Dziś opowiem ci, jak powstaje moja kuchnia :)
zaczęło się od wyrzucenia kilku warstw wykładzin, pod którymi znaleźliśmy deski. Niestety, zupełnie zniszczone, bo od lat podciekał zbiornik wyrównawczy na strychu i podłoga zbutwiała. Ponieważ już tu mieszkaliśmy, remont trzeba było robić po kawałku. Najpierw wycięty został fragment desek w miejscu, gdzie miała stanąć największa szafka. Pod spodem... klepisko. Zastanawialiśmy się chwilę, czy robić podłogę, czy po prostu wpuścić kury :) Jolo miało jeszcze inny pomysł, że będzie na obiady przyjeżdżać z nieletnim niejadkiem, bo w piaskownicy w kuchni na pewno nie zauważy, że jest karmione... Maryś jednak miał inną koncepcję i, jak widzisz, wyjątkowo szybko ułożył bloczki fundamentowe i zalał gustownie betonikiem.
Bardzo podobał mi się stary kredens, którego dół będzie kiedyś zupełnie czymś innym, a góra zawisła nad blatem. Trzeba było dopasować wysokości do rozmiaru kafli, których nie chciałam ciąć, stąd konstrukcja z krzesłem i wiaderkiem po farbie, czy impregnacie, pasowały idealnie. Potem dopasowany został rozmiar drugiej szafki pod kupione na wyprzedaży w IKEI szuflady. Zapewniam, że działają :)
Ponieważ nie lubię równych ścian i kątów prostych - wyobraź sobie, jakie budowałabym pajęczyny, gdybym była Arachne :)) - maleńką szpachelką wyprodukowałam krzywizny z lekkiej zaprawy tynkarskiej. Możesz ocenić efekt na małym zbliżeniu. Lubię starocie, wiszą więc wszędzie, w kuchni też. Tarło do maleńkich marchewek z przedwojennymi inskrypcjami, szatkownica do kapusty, tabliczka rysikowa i kawałek piecowego kafla z nazwiskiem producenta.
Nad piecem wiszą belki, do których przyczepiam kukurydzę, chmiel, miechunkę i suszę lubczyk w ilości hurtowej, bo wiesz, mąż, rosół, a on dalej ... i tak dalej, było w poście "po kiego grzyba", nie będę się powtarzać :)
Zanim wszystko stanęło tam, gdzie trzeba, zmalowałam na ścianie pierwszy fragment winogronowego pędu, przyjdzie moment, kiedy go skończę.
Wiesz, nie ma chyba fajniejszej rzeczy, niż robić to dla siebie, tak, jak się chce, własnymi rękami. Schować nowoczesność za kwiecistą zasłonką, albo ścianką z aniołami...wejść o poranku do pomieszczenia, w którym świeci słońce, na oknie rośnie wawrzyn, pachnie kępa towarzyszącego mu cynamonu, zioła nad piecem i parę dużych kęp rumianku... Jeszcze trochę zostało, deski na podłogę czekają, aż przeproszę się z heblem, wtedy dokończę klinkierowe cokoliki, a z okrągłych plasterków czerwonego marmuru ułożę mozaikę pod piecem..
A największą zabawą jest to, że w ogromnej większości robiłam to sama :)
Teraz to Moja kuchnia.
Zdjęcia końcowe za chwilę, bo jeszcze tyle mi zostało.
Uśmiechy znad kielni, młotka i majzla, malowane kilkoma rozmiarami pędzli :)
kuchenna piaskownica
tak szybko układa się bloczki fundamentowe
następnie uzupełnione betonikiem
dopasowywanie bywa inspirujące
a szuflady działające
ściana krzywiuteńka
wstęp do końca z kominem obłożonym resztkami ręcznie robionej cegły
nad umywalką anioł marki Marianna
początek winogrona, stół, ciepła lampa...
teraz to już prawie "Kolęda rozterek" Budki Suflera, przynajmniej we fragmencie...
Oj, mojej kuchni by się przydał taki remoncik, ale jakoś nie mogę się doprosić. Mój mąż na słowo remont dostaje białej gorączki. Więc w tym roku będąc jeszcze na bezrobociu, pomalowałam sama salon, pokój u córki i niektóre okna odświeżyłam na biało, farbą olejną ;) A w kuchni większy remont by się przydał, już nie na moje umiejętności malarskie ;)
OdpowiedzUsuńBardzo klimatyczna jest Twoja kuchnia, taka ciepła. Jeśli masz fejsbuka to polecam Ci profil: https://www.facebook.com/WiedzmiaKuchnia
Fajne zdjęcia dodaje ta kuchniowa wiedźma ;)
pozdrawiam
no patrz, a na mnie co poniektórzy mówią wiedźma i straszą, że gdybym się urodziła czas jakiś temu, to stos murowany :)
OdpowiedzUsuńmoja face ciągle nie pasuje do tego booka, nie mam żadnych zapędów społecznościowych, wolę takie prywatne cuda w mojej pisance :)
mam nadzieję, że ostateczna wersja mojej klimatycznej wyczynianki też ci się spodoba. i to nie jest tylko malowanie, ale zapewniam cię, że wszystko potrafisz. tylko mężowi nie pokazuj, bo jak uwierzy, będziesz czekać na wieki, zanim sam zrobi :)
uśmiechy
O cieszę cię, że się nie obraziłaś czy coś, że trochę niechcący porównałam Twoją kuchnię do wiedźmiej;) jakoś tak wyszło, po prostu skojarzyła mi się ze zdjęciami z tego profilu i tyle- i bardzo tą WiedźmiąKuchnię lubię ;)
OdpowiedzUsuńNa mnie mąż czasami mówi, że wiedźma ze mnie ;) coś w tym jest, chociaż nie wiem co ma na myśli;) bo lubię takie klimaty, suszone zioła, kominek w kuchni, nierówne ściany itp.
Pewnie w dawnych czasach też spaliliby mnie na stosie, oskarżyli o jakieś uroki albo coś, bo podobno jak spojrzę w oczy w gniewie, to strach się bać ;)
Fejsbuka mam, chociaż jest tak jak piszesz- jednak chyba nie musisz się logować ani mieć konta, żeby kogoś podglądnąć ;)
Na pewno mi się spodoba Twoja kuchnia w ostatecznej wersji. No właśnie wiem, o tym, żeby za dużo nie pokazywać, co się potrafi, ale na pomalowanie salonu czekałam chyba... z dwa lata (syn zalał ścianę i nikomu poza mną to nie przeszkadzało), więc ile można czekać;)
pozdrowienia
no widzisz, to obie jesteśmy wiedźmowato-zielarsko-stosowe :) nie, absolutnie się nie obrażam, cieszę się, że są ludzie, którzy mają podobne postrzeganie rzeczywistości, lubię z nimi rozmawiać, poznawać, to tak, jak w "ani z zielonego wzgórza" - ci, którzy znają józefa... z takimi jest łatwiej, normalniej. tacy nie wchodzą do twojego domu z inspekcją sanitarną - oj, ale tu masz dużo pracy, sprzątania itp. albo z kalkulatorem w oczach - ale musisz mieć kasy jeszcze, żeby to wyremontować... tacy zaglądają i zachwycają się doczyszczoną i odnowioną starą bańką na mleko ze złomowiska, konikiem na biegunach, który wpadł mi cudem w ręce i właśnie go szlifuję, strachami na wróble na podwórku i opowiadają, mówią, myślą, SĄ. kiedyś napisałam, że teraz budowanie zaczynam od dymu z komina, bo to najtrwalsza konstrukcja... to staff, jeden z moich ukochanych myślących - budowałem z kamienia i zwaliło się, budowałem z cegły i zwaliło się, teraz budować zacznę z dymu z komina... cytat z głowy, czyli z niczego :) ale sens jest. i tak żyję. na naszyjniku mojego życia są całkiem inne paciorki - jestem, czuję, myślę, kocham, emocje i ulotne chwile. i tak ma zostać. nic więcej po sobie nie zostawię... po sonie, czyli po człowieku, nie kolekcjonerze dóbr. i wiem, że to rozumiesz :)
Usuńuśmiechy
Dziękuję za wpis na moim blogu Kietrz i okolice.Ja do rozumic od początku tego bogu zaglądam, bardzo cenię np zdjęcia- z tej książki o R. wydanej, bodajże, w 1914- i fragmenty pracy o Rezerwacie. 'Osobistości' raczej omijam, to nie dla mnie, chociaż kocham się w autobiografiach, wspomnieniach, dziennikach. Dziwne, wiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Stacha
nic nie jest dziwne, jeśli tak to czujemy :) dla mnie ludzie, którzy tu byli, niezależnie od tego, kim są, stanowią część mojej obecnej rzeczywistości, tylko dlatego o nich piszę. zachwyciłam się natomiast biografiami ludzi na twoim blogu, ciągle jeszcze nie jestem tu swoja, mieszkam za krótko i nie znam ludzi aż tak... ale to tylko kwestia czasu, w to wierzę.. dziękuję, że się odezwałaś, mam nadzieję, że nie ostatni raz
OdpowiedzUsuńuśmiechy
Trafiłem na Twojego bloga przypadkiem, przeglądając bloga o Kietrzu. Normalnie muszę pozwolić sobie na malutki komentarz. Gwoli ścisłości taka mała refleksja po tym jednym wpisie, bo na czytanie innych nie mam za aktualnie czasu. Obiecuję jednak że wrócę:D. Normalnie potrafisz zainspirować sposobem przedstawienia siebie i swoich emocji. Parę zdań twego autorstwa(perełka -"jestem, czuję, myślę, kocham, emocje i ulotne chwile. i tak ma zostać. nic więcej po sobie nie zostawię... po sonie, czyli po człowieku, nie kolekcjonerze dóbr") spowodowało, że pierwszy raz od dawien dawna zacząłem wierzyć w piękno ludzkiej duszy:D. Pisz dalej i mam nadzieję, że zainspirujesz jeszcze jakąś zagubioną istotę. Pozdrowienia z N. Cerekwi
OdpowiedzUsuńnormalnie bardzo się cieszę, że pozwoliłeś sobie na malutki komentarz :) odpowiem ci nowym wpisem, będzie listem do ciebie i tych, którzy myśla podobnie. a ty wróć, będę czekała :)
OdpowiedzUsuńuśmiechy