kutia:
Bywa
zdradliwa, bo jest ciężkostrawna. Ma też 1 wadę-podaje się ją
na koniec i - poza Stefcią, lata temu - nikt nie ma na nią
miejsca... Zaczynam od przygotowania 6 garnków. W pierwszym gotuję
namoczoną w nim dzień wcześniej, łuskana pszenicę. mieszam to i
mieszam, a ona się po paru minutach od zawrzenia przypala.
Błyskawicznie przerzucam ją do drugiego garnka, bo jak się przypali, gorzka będzie i mało aromatyczna. Podlewam w tym drugim
garnku ciutkiem wrzącej wody, mieszam, ona się przypala, ja
przerzucam, podlewam... i tak dalej, aż będzie miękka i pyszna.
Mak
daję do zmielenia w piekarni. Gotuję w 1 garnku, cały czas mieszając, dobrze wcześniej namoczyć, ale jak nie, to starczy zalać wrzątkiem. Łuskam orzechy włoskie i laskowe,
kroję na drobne kawałeczki, daję wcześniej namoczone we wrzątku
(poza tym dniem moczę w wódeczce, ale to post, itd) rodzynki,
drobno pocięte morele, suszone na słońcu (sklep ze zdrową
żywnością, pszenica też, choć i w warzywniaku pewnie będzie),
jak kto lubi, to figi, jedyny suszony owoc, którego nawet nie
dotykam :)
Mieszam
to z wystudzoną pszenicą i słodzę miodem. bajko ty moja.....
makówki:
Mak
jak wyżej, jak wystygnie słodzę miodem. potem biorę duuużą miskę szklaną, ale żeby w
lodówce się zmieściła, bo jak zimy nie będzie, to na dworze za
ciepło, a psy i koty tylko czekają.. Lodówki w grudniu zawsze są
za małe, naczynia za duże, przedmioty stają się za-nie-takie, bo
to czas uczuć przedziwnych, pięknych...
Kupuję
batona-francuza-bułkę paryską, kroję na cienkie kromki i układam
warstwami - mak, ciasno obok siebie ułożone kromeczki bułki.
Lepsze są wcześniej namoczone w mleku, ale wtedy trzeba to wszystko
zjeść jak najszybciej, zanim mleko skwaśnieje. Robię bez mleka,
za to na talerzu, zanim zjem, porcyjkę polewam.....30% śmietaną,
zapominając, że miażdżyca i takie tam.
I
pychota niebywała, aczkolwiek nie tylko na Wigilię … hreczka, to
kasza gryczana, absolutnie najpyszniejsza, najdelikatniejsza jest ta
niepalona, biała,wzrokowo jak kaszka na krupnik. Kupuję w sklepie
ze zdrową żywnością. Kaszę, każdą, ryż też (tylko z pszenicą
to nie wychodzi...) gotuję tak:
do
garnka wlewam wodę, objętościowo 2 razy tyle, ile suchej kaszy,
solę i czekam, aż zawrze. Kaszę rzucam na wrzątek, nie zmniejszam
gazu i stoję nad tym, mieszając, aż się pobałwani ze 2-3 minuty.
po czym przykrywam-o dziwo-przykrywką, zawijam w ręcznik i pakuję
pod pierzynkę na jakieś 30 min. Wychodzi na sypko, co ma sens
nawet, jak się komu
nie spieszy...
Po
tych 30 min. wymieszać z podrobionym twarogiem i kawałeczkami
orzechów włoskich i zapiec, aż się ser zacznie kleić.
A
jakie to pyszne nawet nie w Święta...
Uwielbiam kutię i masz rację jest dość ciężka ale ja byłam długo z tych osób chyba nie licznych co na Wigilię nic prawię nie jadło. Więc kutię pałaszowałam z miłą chęcią tym bardziej, że przepadam za słodkościami. Ale teraz z biegiem lat tych potraw wigilijnych jest więcej w moim jadłospisie ale niestety kutia nie ta sama bo tamta, za która przepadałam była robiona przez moją Babcię. Ta dzisiejsza już tak nie smakuje a i święta jakby nie te same...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
wiesz, chyba nic nie jest takie samo, jak wtedy, kiedy byłyśmy dziećmi...pewnie nie da się zachować takich samych smaków, ale na pewno można pielęgnować w sobie to dziecko, którym kiedyś byłam..i w takich momentach, jak Święta, patrzeć na wszystko jego zachwyconymi oczyma :)
OdpowiedzUsuńczego i tobie życzę :)
Tak, nie ma jak kutia, ale ja wolę taką niezbyt bogatą w dodatki.
OdpowiedzUsuń