Potraktuj
go, proszę, jako symbol. Są przecież różne, nie zawsze pluszowe,
rzadko takie, jak ten z dzieciństwa, w ramionach którego zasypiałam
spokojnie, wtulona w miękkie futerko, a on dawał mi całego siebie,
wszystkie dobre sny, uczucia, nie żądał niczego, chciał tylko być
przy mnie. Cerowany niezdarną ręką dziecka, prany co jakiś czas
przez dorosłych, którzy widzieli w nim siedlisko bakterii... Wtedy
wypchany był trocinami, zimą siedział całymi dniami przy piecu,
żeby wyschnąć, a ja tęskniłam tak, że aż bolało. Jeden,
jedyny, prawdziwy, mój. Pewnego dnia zniknął. Pytałam, szukałam,
płakałam, nie wrócił.. Został uznany za bałagan w czasie
szalonych porządków, nikomu nie przyszło do głowy, KOGO
wyrzucili... Nikt nie zainteresował się moim nieszczęściem,
poczuciem straty tak okrutnej, że nie umiałam sobie dać z tym
rady, bo jak radzi sobie z tym mała dziewczynka...
Weź
się w garść, przestań płakać, to była stara zabawka, do
niczego, posprzątaj lepiej resztę zabawek, bo może okazać się
też niepotrzebna, weź sobie coś innego, jeśli ci nie jest wstyd,
że taka duża...
Nie
wiem, może nie słyszałam tego prawdziwie, może tak, ale tak to
czułam..
Lata
później pojawił się kandydat na pluszowego. Po krótkim czasie
okazał się wypchany betonem, sztywny, zimny, bez miękkości i
czułości. Tego pozbyłam się sama, szukałam przecież czegoś
innego...
A
jeszcze później... był miękki, lekko złoty, zewnętrznie prawie
taki, jak mój. Dałam się zwieść. Śniłam pięknym snem, że to
ten, odzyskany, jedyny, trochę inny, ale przecież ja też się
zmieniłam. Budowałam na nowo moje szczęście, poczucie
bezpieczeństwa, szeptałam wieczorem do uszka radości i kłopoty, a
on był. Musiał minąć wiek tego snu, żebym zauważyła, że jest
wypchany gąbką, nie ma kręgosłupa, jest plastyczny, wszyscy się
cieszą, jak szybko schnie, wystarczy tylko wywirować i rano jest
jak nowy. Uśmiechnięty, wyszczotkowany i podatny na wszystko. Nie
byłam jego. Był wszystkich. Zachwycali się nim, znów nie widząc,
że powinien być tylko mój. Zatracił się tym. Dla innych był
jeszcze piękniejszy, czarne oczy lśniły, jak wypolerowane
węgielki, przybierał pożądane pozy, kłaniał się nisko, bo
gąbka pozwalała na najniższy ukłon. Zapomniał, że to ja go
znalazłam, że miał być przede wszystkim ze mną...
Duże
dziewczynki też płaczą... Cicho, w poduszkę, bo już nie bardzo
wierzą, że ich miś istnieje naprawdę... Że kiedykolwiek jeszcze
go znajdą. Tak mijały całe lata.. Żyliśmy obok siebie, ja z
tęsknotą, on w samozachwycie, którego potwierdzenia szukał tylko
w oczach innych. W moich nie widział radości, smutku, uczucia i
powolnego wygasania...
Trwałam.
Zagubiłam marzenia, siłę, wiarę...Tak mijały lata, gorsze i
lepsze, był, a jakoby go wcale nie było.
Pewnego
dnia wyruszył w wielką wyprawę, dostępną tylko niedźwiedziom. I
minęły kolejne lata, w czasie których tylko czasem pamiętał, że
istnieję. Coraz bardziej obcy, nieobecny gąbkowym duchem. Nie
chciał wracać, tam było mu dobrze. Kiedy wreszcie wrócił, nie
byłam już jego, odsunął mnie w kąt czekania na wszystko.
Odeszłam, ale w swój świat, w swoje pudełko nicości.
I
nagle zdarzył się cud. Znalazłam moją najdawniejszą zgubę.
Dorosłą, mądrą, złotą, czułą. Pluszowa buzia pełna była
uśmiechu, oczy patrzyły wnikliwie, wszystko wiedział, wszystko
rozumiał. Kiedy się przytuliłam, znów poczułam, że łapy
niedźwiedzia mogą być pasem ratunkowym.. Każdego dnia patrzyłam,
chciałam czuć do końca, że to naprawdę tamten miś. Tamto
poczucie bezpieczeństwa, zrozumienia, ufności i wiary. I kiedy
prawie się w tym zatraciłam, nagle dotarło do mnie, że tak, to
on, ale... tyle przeżył od upadku w śmietnik, że nauczył się
walczyć o siebie, to był jedyny upadek, na który sobie pozwolił.
Już nie potrafi być mój, już nie wierzy, boi się wracać do przeszłości, bo nie potrafi w tym dojrzeć przyszłości. A ja... nie chcę przyjąć do wiadomości, że
duże dziewczynki nie szukają już ratunku w misiach... Że nie
można uciec od samego siebie, nawet na skraj świata, bo tam zawsze
będę tylko ja i to, co we mnie jest. Nawet, jeśli to dalej ta
kilkulatka, która zbudowała wokół siebie kobietę, dorosłość,
odpowiedzialność.. Ciągle chcę się do niego przytulić,
wyszeptać zaklęcia do sterczącego uszka, ufnie spojrzeć w oczy,
zaczerpnąć siły i dalej być sobą. Dorosłą sobą. Bo dziecko
staram się schować najgłębiej, jak potrafię, ale nigdy nie
pozwolę mu odejść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz