Pan Balonikowy, Pani
Bakałarz i Pani Śliczna postanowili zmienić świat, bo dość już
mieli stagnacji. Dołączył do nich Pan Sterowany, który kiedyś
kupił patelnię i uważał, że dzięki temu ma wszelkie
predyspozycje do czynienia zmian, choć w ciut mniejszej skali.
Pan Balonikowy był
żółciutki, jak jesienne słoneczko i baloniki, które trzymał w
dłoni. Nie był szeroko znanym celebrytą, ale jego przyjaciele,
którzy słynęli z wypinania piersi po order uznali, że jaśniutki
będzie najpiękniejszym logo. Uśmiechał się szczerze, był
fotogeniczny, mówił z empatią – czyż można prezentować się
lepiej??? Mówił: będzie lepiej, dość zastoju, wasz świat będzie
jasny, słoneczny, chodźcie za mną! I tanecznym krokiem ruszył w
dal. Po drodze rzucał kwiaty i jesienne, barwne liście, śpiewał
radośnie i ludzie patrzyli w zachwycie, nie widząc czarnej machiny,
która w gęstej chmurze podążała kilka kroków za nim…
Drzewiej, machina owa, przybrawszy ludzką postać, wskoczyła nawet
do basenu, dając uciechę gawiedzi, nieświadomej, że jest tylko
trybikiem.
Ludzie nie
pamiętają, co jedli wczoraj na obiad, zapomnieli więc o Wielkiej
Górze, Głębokich Dziurach, wysokim mycie i braku nadziei. A nawet
jeśli pamiętali, przypisywali je Pani Bakałarz, bo Balonikowy
radośnie krzyczał scenicznym szeptem, że to jej wina. Przecież
nauczała już od bez mała czterech lat.
Pani Bakałarz,
miękka, pluszowo-aksamitna, ze spojrzeniem pełnym zrozumienia
problemów wszelakich, zawsze wiedziała, jak się zachować. Robiła
to odruchowo, przyjaźnie i z taktem. Nigdy nie była niegrzeczna,
czasem tylko wkładała białe rękawiczki i równie przyjaźnie
mówiła „proszę won” w taki sposób, jakby zapowiadała
fascynującą podróż. Potrafiła zarówno czynić rzeczy dobre, jak
i polubić Wielką Górę, być serdeczna dla bliższych i zatrzasnąć
wrota dalszym. Nie była idealna, ale jako jedyna wiedziała, że
najwięcej zależy od Rady Koronnej, w której od jakiegoś czasu
prym wiodła Pani Szlachcianka. Pani Bakałarz mówiła: niech gra
muzyka, tańczmy radośnie!, na co potakująca w telewizji
Szlachcianka zapraszała orkiestrę symfoniczną, grającą wyłącznie
fugi Bacha. Rada Koronna zarządziła remont przedpokoju w domu pani
Bakałarz, kazała wszystkim wchodzić przez okno i krzyczała, że
to nie jej wina, bo Pani Bakałarz jest skąpa. To samo krzyczała
zresztą wśród Odległych Od Drogi, gdzie, dbając o rowerzystów i
pługi śnieżne, z fascynacją godną czytelnika (autora?!)
tandetnych zagadek kryminalnych, poszukiwała zwłok nieuważnych
pieszych. Pani Bakałarz jednak nie tupnęła nóżką, a blond
Szlachcianka, z zadartym noskiem i burzą loków, robiła w jej domku
co chciała. Na nic płacze bliższej i dalszej rodziny: głowo
naszego domu, ratuj! wybuduj drugie wejście, utnij Wielką Górę,
bo widok zasłania! postaw tamę, bo wanna przelała i mamy mokre
kapcie! zasyp dziury, bo koła z powozów odpadają! A ona wolała
palić fajkę pokoju z Radą Starszych, bawić się z przedszkolakami
i znajdować Nabywców Kurników. Może i słusznie, ale o kaloszach
i paru innych zapomniała….
Pani Śliczna bardzo
lubiła siebie, co samo w sobie nie jest złe, dopóty, dopóki w
lustrzanym odbiciu widać coś jeszcze. W czasie Igrzysk porwała
tubę i zaśpiewała pieśń miłości, obrażając się potem na
tych, którzy nie mieli słuchu i wypominając, że to jej prywatna
sprawa i każdy mógł spróbować. Jeśli tego nie zrobił, to tylko
dlatego, że jest tchórzem, a ona nie. Okrutnie nie lubiła, gdy
ktoś mówił o jej ciut krzywo zawiązanej chusteczce, bo przecież
na świecie jest tyle zła, a chusteczka i tak piękna i nieważna w
obliczu wieczności. Mówiła, że wszystkich nauczy pięknie
śpiewać, że idąc za nią, można zgubić troski wszelakie, bo ona
je godnie zdepcze lakierowaną ciżemką, jak to czyniła już
wcześniej, wbrew Pani Bakałarz. Kiedy mogła deptać, pod jej
stópką lądowały wyłącznie rzeczy piękne, które dobrze
wyglądały na zdjęciach. Ale kiedy złamała obcasik, ujrzała
dopiero, ile jest jeszcze do zrobienia i zgniecenia. W szkole była
prymusem, podnosiła więc ciągle napiętą rączkę i krzyczała:
ja! ja! umiem wszystko, nauczyłam się! nie to, co oni! Z dumą
wciąż nosiła plakietkę z napisem Wzorowy Uczeń, zapominając, że
dostała ją za pracę w grupie.
Pan Sterowany nie
miał ambicji do rządzenia w pałacu, wolał czworaki. Tam mógł
cichutko drzemać z otwartymi oczami, albo spacerować ze złotą
miotełką, udając, że jest bardzo zajęty. Pasował do wszystkich
pałacowych, był nawet wice szefem Wodnych Duchów. Duchy nie robiły
nic, poza zasiadaniem raz w roku za zielonym stołem i chwaleniem
się, ile mogą, a on dzielnie im przewodniczył, choć nigdy nie
powiedział nic poza ‘dzień dobry” i „do widzenia”.
Dawno, dawno temu,
przez ten kraj płynęło mleko, ponoć i miód. Wiatraki stały
drewniane, spichlerze były pełne, ludzie jeździli na nartach,
śpiewali w chórach, robili sobie zdjęcia i nikt nie straszył za
to sądem. Razem budowali swój świat, bez oklasków, orderów, ale
też bez pomawiania, zniechęcania i kopania dołków. Prywatnie
pewnie tak robili, ale kopiąc wspólną dziurę, stawali z łopatami
wszyscy, co najwyżej ciut dalej od sąsiada, któremu wczoraj
podbili oko. Zostały po nich rzeczy wielkie, piękne. Dziś, po stu
i więcej latach, chylą się ku upadkowi, bo ludzie chcą zapomnieć
o Złych Obcych, którzy mieli czelność żyć tu przed nimi.
Zapominają, że Inni Obcy zniszczyli to, co kiedyś sami zbudowali w
Raju Utraconym, tak samo zacierają wszelkie ślady, nie zostawiając
nic w zamian. Że w tym samym miejscu, ci sami homo sapiens recens,
potrafią budować i burzyć, kochać i nienawidzić, być razem i
budować mury, wspólnie biesiadować i wrzucać sobie truciznę do
jadła. Że to, jak wygląda dom, zależy od odkurzacza, myjki do
okien, żelazka, miotły, ściereczki do kurzu, gwoździ, farb i paru
innych. Że to, jak się w nim mieszka, zależy od wszystkich
mieszkańców, a nie tylko od Wybieralnych, którzy i tak są po
kilku miesiącach mało warci, bo taka jest ludzka natura.
Co dziś zostaje?
Las, w którym żadne drzewo nie szumi o najmojszej racji, pola, na
których w zgodzie tańczy zboże, ptaki, które wędrują w kluczach
z miejscem dla najsilniejszych i najsłabszych. Gdzie wspólnie
świętuje się obfite plony i tak samo wstaje po klęsce żywiołowej.
Gdzie żadna istota nie wywyższa się nad inne, świadomie, czy też
mniej, wiedząc, że samo nie przetrwa. I nadzieja, że ludzie kiedyś
znów się tego nauczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz