Liczba wyświetleń

piątek, 5 października 2012

odchodzenie

Wyobraź sobie kobietę, 86-letnią, samotną, bez rodziny. Wypieszczona, ukochana jedynaczka. Wykształcona, oczytana, wrażliwa. Jest w szpitalu. Dotykają jęj obcy ludzie w gumowych rękawiczkach. Mówią: babko, musicie wstać pytają: i co tam, zaś się coś dzieje? stwierdzają: no i czego się boicie? Takie jest życie, trzeba umrzeć Są młodzi, silni, zdrowi. Starość, przemijanie, odchodzenie nie dotarło jeszcze do ich jestestwa. Zżera ich zimno i rutyna. Nie wiedzą, co ich czeka za chwilę, nie dopuszczają tego do swojej świadomości, nie nasuwa im się to na myśl. W swoim mniemaniu będą zawsze mocni, wielcy, silni. W jej oczach widać tylko strach i poniżenie. Siadam przy jej łóżku, łapie mnie za rękę tą samą dłonią, w której trzyma różaniec i zaczyna cicho mówić, urywanym głosem, z oczyma pełnymi łez: dziecko, oni depczą moją godność, a przecież jestem człowiekiem... łzy i kolejny szept: nie płacz nade mną... Nie odważyłabym się. Ona nie potrzebuje pustych słów, że jutro będzie lepiej, łez, współczucia. Potrzebuje tylko ciepła, czułości i szacunku. Mówi: nie myślałam, że ktoś tu będzie ciepłą, młodą dłonią trzymał mnie za rękę, że ktoś mnie przytuli, pogłaszcze, rano zaparzy kawę, weźmie za rękę w dalekiej drodze na stołówkę. Mówi: mój aniele, kocham cię, jak dziecko, którego nigdy nie miałam, moje kochanie... Opowiada o swoim życiu, rodzicach, szkole, traf chciał, tuż obok mojej... Jest wykształcona, oczytana, mądra i wrażliwa. Boli ją wulgarność, przeszkadza krzyk i cisza, światło i ciemność. Nie chce być niczyim ciężarem, prosi, żebym nie zatruwała sobie nią życia i ... czeka na mnie każdego ranka. Pyta Boga, czemu, każąc jej odchodzić, nie odebrał świadomości. Prosi, żebym widziała każdą szczęśliwą chwilę w moim życiu, żyła spokojnie, zdrowo. I nie odchodziła sama... Spędzam z nią większość dnia, ucząc się największej sztuki w ludzkim życiu - odchodzenia z godnością, w pełnym poczuciu człowieczeństwa. Zapomnienia o swoim lęku, przerażeniu, panicznym strachu przed nieuchronnym, nie dla siebie, ale dla tych, którzy zostają. Wychowani w kulturze łacińskiej, chrześcijańskiej, z niewiadomych przyczyn nie oswajamy myśli o śmierci. O ostateczności.. A gdzie duszy odkupienie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny? Formułka do odklepania?? Pewnie dlatego nie wiemy, jak się zachować, gdy odchodzą bliscy, nie potrafimy nazwać swoich uczuć, nie znajdujemy słów, gestów. Nie rozmawiamy o śmierci, nie zabieramy dzieci na pogrzeby, długo wierzymy, że nas to nie dotyczy. Mówi: nie bądź wrażliwa, idź przez życie z łokciami na boki i płacze, bo tak się traci człowieczeństwo. Każdy z nas boi się zmian, to normalne, zmiana ostateczna jedynego świata, który znamy na nie-wiadomo-co-i-czy-na-pewno-coś jest ostatnią próbą. Patrzę na nią i już wiem, że jedno, co można Tam ze sobą zabrać, to godność - absolutnie niezależną od nikogo i niczego. Dziś rozstałam się z nią ostatecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz