Liczba wyświetleń

sobota, 25 sierpnia 2012

po kiego grzyba...

Grzybowa z łazankami- absolutnie ulubiona męża. Zaczyna się to wszystko w okolicy września. jedziemy wtedy w okolice Kuźni Raciborskiej, ja z mężem, mąż i ja... po kiego grzyba?
I zbieramy. najczęściej podgrzybki, ale czasem trafi się borowik, a czasem iście szatański, taki, który każe obmyślać przepisy na wiele pysznych dań dla teściowej - rany, to już ja... :)
I tak chodzimy po lesie, ja patrzę w górę, w dół, na lewo, aparat, westchnienie, przestrzeń, angelologia i dal. A mąż... po powrocie twierdzi, że przeze mnie dostanie zeza rozbieżnego, bo jednym okiem szuka grzybów, a z drugiego mnie nie spuszcza, bo mam wyjątkowy talent zgubienia się na zawsze w zagajniku od 4 drzew w górę :)
W aucie pachnie, ręce pachną, cały człowiek pachnie lasem i słońcem.... 
Grzyby tniemy na kawałki, nawlekamy na sznurek i wieszamy w kuchni i jest już tak, jakbyśmy z lasu święta sobie przynieśli. Potem zbieramy te, które pocięłam na zbyt małe kawałeczki i ośmieliły się zlecieć ze sznurka i włączamy suszarkę do grzybów. Wysuszone lądują w papierowej torbie, z listkiem bobkowym z wielkiej donicy, żeby wołek nie ośmielił do nich zajrzeć.
Do gotowania zupy zabieram się dzień wcześniej, wieczorem. dużo, dużo grzybów zalewam wrzątkiem, nakrywam ściereczką i idę spać.... Jak ja lubię takie przepisy :)
Do garnka, jak zwykle za dużego (zawsze można dać mało wody), daję jarzynki, przyprawy ( a lubczyku dużo, bo pyszny, a do tego mąż kocha, jak głupi i nie wie czemu i tak już 27 lat), aczkolwiek daruję sobie majeranek, listek bobkowy jeden malutki (wyjmuję przed końcem gotowania, żeby się gorzko nie zrobiło).  I ziela 2 kuleczki. i to się gotuje.
Grzyby oddzielnie gotują się tuż obok, mniej więcej 20 minut. i jak się ugotują, zaczyna się problem. Otóż są dwie szkoły dalszego ich traktowania - katowicka i rozumicka, inaczej danusiowa i grażynkowa.
Danusia, matka moja, zwana Miecią, przerabia to wszystko na maciupeńkie kawałeczki, ja tam wolę duże. Dzielę te grzyby na pół, mniejszą połowę (;)) ciupię na drobną sieczkę, większą na normalne kawałeczki i razem z tą wodą, w której sie gotowały, wlewam do wywaru. na następne 15 min, wyłączam, jak nie zapomnę dodaję soli, przykrywam, zostawiam i jest.
A na wielką stolnicę wielką wysypuję zgrabna kupę mąki tortowej, w środku ma być dołek, zwykle przypominają mi się wtedy "Bliskie spotkania 3 stopnia" i po chwili mam coś na kształt i podobieństwo wulkanu. Zaglądam w szparę w drzwiach, czy nie ma podejrzanych refleksów świetlnych i wbijam w krater 2 jajka. Delikatnie dolewam wody, pomału mieszam z mąką,  żeby nie nawiało na boki i jak mam już całe ręce oklejone ciastem,  okazuje się, że wody w kubeczku pod ręką było stanowczo za mało,jeszcze  ciut można by wlać, żeby ciasto miało odpowiednią konsystencję... jak mi przejdzie, wołam kogokolwiek, a oni oczywiście w tym momencie palą na dworze, rąbią drewno, wrzucają węgiel do piwnicy, smarują łożyska i nkt nie ma czystych rąk...
Jak się w końcu doproszę, dodaję tej wody po troszku i wyrabiam ciasto, aż stanie się gładkie, zbierze kluchy z moich palców i uznam, że czas wałkować.
Odcinam kawałek, wałkuję i wałkuję,a jak jest już równo i cieniutko rozwałkowane, tnę w szachownicę, kosteczki, kwadraciki, jak tam chcesz. I tak do końca ciasta. Rozsypuję te kwadraty na stolnicy, przesypuję mąką, żeby się nie pokleiły i one się suszą. a ja nalewam sobie szklaneczkę pysznego piwa i piję je przez słomkę, bo mnie ręce od wałka bolą i naczynie przykleja się do rąk. I właściwie możesz je zrobić dziś, wysuszyć, a potem wyjąć w Wigilię na przykład i ugotować, jak makaron.
Moja Miecia robi tego ciasta całe mnóstwo, suszy rozwałkowane placki na drzwiach, oparciach krzeseł, oczywiście wyłożonych czyściutkimi ściereczkami. Potem, lekko podsuszone, zwija w roladę i z prędkością światła tnie na makaron do rosołu - jak to Miećka, niteczki są grubości szydełka 0,2, równiutkie, laserowe....


tapety.tja.pl

1 komentarz: