ja tak bardzo chcę! - przerwała Dominika,
mimo że wiedziała, że to niegrzeczne – będę z nim wychodzić i będzie miał
piękną, czerwoną obrożę, taką, jaką ma pies Kasi. I nie jestem już mała! -
poczuła się urażona, miała w końcu już prawie 6 lat
-
Kochanie, przecież wiesz, że nie możesz jeszcze
wychodzić sama, babci nie możemy tym obciążać, a zanim mamusia i ja wrócimy z
pracy, pieskowi będzie bardzo źle bez spaceru – próbował tłumaczyć tatuś.
Nawet on, który zawsze wszystko
rozumiał, przytulał ją i podrzucał do góry, nawet on był przeciwko niej.
-
Nika, idź już do łóżeczka, jest późno, rano
trzeba wstać do przedszkola. Porozmawiamy o tym jutro. Przyjdę za chwilkę do
ciebie – powiedziała mamusia, bo co wieczór przychodziła okryć ją kołdrą i dać
buziaka na dobranoc.
-
Nie
jestem żadna Nikusia, mam na imię Dominika! - tupnęła nóżką i ze złości nie
odpowiedziała na całusa, którego przesłał jej tata. Była zła na rodziców, że
nie są tak odważni, jak ona i boją się mieć psa.
Dużo, dużo później, kiedy wszyscy
już spali, Dominikę obudził dziwny dźwięk, jakby ciche drapanie i mlaskanie.
Nie całkiem obudzona sięgnęła po misia, który spał spokojnie pod kołdrą,
przytuliła go do siebie mocno i zaczęła nasłuchiwać. Dźwięk wyraźnie dochodził
zza szafy. Cichutko zeszła z łóżka i , nie wypuszczając misia z rąk, boso, na
paluszkach, podeszła do wielkiego, starego mebla. Dla rodziców było to po
prostu miejsce do wieszania ubrań, ale Dominika wiedziała, że szafa tylko udaje
przechowalnię sukienek mamusi i garniturów tatusia... ciemna, trzydrzwiowa, z
ozdobnymi wzorami na wielkich drzwiach, mogła być tym, czym chciała
dziewczynka. W dużej części, pod długimi rzeczami, znalazła indiańską kryjówkę,
z której polowała na dmuchane zwierzątka, ustawione w różnych kątach pokoju.
Rakietka do kometki była z jednej strony karabinem, z drugiej patelnią.
Upolowaną zwierzynę kładła na patelni i nad ułożonym na podłodze stosie
papierków gałganków, udających ognisko,
przygotowywała kolację. Dokładnie tak, jak widziała w filmie, który oglądała z
tatą.
Szafa czasem była namiotem nad
jeziorem, zrobionym z leżącego na podłodze lustra. Na jego brzegach układała
sztuczne kwiaty, pomarszczoną zieloną bibułkę, a na tafli pływały małe, szklane
łabędzie, przyniesione z witrynki w bawialni
Mniejsza część szafy była windą.
Dominika mieszkała w starej kamienicy, naprzeciw parku. Windą jechała tylko
raz, kiedy mama wzięła ją do wielkiego urzędu, załatwiając WAŻNE SPRAWY. W
windzie, w obliczu ważnych spraw, czuła się całkiem dorosła, przynajmniej tak,
jakby miała już 7 lat.
Wewnątrz węższej części szafy
narysowała kredą przyciski, małym choinkowym dzwoneczkiem dawała sygnał na
każdym piętrze. Tylko mamusia nie była specjalnie zadowolona, bo ubrania były
pomazane różnymi kolorami kredy, którą sama jej kupiła, ucząc grać w klasy.
Dominika, jak Ferdynand Wspaniały, chciała pojechać windą wysoko, aż do chmur,
ale do tej pory jeszcze się to nie udało, mimo że najwyższy przycisk był w kształcie
chmurki. Może kiedyś....
Szafa mogła być wszystkim, do tej
pory jednak nie chrobotała i mlaskała. Czasem tylko cichutko skrzypiały jej
drzwi.
Dominika
szła w jej kierunku cicho i powoli, ale w ciemności nie zauważyła leżącego na
podłodze klocka, który, trącony nieuważną stopą, pojechał po parkiecie w stronę
okna. Skrobanie ucichło. Podeszła bliżej i kucnęła bez ruchu między szafą i
ścianą. Czekała dłuższą chwilę, nic się
nie działo, było zupełnie cicho. Kiedy chciała już wrócić do łózka, myśląc, że
to pewnie był sen, usłyszała za szafą ciche szuranie, jakby coś się od niej
oddalało.
Szmer ucichł, a z ciemnego kąta
spojrzały na nią wielkie, przerażone oczy. Oczy Dominiki zrobiły się prawie tak
samo duże, choć nie było w nich lęku, raczej zaskoczenie i ciekawość. To Coś
bało się zdecydowanie bardziej, niż Dominika szczepienia.
-
Kim jesteś? - spytała szeptem, żeby nie spłoszyć
siebie i tego Czegoś.
Po dłuższej chwili Coś
odpowiedziało cichym, przerażonym głosem:
-
Jestem Zaszaflokiem... a ty? - odważył się na
zadanie pytania
-
Jestem ludziem – odpowiedziała już pewniej – i
do tego dziewczynką – dodała z zadowoleniem – co robisz za moją szafą?
-
Cyba mieszkam – odpowiedział niepewnie Zaszaflok
-
Chyba? Jak można chyba mieszkać? A na dodatek w
takiej chudej dziurze?
-
Nie wiem – był coraz bardziej niepewny – mamusia
m powiedziała, że każdy Zaszaflok musi mieć swoją szafę. Twoja wyglądała tak
ładnie, a do tego może być czym chce, że od czasu, jak ją zobaczyłem, nie
szukałem już innej
-
A skąd wiedziałeś, że ona tu jest?
-
Mieszkałem z mamusią na topoli przed twoim
oknem,siedziałem najczęściej w dziupli, z której wyprowadziła się wiewiórka, a
mamusia szykowała dla mnie miejsce za twoją szafą. Każdy Zaszaflok, kiedy
skończy rok, musi przeprowadzić się w miejsce, wybrane przez mamę. Tylko to
jest coraz trudniejsze, bo ludzie już nie lubią szaf, wolą meblościanki, a za
nimi jest za mało miejsca i nie pachną tak ładnie. Widziałem jak pływałaś w
lustrzanym jeziorze i polowałaś na żyrafę. Ale ja się boję żyrafy. I ludzi też,
ale chyba tylko tych dużych.
-
Wyjdź stamtąd – zażądała stanowczo Dominika –
zimno mi, chcę się położyć do łóżka, możesz położyć się obok mnie.
Zaszaflok jeszcze szerzej
otworzył i tak już szeroko otwarte oczy. Bał się, choć dziewczynka nie wydawała
się groźna. Ale mama opowiadała mu o ludziach i o tym, co by z nim zrobili,
gdyby go znaleźli. Nazwała to eksrepementem, czy jakoś tak. Powiedziała też, że
już nigdy nie mieszkałby za szafą, tylko w klatce, a oni mierzyliby go, ważyli
i robili paskudne rzeczy. Już nigdy nie byłby prawdziwym Zaszaflokiem. Nie
wiedział, czym jest łóżko, ale był pewien, że nie jest to inna szafa. Skulił
się w sobie na tyle, na ile pozwoliła wąska szczelina.
-
No chodź, pod kołdrą jest ciepło, zobaczysz.
Nawet nie drgnął, zamknął oczy i
całkiem zniknął w ciemności.
-
Jak nie, to nie. Idę spać – zmarznięta Dominika
szybko wróciła do łóżka – tatuś mówił, że nie wolno być tchórzem – dodała,
zakopując się z misiem pod kołdrą – mówił, że tylko odważni zdobywają świat.
Zaszaflok nie chciał zdobywać świata.
Miał swoją szafę i był za nią szczęśliwy, do czasu, aż go nie odkryła. A chciał
żyć tam spokojny, nieodkryty i bezpieczny. Ale był bardzo głodny, za głośno
zeskrobywał cienkie szczapki z tylnej ścianki szafy i nierozważnie obudził
Dominikę.a ona, zamiast pomyśleć, że to sen i spokojnie spać dalej, albo
chociaż wystraszyć się i nie wychodzić z łóżka, usiadła w kącie i odkryła jego
istnienie. Na to mamusia go nie przygotowała. Ludzie mieli być groźni i źli, a
ona po prostu z nim rozmawiała... zupełnie nie wiedział, jak się zachować.
Uciec i szukać innej szafy? Wyjść i całkiem przyznać się do istnienia? Zostać i
wierzyć, że rano Dominika uzna to za sen? Coraz bardziej zmęczony Zaszaflok
ułożył się najwygodniej, jak tylko się dało w tej sytuacji, w najdalszym kącie,
lęk i niepokojące myśli zaczęły się rozmazywać, uciekać i po chwili już spał.
Obudziło go ciche pytanie:
-
Jesteś tam jeszcze? – Dominika, tak, jak w nocy,
kucała w kąciku i zaglądała za szafę.
Otworzył zaspane oczy i
zrezygnowany przytaknął. Pamiętała...
-
Mama woła na śniadanie, na co masz ochotę?
Przyniosę ci. Lubisz dżem?
Nie wiedział, co to jest dżem,
ale nie brzmiało to zachęcająco. Pomyślał o pysznych patyczkach i listewkach.
-
Wiesz, zeskrobię sobie jeszcze kawałek szafy,
chociaż wolałbym taką świeżą gałązkę z listeczkami...
-
Jesz drewno?! - nigdy nie słyszała, żeby ktoś
wolał patyki od świeżej bułeczki z dźemem jagodowym – przecież nie możesz zjeść
szafy, bo nie będziesz miał gdzie mieszkać! Nie mam żadnego patyka, później ci
przyniosę, a na razie dam ci moją kredkę, może będzie ci smakować. I postaraj
się być cicho, bo mamusia zostaje dziś w domu i będzie robiła porządki. Lepiej,
żeby cię nie widziała. Całuski, idę do przedszkola – pomachała mu na
pożegnanie, dokładnie tak, jak robiła to mama. Poczuła się jeszcze bardziej
dorosła, miała przecież własnego Zaszafloka.
Kredka była pyszna. Najpierw,
ostrymi ząbkami, zeskrobał czerwoną,
cieniutką warstwę, która chrupała mu w zębach. Potem zeskrobywał trochę grubszą
warstwę drewna, która pękała lekko na malutkie kawałeczki. Na końcu, pomagając
sobie pazurkami, ogryzł chudy, gładki, owalny i śliski patyczek, który okazał
się absolutnie najpyszniejszy. Odgryzał maleńkie kawałeczki i ssał je powoli,
przymykając oczy z zadowolenia. Ani topola, na której wyrósł, ani szafa nie
miały takiego smaku.
Zza zamkniętych drzwi usłyszał
nagle ciche nucenie, szuranie i chlupot. Do pokoju weszła mama. Zaszaflok, z
resztką kredki w łapkach, wcisnął się w najdalszy zakamarek i czekał, nie
bardzo wiedząc właściwie na co. Mama zmoczyła ściereczkę i zaczęła wycierać
kurze. Pozbierała zabawki z podłogi, kredki rozsypane na biurku, poskładała
rozrzucone ubrania i zaścieliła łózko.
-
Oj, ta moja córeczka – powiedziała z uśmiechem,
włączając do kontaktu odkurzacz.
Przerażony Zaszaflok wspiął się
na tylną ściankę szafy, czując, jak ryczące urządzenie ciągnie go w swoją
stronę. Z całej siły trzymał się pazurkami, przerażony tak, że o mało nie
zaczął krzyczeć. Nagle wszystko ucichło. Mama otworzyła szeroko okno i zaczęła
myć podłogę. Szeroki mop szybko przemieszczał się po wszystkich kątach,
wsuwając się też pod szafę. Poczuł dotknięcie czegoś włochatego, zimnego i
mokrego. Znał deszcz, ale nie miał pojęcia, że zamiast padać z góry, może być
tylko pod łapkami.
Mama skończyła i wyszła,
zamykając za sobą drzwi. Jeszcze chwilę trwał w bezruchu, zanim zdecydował się
zejść na mokrą, śliską i dziwnie pachnącą podłogę. Zatęsknił za Dominiką, ona
wytłumaczyłaby mu, co się właściwie
stało. Bał się, że odeszła, jak kiedyś jego mama. Smutny położył się na
nieprzyjemnej podłodze, coraz czarniejsze myśli snuły mu się po głowie.
-
Cześć! Już jestem – wesoły głos Dominiki wyrwał
go z letargu. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, że znów z nim jest.
-
Jesteś tam? - zajrzała za szafę i zobaczyła
tylko cztery łapki.
-
Jestem – odpowiedział cichutko. W jego głosie
usłyszała lęk i cień radości, jakby cieszył się, że wróciła. Przyszło jej do
głowy, że sama, kiedy się wystraszy, biegnie do mamy na kolana i mocno się
przytula, powiedziała więc miękko – chodź, wyjdź stamtąd, proszę. Wezmę cię na
kolana, przytulę i wszystko będzie dobrze.
Zaszaflok nie wiedział, czym jest
branie na ręce i w pierwszej chwili pomyślał, że to coś jak odkurzacz i mop.
Ale przecież ona nie zrobiłaby mu niczego złego...Dominika wzięła misia, przytuliła
go do siebie, kołysała i coś szeptała mu do pluszowego ucha. Siedziała tak,
żeby dokładnie ją widział. Niepewnie ruszył w jej kierunku. Zatrzymał się przy
brzegu szafy, a Dominika wyciągnęła rękę
i delikatnie dotknęła jego pyszczka. Przez chwilę głaskała jego nos, aż odważył
się wystawić cały łepek. Pomyślał, że to bardzo przyjemne. Odważył się zrobić
następny krok, potem jeszcze jeden, aż wreszcie wyszedł cały. W jego oczach był
już tylko cień niepewności, dużo więcej ufności i coś w rodzaju uśmiechu.
Wyglądał zupełnie inaczej, niż wszystkie stworzenia, które widziała w zoo i
wielkim atlasie zwierząt. Trochę podobny do mrówkojada, ale bez długiej trąbki,
cały okryty krótkim, szorstkim futerkiem, dokładnie w kolorze ściany, przy
której stał. Ale najdziwniejsze było to, że był zupełnie płaski. Tak płaski,
jak kilka kartek z bloku do rysowania. Siedząc wciąż na podłodze, głaskała jego
boki i cieniutki grzbiet, a jego ciałko lekko drżało pod dotykiem jej ręki.
Czuł się bezpiecznie, ciepło, choć jedynym dotykiem, jaki znał do tej pory, był
szorstki język mamy.
-
Chodź, wezmę cię na kolana – powiedziała
cichutko – jesteś cały zmarznięty i masz mokre łapki, ogrzeję cię.
Do tej pory pewnie czuł się tylko
za szafą, obawiał się, że bycie na kolanach, nie jest tym, co Zaszafloki lubią
najbardziej, ale dotyk ciepłej, małej dłoni był taki przyjemny, taki nowy...
ostrożnie wszedł na kolana Dominiki. Przytuliła go mocno do siebie, jego
płaskie ciałko owinęło się wokół niej, jak zimą szalik na szyi. Zdziwiła się,
kiedy przybrało kolor sukienki, którą miała na sobie, zrobił się biały, w
drobne, kolorowe kwiatki. Był rzeczywiście bardzo zmarznięty. Wzięła go na ręce
i zaniosła do łóżka. Zanim okryła go kołdrą, był już zielony, w czerwone
kwadraty, dokładnie taki, jak pościel. Poczuł się naprawdę szczęśliwy, łózko
było ciepłe i miękkie, głowa zapadła się w puchową poduszkę, lekka kołdra
otuliła go całego. Do tej pory znał tylko dotyk zimnej ściany i szorstkiej
ścianki szafy, ten najwcześniejszy, dotyk mamusi, wydawał się już tylko
wspomnieniem, nie był do końca pewny, czy było tak naprawdę.
Po chwili zasnął. W łóżku był
całkiem niewidoczny.
Od tej chwili zmieniło się jego
życie. Miał kogoś, kto chciał z nim być i dla kogo stał się ważny. A to nie
byle co, nie tylko dla Zaszafloka…
Mijały dni, tygodnie, lata.
Dominika była już dużą dziewczyną, często wychodziła z przyjaciółmi, coraz
częściej był sam. On też wyrósł, nie mieścił się już na jej kolanach, albo spać
z nią w łóżku. Noce spędzał teraz na dywaniku przed jej łóżkiem, jak zwykle
przyjmując kolor i wzór tła.
Coraz częściej wyglądał przez
okno, tęsknie spoglądając na wysoką już topolę, na której kiedyś mieszkał z
mamą. Czuł przemożną potrzebę wyjścia z pokoju, w którym spędził tyle czasu i
wspiąć się na nią, znaleźć to na poły zapomniane, na poły nierealne, nieznane
już miejsce. Ogarnęły go uczucia, których nie potrafił nazwać, a co
dziwniejsze, nie chciał wziąć tam Dominiki, czując, że to nie jest miejsce dla
niej, że musi coś zrobić sam.
Pewnego wiosennego dnia Dominika
wpadła jak burza do pokoju, krzycząc od progu:
-
Dostałam się! Dostałam się na studia! Będę
lekarzem! - złapała go, uniosła wysoko i zakręciła się tak mocno, że zrobił się
jeszcze bardziej płaski, a jego szorstkie futerko położyło się gładko na
grzbiecie.
Paplała i paplała, że wyjeżdża do
Krakowa, będzie mieszkać w akademiku z koleżankami, pozna nowych ludzi, będzie
chodziła na koncerty, do teatrów i uczyć się, uczyć i uczyć. Nagle uśmiech
znikł z jej twarzy, uświadomiła sobie, że nie będzie mogła go wziąć i widywać
się będą tylko w nieliczne dni, kiedy przyjedzie do domu. Po policzku spłynęła
łza, nie wiedziała ani jak mu to powiedzieć, ani jak sama zniesie rozstanie.
Zaszaflok dotknął językiem słoną
kropelkę i położył pyszczek na jej kolanach. On też nie wiedział, jak
powiedzieć jej o topoli...
-
Nie będziemy mogli pojechać tam razem, wiesz,
tam jest mnóstwo ludzi, to nie byłoby dla ciebie bezpieczne – wychlipała – ale
tak bardzo nie chcę się z tobą rozstawać, nie chcę, żebyś siedział sam za szafą
w pustym pokoju!
-
Dominika, nie płacz, ja też muszę ci coś
powiedzieć. Usiądź, proszę i posłuchaj – łapki położył na jej dłoniach – i w
życiu człowieka, i Zaszafloka, przychodzi moment rozstania. Najpierw są łzy,
żal, dopiero potem zaczynamy rozumieć, że to nie koniec, tylko początek czegoś
innego. Dużo się zmienia, ale też dużo zostaje. Gdybyśmy tylko siedzieli w tym
pokoju, nie wiedzielibyśmy nic o życiu. I ty,
ja potrzebujemy czegoś nowego, innego. To się nazywa doświadczenie życiowe,
dlatego jesteś lepsi, mądrzejsi. Ludzie lubią wędrować, często bardzo daleko,
Zaszafloki nie są tak odważne, spędzają życie za szafą, potem w najbliższej
okolicy. Ale ona też się zmienia, więc, nie ruszając się z miejsca, też
mądrzeją – uśmiechnął się do niej i pogłaskał jej dłoń. Patrzyła na niego
uważnie, już nie płakała, słuchała.
-
Wiesz, nie wiedziałem, jak ci powiedzieć, że
coraz częściej chcę wspiąć się na topolę przed twoim oknem. Na tę samą, z
której do ciebie przyszedłem. Chciałbym, żeby w starej dziupli czekał na mnie
malutki Zaszafloczek, któremu pokazywałbym twój pokój i opowiadał, jak
mieszkaliśmy tu razem i znaleźć dla niego równie szczęśliwą szafę. Przecież tak
naprawdę nigdy się nie rozstaniemy, zawsze będziesz w moim drewnianym
serduszku, a i ty może czasem sobie o mnie przypomnisz.
-
Czasem?! Jesteś moim jedynym prawdziwym
przyjacielem, nigdy o tobie nie zapomnę. Skąd to wszystko wiesz? Myślałam, że
to ja... - przerwała i przytuliła do niego twarz.
-
Macie w domu mnóstwo książek, słyszałem, jak
uczyłaś się czytać, kiedy zostawałem sam, próbowałem cię naśladować i nagle
okazało się, że to nie takie trudne. Przeczytałem chyba wszystko... jestem
chyba jedynym na świecie Zaszaflokiem, który umie czytać – zaśmiał się
radośnie, obejmując ją mocniej- obiecaj mi tylko, że jak przyjedziesz do domu,
zawsze zostawisz mi na parapecie kredkę, są pyszne.
-
Napisz, proszę, do mnie czasami, zostawię ci
adres. Chciałabym wiedzieć, co robisz, jak żyjesz...
-
Nie umiem pisać, pazurki przeszkadzają mi
trzymać pióro. Kredką nie wyszło, za każdym razem ją zjadałem. Ale nie martw
się, coś wymyślę. I nie martw się, nigdy cię nie zapomnę, wiem, że jutro rodzi
się wczoraj. Bez tego nie miałbym przyszłości...
-
No i się wyjaśniło, czemu kredki tak szybko
znikały. A mama mówiła, że tak często kupuje mi nowe, że chyba je zjadam –
uśmiechnęła się porozumiewawczo i puściła mu oczko. Znów była dzielną Dominiką.
-
Kocham cię – szepnęła mu cicho do uszka
-
Ja też cię kocham – odpowiedział i pierwszy raz
w życiu po jego pyszczku też spłynęła łza, ciepła i słona, ze szczęścia i
smutku rozstania.
Minęło wiele lat. Dominika była
już dorosłą kobietą – śliczną, z długimi, jasnymi włosami, a jej pozornie
zdecydowany krok kojarzył się na przekór wyłącznie z krokiem łani. Tak, jak
kiedyś chciała, skończyła medycynę i została psychiatrą. Pracowała w szpitalu z
ludźmi, którzy żyli we własnych światach. Zawsze spokojna, uśmiechnięta,
otulała ich kokonem bezpieczeństwa samą swoją obecnością. Rozumiała ich jak
nikt, przecież tyle czasu mieszkała z Zaszaflokiem... Czasem wyciągała ze skrzynki
na listy kawałek patyka, albo kory, porysowany ostrymi pazurkami. Któregoś dnia
poza śladem dużych, pojawił się też ślad malutkich....
Pewnego dnia trafił do niej
pacjent, z którym wyjątkowo długo rozmawiała. Był poważnym człowiekiem, bardzo
ważną osobą, jego życie było zaplanowane i poskładane, jak czekoladki w
pudełku. Nagle zdarzyło się coś, co zaburzyło całą jego rzeczywistość. Długo
nie umiał jej o tym opowiedzieć, w końcu się odważył.
-
Pani doktor, nie wiem, jak mam to ująć, nie
wierzę w żadne obce byty, kosmitów i wróżki. Ale stało się coś, czego nie
rozumiem i boję się, że to objaw jakiejś choroby...
Słuchała uważnie, a on coraz
pewniej opowiadał. widział mądrość i zrozumienie w jej oczach i to dodało mu
odwagi.
-
Pierwszy raz zdarzyło się to miesiąc temu.
Naprawiałem w garażu żelazko, rozkręciłem go i wymieniałem grzałkę. Spadła mi
śrubka, chwilę potem nakrętka. Zanim się po nie schyliłem, poczułem na stopach
lekki podmuch powietrza, jakby lekki przeciąg. Spojrzałem w stronę drzwi, a
kiedy chwilę potem chciałem podnieść z podłogi to, co spadło, już tego nie
było. Szukałem wszędzie, nie znalazłem. Drugi raz przygotowywałem w kuchni kawę
i położyłem na stole łyżeczkę. Znów poczułem ten sam powiew, mimo że okno było
zamknięte. Ale tym razem widziałem też coś dziwnego, jakby zardzewiały
pancerzyk, biegnący po blacie z moją łyżeczką tak szybko, że właściwie tylko po
podmuchu poznałem, że jest... od tego czasu znikają różne drobne, metalowe
rzeczy. Wygląda, jakby coś dziwnego zamieszkało w moim domu...Przecież to
niemożliwe....
Niemożliwe? - pomyślała – a niby
czemu? Czy w domu Bardzo Ważnej Osoby nie mógł zamieszkać Złomojad?....Są
przecież na świecie rzeczy znane i nieznane, a jeśli człowiek nie boi się
myśleć i wierzyć, może zostać odkrywcą całkiem nowej rzeczywistości.
Ale o to opowieść na całkiem inną
bajkę.
jak fajnie że wróciłaś na bloga :) wchodziłam codziennie i czekałam kiedy wrócisz. pozdrawiam i wielu pięknych chwil w nowym roku życzę. M.
OdpowiedzUsuńuśmiechy, moja miła m. dawno cię nie slyszałam, cieszę się,, że dalej podglądasz... życzę wam pięknego roku, lat i ciepłej przyszłości. czekam na ocenę bajeczki przez mniejszego z twoich wielkich panów :))
OdpowiedzUsuń