Mówiłam
ci już, że długo, za długo mieszkałam tu sama. Pracowałam wtedy
w Katowicach, jeździłam tam raz w tygodniu na 2 dni, resztę czasu
spędzałam w domu. Zima nadeszła nagle, taka, jaką pamiętam z
dzieciństwa, kiedy cały świat był wysoki i duży. Ogromne zaspy,
mróz i silny wiatr i tak przez wiele tygodni nie odpuszczała, kury
stanowiły jedną wielką kupę kur, siedziały wtulone w siebie w
ogromnej ilości słomy. Piec wiecznie głodny, z okien wiało..
Chodziłam w narciarskich spodniach i zaznaczałam miejsca, które
wiosną trzeba na pewno naprawić i uszczelnić. Jadłam orzechy z
miodem, maliny, które latem wpakowałam do słoików, mleko od
krowy, jaja od kury (jedno na tydzień, na całe 16-sztukowe
stadko...), oglądałam filmy, czytałam książki, które latem
miałam czas tylko kupić i czekałam na słońce. Lekką złość na
zepsute auto, brak telefonu (ponad 2 lata nie mogliśmy się
doprosić, podobno linii brak!), Marysia daleko, brak biblioteki,
kina, rozładowywałam porządkami na strychu. Niewiarygodne składowisko
nie-wiadomo-czego. Myślę, że to jak na allegro, jeśli czegoś nie
ma, to to po prostu nie istnieje. I odkrycie - świadectwo
konfirmacji z 1892 roku. Niesamowite, dom jest dobre 50 lat starszy,
niż wpisano nam w akcie notarialnym....Dużo później okazało się, że to świadectwo dziadka pani Elsbeth.... Potem udostępniono mi
kronikę wsi, w której znalazłam zdjęcie naszego domu sprzed
pierwszej wojny. Wyobraź sobie, fotograf stał krok dalej niż ja,
kiedy robiłam pierwsze zdjecie domu, jeszcze przed kupnem, niemalże
ten sam kadr, przed wejściem stoi mężczyzna, mniej więcej w moim
wieku, obok jego żona, w długiej do ziemi spódnicy, obok dwóch
chłopaków w wieku mojej Kasi. Pokazywałam ci już te zdjęcia w
poście o domu. Dobrze wiedzieć, że ludzie przede mną mieli
twarze, usmiechali się, pozowali do zdjęć, żyli... nie są tylko
nazwiskiem na liście. Może i ja dla kogoś kiedyś będę częścią
jakiejś większej całości?
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń