Liczba wyświetleń

piątek, 14 grudnia 2012

pluszowy nieźwiadek


Potraktuj go, proszę, jako symbol. Są przecież różne, nie zawsze pluszowe, rzadko takie, jak ten z dzieciństwa, w ramionach którego zasypiałam spokojnie, wtulona w miękkie futerko, a on dawał mi całego siebie, wszystkie dobre sny, uczucia, nie żądał niczego, chciał tylko być przy mnie. Cerowany niezdarną ręką dziecka, prany co jakiś czas przez dorosłych, którzy widzieli w nim siedlisko bakterii... Wtedy wypchany był trocinami, zimą siedział całymi dniami przy piecu, żeby wyschnąć, a ja tęskniłam tak, że aż bolało. Jeden, jedyny, prawdziwy, mój. Pewnego dnia zniknął. Pytałam, szukałam, płakałam, nie wrócił.. Został uznany za bałagan w czasie szalonych porządków, nikomu nie przyszło do głowy, KOGO wyrzucili... Nikt nie zainteresował się moim nieszczęściem, poczuciem straty tak okrutnej, że nie umiałam sobie dać z tym rady, bo jak radzi sobie z tym mała dziewczynka...
Weź się w garść, przestań płakać, to była stara zabawka, do niczego, posprzątaj lepiej resztę zabawek, bo może okazać się też niepotrzebna, weź sobie coś innego, jeśli ci nie jest wstyd, że taka duża...
Nie wiem, może nie słyszałam tego prawdziwie, może tak, ale tak to czułam..
Lata później pojawił się kandydat na pluszowego. Po krótkim czasie okazał się wypchany betonem, sztywny, zimny, bez miękkości i czułości. Tego pozbyłam się sama, szukałam przecież czegoś innego...
A jeszcze później... był miękki, lekko złoty, zewnętrznie prawie taki, jak mój. Dałam się zwieść. Śniłam pięknym snem, że to ten, odzyskany, jedyny, trochę inny, ale przecież ja też się zmieniłam. Budowałam na nowo moje szczęście, poczucie bezpieczeństwa, szeptałam wieczorem do uszka radości i kłopoty, a on był. Musiał minąć wiek tego snu, żebym zauważyła, że jest wypchany gąbką, nie ma kręgosłupa, jest plastyczny, wszyscy się cieszą, jak szybko schnie, wystarczy tylko wywirować i rano jest jak nowy. Uśmiechnięty, wyszczotkowany i podatny na wszystko. Nie byłam jego. Był wszystkich. Zachwycali się nim, znów nie widząc, że powinien być tylko mój. Zatracił się tym. Dla innych był jeszcze piękniejszy, czarne oczy lśniły, jak wypolerowane węgielki, przybierał pożądane pozy, kłaniał się nisko, bo gąbka pozwalała na najniższy ukłon. Zapomniał, że to ja go znalazłam, że miał być przede wszystkim ze mną...
Duże dziewczynki też płaczą... Cicho, w poduszkę, bo już nie bardzo wierzą, że ich miś istnieje naprawdę... Że kiedykolwiek jeszcze go znajdą. Tak mijały całe lata.. Żyliśmy obok siebie, ja z tęsknotą, on w samozachwycie, którego potwierdzenia szukał tylko w oczach innych. W moich nie widział radości, smutku, uczucia i powolnego wygasania...
Trwałam. Zagubiłam marzenia, siłę, wiarę...Tak mijały lata, gorsze i lepsze, był, a jakoby go wcale nie było.
Pewnego dnia wyruszył w wielką wyprawę, dostępną tylko niedźwiedziom. I minęły kolejne lata, w czasie których tylko czasem pamiętał, że istnieję. Coraz bardziej obcy, nieobecny gąbkowym duchem. Nie chciał wracać, tam było mu dobrze. Kiedy wreszcie wrócił, nie byłam już jego, odsunął mnie w kąt czekania na wszystko. Odeszłam, ale w swój świat, w swoje pudełko nicości.
I nagle zdarzył się cud. Znalazłam moją najdawniejszą zgubę. Dorosłą, mądrą, złotą, czułą. Pluszowa buzia pełna była uśmiechu, oczy patrzyły wnikliwie, wszystko wiedział, wszystko rozumiał. Kiedy się przytuliłam, znów poczułam, że łapy niedźwiedzia mogą być pasem ratunkowym.. Każdego dnia patrzyłam, chciałam czuć do końca, że to naprawdę tamten miś. Tamto poczucie bezpieczeństwa, zrozumienia, ufności i wiary. I kiedy prawie się w tym zatraciłam, nagle dotarło do mnie, że tak, to on, ale... tyle przeżył od upadku w śmietnik, że nauczył się walczyć o siebie, to był jedyny upadek, na który sobie pozwolił. Już nie potrafi być mój, już nie wierzy, boi się wracać do przeszłości, bo nie potrafi w tym  dojrzeć przyszłości. A ja... nie chcę przyjąć do wiadomości, że duże dziewczynki nie szukają już ratunku w misiach... Że nie można uciec od samego siebie, nawet na skraj świata, bo tam zawsze będę tylko ja i to, co we mnie jest. Nawet, jeśli to dalej ta kilkulatka, która zbudowała wokół siebie kobietę, dorosłość, odpowiedzialność.. Ciągle chcę się do niego przytulić, wyszeptać zaklęcia do sterczącego uszka, ufnie spojrzeć w oczy, zaczerpnąć siły i dalej być sobą. Dorosłą sobą. Bo dziecko staram się schować najgłębiej, jak potrafię, ale nigdy nie pozwolę mu odejść...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz