Liczba wyświetleń

wtorek, 16 października 2018

Wybory


Pan Balonikowy, Pani Bakałarz i Pani Śliczna postanowili zmienić świat, bo dość już mieli stagnacji. Dołączył do nich Pan Sterowany, który kiedyś kupił patelnię i uważał, że dzięki temu ma wszelkie predyspozycje do czynienia zmian, choć w ciut mniejszej skali.
Pan Balonikowy był żółciutki, jak jesienne słoneczko i baloniki, które trzymał w dłoni. Nie był szeroko znanym celebrytą, ale jego przyjaciele, którzy słynęli z wypinania piersi po order uznali, że jaśniutki będzie najpiękniejszym logo. Uśmiechał się szczerze, był fotogeniczny, mówił z empatią – czyż można prezentować się lepiej??? Mówił: będzie lepiej, dość zastoju, wasz świat będzie jasny, słoneczny, chodźcie za mną! I tanecznym krokiem ruszył w dal. Po drodze rzucał kwiaty i jesienne, barwne liście, śpiewał radośnie i ludzie patrzyli w zachwycie, nie widząc czarnej machiny, która w gęstej chmurze podążała kilka kroków za nim… Drzewiej, machina owa, przybrawszy ludzką postać, wskoczyła nawet do basenu, dając uciechę gawiedzi, nieświadomej, że jest tylko trybikiem.
Ludzie nie pamiętają, co jedli wczoraj na obiad, zapomnieli więc o Wielkiej Górze, Głębokich Dziurach, wysokim mycie i braku nadziei. A nawet jeśli pamiętali, przypisywali je Pani Bakałarz, bo Balonikowy radośnie krzyczał scenicznym szeptem, że to jej wina. Przecież nauczała już od bez mała czterech lat.

Pani Bakałarz, miękka, pluszowo-aksamitna, ze spojrzeniem pełnym zrozumienia problemów wszelakich, zawsze wiedziała, jak się zachować. Robiła to odruchowo, przyjaźnie i z taktem. Nigdy nie była niegrzeczna, czasem tylko wkładała białe rękawiczki i równie przyjaźnie mówiła „proszę won” w taki sposób, jakby zapowiadała fascynującą podróż. Potrafiła zarówno czynić rzeczy dobre, jak i polubić Wielką Górę, być serdeczna dla bliższych i zatrzasnąć wrota dalszym. Nie była idealna, ale jako jedyna wiedziała, że najwięcej zależy od Rady Koronnej, w której od jakiegoś czasu prym wiodła Pani Szlachcianka. Pani Bakałarz mówiła: niech gra muzyka, tańczmy radośnie!, na co potakująca w telewizji Szlachcianka zapraszała orkiestrę symfoniczną, grającą wyłącznie fugi Bacha. Rada Koronna zarządziła remont przedpokoju w domu pani Bakałarz, kazała wszystkim wchodzić przez okno i krzyczała, że to nie jej wina, bo Pani Bakałarz jest skąpa. To samo krzyczała zresztą wśród Odległych Od Drogi, gdzie, dbając o rowerzystów i pługi śnieżne, z fascynacją godną czytelnika (autora?!) tandetnych zagadek kryminalnych, poszukiwała zwłok nieuważnych pieszych. Pani Bakałarz jednak nie tupnęła nóżką, a blond Szlachcianka, z zadartym noskiem i burzą loków, robiła w jej domku co chciała. Na nic płacze bliższej i dalszej rodziny: głowo naszego domu, ratuj! wybuduj drugie wejście, utnij Wielką Górę, bo widok zasłania! postaw tamę, bo wanna przelała i mamy mokre kapcie! zasyp dziury, bo koła z powozów odpadają! A ona wolała palić fajkę pokoju z Radą Starszych, bawić się z przedszkolakami i znajdować Nabywców Kurników. Może i słusznie, ale o kaloszach i paru innych zapomniała….

Pani Śliczna bardzo lubiła siebie, co samo w sobie nie jest złe, dopóty, dopóki w lustrzanym odbiciu widać coś jeszcze. W czasie Igrzysk porwała tubę i zaśpiewała pieśń miłości, obrażając się potem na tych, którzy nie mieli słuchu i wypominając, że to jej prywatna sprawa i każdy mógł spróbować. Jeśli tego nie zrobił, to tylko dlatego, że jest tchórzem, a ona nie. Okrutnie nie lubiła, gdy ktoś mówił o jej ciut krzywo zawiązanej chusteczce, bo przecież na świecie jest tyle zła, a chusteczka i tak piękna i nieważna w obliczu wieczności. Mówiła, że wszystkich nauczy pięknie śpiewać, że idąc za nią, można zgubić troski wszelakie, bo ona je godnie zdepcze lakierowaną ciżemką, jak to czyniła już wcześniej, wbrew Pani Bakałarz. Kiedy mogła deptać, pod jej stópką lądowały wyłącznie rzeczy piękne, które dobrze wyglądały na zdjęciach. Ale kiedy złamała obcasik, ujrzała dopiero, ile jest jeszcze do zrobienia i zgniecenia. W szkole była prymusem, podnosiła więc ciągle napiętą rączkę i krzyczała: ja! ja! umiem wszystko, nauczyłam się! nie to, co oni! Z dumą wciąż nosiła plakietkę z napisem Wzorowy Uczeń, zapominając, że dostała ją za pracę w grupie.

Pan Sterowany nie miał ambicji do rządzenia w pałacu, wolał czworaki. Tam mógł cichutko drzemać z otwartymi oczami, albo spacerować ze złotą miotełką, udając, że jest bardzo zajęty. Pasował do wszystkich pałacowych, był nawet wice szefem Wodnych Duchów. Duchy nie robiły nic, poza zasiadaniem raz w roku za zielonym stołem i chwaleniem się, ile mogą, a on dzielnie im przewodniczył, choć nigdy nie powiedział nic poza ‘dzień dobry” i „do widzenia”.

Dawno, dawno temu, przez ten kraj płynęło mleko, ponoć i miód. Wiatraki stały drewniane, spichlerze były pełne, ludzie jeździli na nartach, śpiewali w chórach, robili sobie zdjęcia i nikt nie straszył za to sądem. Razem budowali swój świat, bez oklasków, orderów, ale też bez pomawiania, zniechęcania i kopania dołków. Prywatnie pewnie tak robili, ale kopiąc wspólną dziurę, stawali z łopatami wszyscy, co najwyżej ciut dalej od sąsiada, któremu wczoraj podbili oko. Zostały po nich rzeczy wielkie, piękne. Dziś, po stu i więcej latach, chylą się ku upadkowi, bo ludzie chcą zapomnieć o Złych Obcych, którzy mieli czelność żyć tu przed nimi. Zapominają, że Inni Obcy zniszczyli to, co kiedyś sami zbudowali w Raju Utraconym, tak samo zacierają wszelkie ślady, nie zostawiając nic w zamian. Że w tym samym miejscu, ci sami homo sapiens recens, potrafią budować i burzyć, kochać i nienawidzić, być razem i budować mury, wspólnie biesiadować i wrzucać sobie truciznę do jadła. Że to, jak wygląda dom, zależy od odkurzacza, myjki do okien, żelazka, miotły, ściereczki do kurzu, gwoździ, farb i paru innych. Że to, jak się w nim mieszka, zależy od wszystkich mieszkańców, a nie tylko od Wybieralnych, którzy i tak są po kilku miesiącach mało warci, bo taka jest ludzka natura.

Co dziś zostaje? Las, w którym żadne drzewo nie szumi o najmojszej racji, pola, na których w zgodzie tańczy zboże, ptaki, które wędrują w kluczach z miejscem dla najsilniejszych i najsłabszych. Gdzie wspólnie świętuje się obfite plony i tak samo wstaje po klęsce żywiołowej. Gdzie żadna istota nie wywyższa się nad inne, świadomie, czy też mniej, wiedząc, że samo nie przetrwa. I nadzieja, że ludzie kiedyś znów się tego nauczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz