Była kiedyś brzoskwiniowa łazienka, z wanną na krzywych nóżkach, sosnową witrynką, pełną pachnących fiolek, mydeł w kształcie aniołów i przeciągających się kotów, pianą w kąpieli i odświeżaczem, który miał pachnieć przez 40 dni i 40 nocy. Wypieszczona, czyściutka, pełna rumianych wspomnień.
Był styczniowy wieczór, powrót z gór z myślą o gorącej kąpieli. Chwilę później nieprzytomna modlitwa i błaganie, żeby On cofnął czas o minutę, pół minuty... Lęk, przerażenie, panika w głosie krzyczącym do telefonu, karetka, szpital, komora hiperbaryczna i czekanie...
Ratunek dla Niej przyszedł w porę, łazienka umarła. Sukcesywnie pokrywał ją kurz, kłaczki pajęczyn powiewały w rytm oddechów komina. Niechciana, odrzucona, rozwiewała po pustym mieszkaniu resztki zapachów perfum, kokosowego mydła i bladych wspomnień.
Potem nastała inna łazienka. O liniach ścian ulubionych przez doktora Caligari, z krzywo przyklejonymi kafelkami w kolorze wściekłego pomidora, malutką wanną, oknem z zepsutą klamką i gwiżdżącym radośnie wentylatorem. Wynajęta, obca do pierwszej kąpieli. Weszła do wanny z uśmiechem, a przecież tak długo bała się umyć ręce. I wokół znów zapachniało, na krzywej półce stanęły ulubione perfumy, nad lustrem rozsiadł się wygodnie anioł, a kąpielowe pantofle zajęły półtora kafelka. Za oknem wiatr kołysał dojrzałą gruszą, a owoce z ciężkim: klaaaps spadały na drewniany stół i krzesła wycięte z pni. Zanurzyła się w pachnącej wodzie, niepomna, że patrzy na nią milion gwiazd....
Człowiek niby wie, że jest kruchy, ale zawsze się o tym dowiaduje nagle...
R. Ziemkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz